Gomułka, Gierek, Kania – wszyscy polegli na mięsie

W największym protestach w historii PRL chodziło o jedzenie. Od dostępności mięsa zależał nie tylko dobrobyt społeczeństwa, ale też przyszłość partyjnych kacyków. Kariery sekretarzy KC PZPR kończyły się, gdy nie potrafili sprostać wyzwaniu. Na mięsie polegli Gomułka, Gierek i Kania.

Publikacja: 31.03.2023 17:00

1 kwietnia 1981 r. wprowadzono w Polsce tzw. kartki na mięso. Nie zwiększyło to jednak dostępności m

1 kwietnia 1981 r. wprowadzono w Polsce tzw. kartki na mięso. Nie zwiększyło to jednak dostępności mięsa w sklepach. Decyzję o zniesieniu reglamentacji podjęto już w 1983 r., ale kartki zniknęły dopiero w 1989 r.

Foto: Krzysztof Wójcik/Forum

W Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej mięso stanowiło nie tylko towar pierwszej potrzeby, ale również oręż politycznego nacisku w rękach społeczeństwa. Wszelkie kryzysy społeczno-polityczne dotyczyły w jakiejś mierze zaopatrzenia w mięso i nieraz doprowadziły do zmian na szczytach władzy. Każdy członek Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej musiał być świadomy, że braki w zaopatrzeniu w mięso, podwyższanie cen czy inne manipulacje w jego dostępności mogły prowadzić do jego upadku. A mimo to zarówno Władysław Gomułka, jak i Edward Gierek za pomocą mięsa próbowali walczyć ze społeczeństwem. I przegrali.

Po zakończeniu II wojny światowej sytuacja społeczeństwa polskiego była tragiczna. Kraj znajdował się pod okupacją sowiecką, władze komunistyczne, legitymizując swoje rządy, prowadziły brutalną politykę eksterminacji podziemia niepodległościowego, równocześnie eliminując pozostałości systemu demokratycznego, w tym partii politycznych, jak choćby Polskiego Stronnictwa Ludowego. Do tego dochodziło zagospodarowywanie nowych ziem nabytych w wyniku zmowy jałtańskiej, co do których przyszłości polskie społeczeństwo nie było do końca pewne, licząc na wybuch III wojny światowej i powrót na Kresy Wschodnie. Odbudowa kraju szła bardzo powoli ze względu na fatalną sytuację materialną robotników. Władze, nie radząc sobie z ogromnymi problemami żywieniowymi, wprowadziły reglamentacje obejmującą również mięso.

Czytaj więcej

Jak powojenna szkoła wstawała z kolan

Cztery wybite zęby i podbite oko

System reglamentacyjny obowiązujący po zakończeniu II wojny światowej miał za zadanie zaspokoić potrzeby społeczeństwa. Od samego początku był on jednak skomplikowany, z czasem prowadził do wynaturzeń, które powodowały kompletny chaos i dalsze zubożenie. W 1946 r. korzystało z niego 41 proc. ludności, a rok później już tylko 34 proc. Do nabywania mięsa w 1946 r. uprawnionych było 9,7 mln osób, w 1947 r. – 4,3 mln, a w 1948 r. – 7,3 mln. W efekcie dochodziło do strajków, z którymi władze nie mogły sobie poradzić. W listopadzie 1947 r. przeciętny robotnik w Warszawie zjadał 0,57 kg wołowiny, 1,15 kg wieprzowiny, 0,36 kg innego mięsa (w tym także kości) i 0,35 kg innych wędlin. Ponad 50 proc. pensji otrzymywał w naturze, nie zawsze w całości i nie zawsze na czas. Ludzie byli głodni. Stąd kolejki pod sklepami i nierzadko bójki, co dziennikarz jednej z wrocławskich gazet skomentował: „kilo mięsa kosztuje cztery wybite zęby i podbite oko”.

Sytuacja w kraju była fatalna, co odbijało się na zdrowiu. Szerzył się dur plamisty, gruźlica, reumatyzm, zaburzenia przewodu pokarmowego. Społeczeństwo nie było bierne i głośno wyrażało swoją dezaprobatę, mimo że groziły mu za to surowe konsekwencje. Jędrzej Chumiński opisywał, że w 1949 r. w Hucie Bankowa w Dąbrowie Górniczej robotnice okupowały siedzibę rady zakładowej i zażądały natychmiastowego wydania mięsa. Zagroziły dalszym wstrzymywaniem pracy w hucie i niedopuszczeniem do niej mężczyzn. Podziałało i natychmiast zaczęto wydawać mięso.

W 1951 r. UB notowało nieustające kolejki do sklepów mięsnych, a nawet napady na nie. Kolejne informacje jednoznacznie dawały władzy do zrozumienia, że niedobory mięsa na rynku mogą stanowić dla niej nie lada zagrożenie. W jednym z łódzkich zakładów pracy robotnicy zażądali zapłaty za godziny nadliczbowe mięsem, w innej z kopalni górnik odmówił wyjścia do pracy, gdyż od miesiąca nie jadł mięsa, a w Obornikach grupa kobiet udała się pod centralę mięsną, wznosząc okrzyki „Sprzedajcie mięsa”. Dariusz Jarosz przytaczał historię kobiety z Kościana, która od grudnia 1951 r. do lipca 1952 r. rozwieszała w Kościanie ulotki: „My chcemy mięsa, smalcu, kiełbasy, masła, mleka itd.!!!”. 28 stycznia 1953 autorka tych słów została skazana na 24 miesiące pobytu w obozie pracy.

W latach 50. XX w. braki mięsa na rynku stanowiły tak ogromny problem społeczny, że władze po raz kolejny wprowadziły jego reglamentację w sierpniu 1951 r. w postaci bonów. Tylko w niewielkim stopniu rozładowały one napięcie społeczne. Bony zlikwidowano w 1953 r., lecz problemów ze spożyciem mięsa nie poprawiono. Leopold Tyrmand w „Dzienniku 1954” przytaczał historię kobiety, która podczas jednego z partyjnych zebrań miała nagle wstać i wyskoczyć przez okno z okrzykiem: „Mięso! Moje mięso!”.

Społeczeństwo tragiczną sytuację rozładowywało żartami: „Socjalizm, komunizm i kapitalizm umówiły się na spotkanie, kapitalizm i komunizm czekają w umówionym miejscu. Wreszcie wpada socjalizm i mówi:

– Przepraszam, ale stałem w kolejce po mięso.

– A co to jest kolejka – pyta kapitalizm?

– A co to jest mięso? – pyta komunizm”.

Dożywocie za spekulacje

28 czerwca 1956 r. robotnicy poznańskich zakładów powiedzieli dosyć władzy mieniącej się „robotniczą”. Regulacja płac pozbawiająca ich znacznej części dochodów, absurdalnie niski poziom życia oraz brak perspektyw doprowadziły do wybuchu, którego wynikiem były walki z milicją, funkcjonariuszami Urzędu Bezpieczeństwa i wojskiem. W stolicy Wielkopolski zginęło kilkadziesiąt osób, setki zostały ranne. Najmłodszą ofiarą walki o godność był 13-letni Roman Strzałkowski. Na transparentach niesionych przez demonstrantów widniały hasła: „Chcemy jeść, chcemy chleba”, ukazujące nędzę, biedę i rozpacz, której doświadczali robotnicy nie tylko w Poznaniu. Choć w innych miastach nie doszło do podobnych protestów, to nie oznacza, że społeczeństwo polskie patrzyło obojętnie na walki i sytuację w stolicy Wielkopolski. We Wrocławiu znaleziono ponad 100 ulotek o treści: „Solidaryzujemy się z klasą robotniczą Poznania – nie damy naszym dzieciom i emerytom zginąć z głodu pod okupacją sowiecką”. Liczono, że słuszny bunt robotniczy przyniesie poprawę sytuacji. Nie udało się.

Jak wynika z badań Dariusza Jarosza i Marii Pasztor, Polacy w 1950 r. spożywali 37 kg mięsa na jednego mieszkańca rocznie, w 1960 r. – 43 kg, a w 1968 – 52 kg. W 2021 r. było to już 76,5 kg. Autorzy pisali, że „charakterystyczne jest jednak, iż wśród państw geograficznie położonych blisko siebie, w Czechosłowacji, NRD i RFN w końcu lat 60. konsumowano znacznie więcej mięsa niż w Polsce”. Polacy na żywność w tym okresie nadal wydawali ponad 40 proc. swoich dochodów, chcieli kupować więcej mięsa i jego przetworów, a zaopatrzenie w sklepach oceniali bardzo krytycznie.

Władze chciały pokazać, że walczą z nielegalnym handlem, szukały więc kozła ofiarnego, którego można było pokazowo ukarać i zrzucić winę za problem z obrotem mięsem. Takim był proces Stanisława Wawrzeckiego, który został skazany na karę śmierci w lutym 1965 r. za manipulacje i łapówki. Karę wykonano 19 marca 1965 r. Nie był to jednak jedyny proces, który władze PRL wytoczyły ludziom, którzy stosowali nielegalne praktyki w handlu mięsem. W latach 1964–1969 skierowano do sądów akty oskarżenia wobec 2067 osób, z czego aresztowano 1642. Skazano 1767 osób, w tym 10 osób dostało dożywocie.

Władze walczyły z niedoborami drakońskimi karami oraz absurdalnymi pomysłami. W lipcu 1959 r. postanowiły wprowadzić tzw. dni bezmięsne, co miało doprowadzić do ograniczenia w spożyciu mięsa i wędlin oraz spowodować zrównoważenie popytu i podaży. Od tego dnia obok zamkniętych sklepów mięsnych, w każdy poniedziałek (potem środę) nie podawano potraw z mięsa także w restauracjach, stołówkach czy bufetach. W sklepach zaś notorycznie oszukiwano: „jeśli pominąć homeopatyczne dawki [mięsa – przyp. SL], rzucone tu i ówdzie na rynek, które trzeba zdobyć po godzinnych postojach w ogonkach, wśród potrąceń, wrzasków, przekleństw! A kiedy się wreszcie zdobędzie – jakżeż rzadko! – ochłap – i doniosło się do domu, to tylko po to, by stwierdzić raz jeszcze, że znowu oszukano nas na wadze, że znowu dorzucono jakąś odrobinę niejadalnej ohydy, że znowu waga kości to co najmniej 50 proc.” – pieklił się korespondent polskiego radia.

Podwyższane kilkakrotnie ceny artykułów spożywczych, w tym mięsa, w latach 60. XX w. doprowadzały społeczeństwo do coraz większej biedy. Równocześnie rosły jego aspiracje, szczególnie wśród osób urodzonych już po II wojnie światowej, które nie odczuwały poprawy swojego bytu przy ponoszeniu coraz większych kosztów życia. Gniew robotników narastał z każdymi kolejnymi podwyżkami. W 1967 r. w kopalni Wałbrzych na wózkach z węglem pojawił się napis: „Dajcie mięsa bo strajkujemy”. W Łodzi w tym samym roku rozrzucono 35 ulotek o treści „precz z warchołami komunistycznymi. Dajcie więcej mięsa i zarobków”. Ulica kolportowała kawały: „wreszcie obniżono jakieś ceny… – mówi Kowalska do sąsiadki. – To niemożliwe! A co staniało?! Podroby. Obniżono ceny podgardla Cyrankiewicza, ozora Gomułki i wątroby Ochaba” lub „dlaczego ostatnio u nas w Polsce mówi się coraz częściej o UFO? Bo po podwyżce cen mięsa w coraz większej liczbie kuchni ukazują się puste talerze”. Popularne było hasło: „Mniej Ochabów, więcej schabów”.

Czytaj więcej

Dowódca czołgu 102 szykuje Polskę na igrzyska

Mit lat 70.

30 października 1970 r. podczas pięciogodzinnego monologu Władysława Gomułki o sytuacji ekonomicznej kraju, za podstawową kwestię uznał on zmniejszenie nadmiernych dotacji do cen mięsa i innych artykułów żywnościowych poprzez podwyżkę ich cen oraz poprzez ograniczenie wzrostu płac. Wzrost cen miał objąć 46 grup artykułów konsumpcyjnych pierwszej potrzeby, przede wszystkim spożywczych. Podwyższano ceny mięsa i jego przetworów (o ok. 17,6 proc.), mąki pszennej i żytniej (o ok. 16 proc.), ryb i przetworów rybnych (o ok. 11,7 proc.), cukru (14,2 proc.) oraz innych towarów. Władze obawiały się protestów, więc prowadziły akcje „Jesień 1970”, mające na celu spacyfikowanie ewentualnych strajków. Ustalono współdziałanie MO, SB i wojska.

Skala wystąpień zaskoczyła komunistów, Gomułkę doprowadziła do wściekłości i utraty panowania nad sobą, co w efekcie zakończyło się masakrą na Wybrzeżu. Decyzja Gomułki i najbliższych współpracowników o użyciu broni rankiem 15 grudnia 1970 r. doprowadziła do śmierci 45 osób i setek rannych. W czasie rewolty grudniowej na transparentach widniały hasła: „Żądamy 30-procentowej podwyżki płac”, „Żądamy obniżki cen mięsa”, „Chleba dla naszych dzieci”. Władze nie zamierzały się cofać, podwyżkę cen odwołały dopiero w marcu 1971 r. Gomułka stracił stanowisko. Jego miejsce zajął Edward Gierek.

W powszechnej opinii za czasów Gierka w Polsce żyło się lepiej i dostatniej. Zachodnie licencje, coca-cola na półkach oraz dostępność zachodniej popkultury spowodowały, że w pamięci zacierały się szare lata Gomułki. Jak pokazywały jednak listy do władz w Polsce, w tym okresie wcale nie żyło się lepiej, a Polska w siłę nie rosła, jak chciały propagandowe hasła. W 1972 r. mieszkanka Warszawy odwiedzająca swoją koleżankę w Goryszach w powiecie ciechanowskim pisała: „Cięli wtedy rzepak. Gospodyni była w rozpaczy, co dać ludziom na obiad. Doradziłam jej naleśniki z serem i zupę jarzynową. Odpowiedziała mi, że taki obiad mogą jeść ludzie w mieście. Ludzie na wsi, ciężko pracujący od świtu do nocy, muszą jeść mięso i kiełbasę. Ponieważ w tamtej spółdzielni w Chotomiu nie było nic, wybrałam się do Ciechanowa (6 km autobusem). W trzech tamtejszych sklepach nie znalazłam ni kawałka kiełbasy, choćby tej najtańszej zwyczajnej. Moim zdaniem rolnikowi trzeba pomóc, żeby choć w żniwa miał kawałek kiełbasy”.

Nic dziwnego, że kolejna podwyżka cen mięsa zapowiedziana 24 czerwca 1976 r. wywołała masowy protest społeczeństwa. W powszechnej świadomości strajki z 25 czerwca 1976 r. to głównie Radom, Ursus i Płock. Paweł Sasanka badający protest z tego roku dowodził jednak, że w całej Polsce przeciwko zmianom cen narzuconym przez władze protestowało od 90 do 112 zakładów w 24 województwach (na 49) i około 70–90 tys. ludzi. Efektem strajków była zapowiedź odwołania podwyżki przez premiera Piotra Jaroszewicza jeszcze tego samego dnia (odwołano ją de facto w połowie lipca). Ekipa Edwarda Gierka ewidentnie bała się powtórki z grudnia 1970 r.

Gierek był wściekły. Paweł Sasanka cytował jego rozmowę z Januszem Prokopiakiem, I sekretarzem KW PZPR w Radomiu: „Według Prokopiaka, Gierek nie zwracał uwagi na jego zapewnienia o normalizowaniu sytuacji w Radomiu, przerwał mu i wzburzonym głosem miał wygłosić: »Powiedzcie tym swoim radomianom, że ja mam ich wszystkich w dupie i te ich wszystkie działania też mam w dupie. Zrobiliście taką rozróbę i chcecie, by to łagodnie potraktować? To warchoły, ja im tego nie zapomnę«, po czym odłożył słuchawkę”. O uczestnikach protestów, którzy mieli zostać upokorzeni i sponiewierani, bo „my ich nienawidzimy, jacy to są łajdacy, jak oni swoim postępowaniem szkodzą krajowi. Uważam, że im więcej będzie słów bluźnierstwa pod ich adresem, a nawet jeśli zażądacie wyrzucenia z zakładu elementów nieodpowiedzialnych – tym lepiej dla sprawy. [...] to musi być atmosfera pokazywania na nich jak na czarne owce, jak na ludzi, którzy powinni się wstydzić, że w ogóle są Polakami, że w ogóle na świecie chodzą. [...] Wybaczcie mi, może mówiłem bardzo namiętnie, może byłem nawet wzruszony w niektórych sprawach, ale towarzysze, to co ja wczoraj przeżyłem, to za swoje 63 lata nie przeżyłem, a przeżyłem już dużo....” – cytował Paweł Sasanka przywódcę kraju, w którym robotnicy czas spędzali na uganianiu się za mięsem po sklepach.

Marsze głodowe

Pogarszająca się sytuacja gospodarcza kraju i coraz bardziej napięte stosunki społeczne – w takiej atmosferze Polska wchodziła w lata 80. XX w. Kraj wymagał gwałtownej i szybkiej naprawy. Atmosferę tego okresu najlepiej oddawały liczne dowcipy krążące po Dolnym Śląsku: „Breżniew zaproponował, aby w herbie Polski był kangur. Dlatego że Polacy torby mają puste, a skaczą wysoko”. Wyliczanka noworudzkich przedszkolaków brzmiała tak:

„Nie lubimy wujka Gierka,

Nie dał szynki ni plasterka,

Nie dał mięsa na pasztecik,

Podpalimy komitecik. Raz, dwa, trzy,

Po zapałki idziesz ty”.

Jednym z postulatów Międzyzakładowych Komitetów Strajkowych w Szczecinie i Gdańsku w czasie strajków w sierpniu 1980 r. była poprawa w zaopatrzeniu sklepów w artykuły żywnościowe. W postulatach gdańskich znalazł się zapis o wprowadzeniu kartek na mięso i jego przetwory do czasu opanowania sytuacji na rynku. Wśród postulatów szczecińskich w punkcie drugim zapisano żądanie odczuwalnej przez społeczeństwo poprawy zaopatrzenia w artykuły żywnościowe. Po podpisaniu porozumień sierpniowych Edward Gierek zapłacił stanowiskiem za kłopoty rynkowe.

Zastąpił go Stanisław Kania, który również nie uzdrowił gospodarki. Władze spełniły postulat gdański, wprowadzając 1 kwietnia 1981 r. reglamentację mięsa. Warto zanotować, co podawał Andrzej Zawistowski, że według Marka Wieczorka, ówczesnego wiceministra handlu wewnętrznego, przed reglamentacją na statystycznego warszawiaka przypadało 100 kg mięsa rocznie, zaś po wprowadzeniu reglamentacji o połowę mniej. Społeczeństwo przyjęło wprowadzony system przychylnie, w Lubinie decyzje popierało 52 proc. mieszkańców, w Gdańsku 55 proc. Jego funkcjonowanie oceniano jednak bardzo źle, a wyrazem tego były ogromne kłopoty z realizacją kartek, pokryciem sprzedaży oraz skomplikowanie całego systemu. Wbrew nadziejom władz nie spadł popyt na mięso, co powodowało nadal jego ogromne braki w sklepach. Jak mówił jeden z handlowców, mięso było w sklepie od godziny do sześciu.

Czytaj więcej

SB rozpędza teatr domowy, „Degrengolada” się nie kończy

Władze zmagały się z protestami i głośno wyrażaną złością, czego dobitnym przykładem były marsze głodowe odbywające się w lipcu 1981 r., będące odpowiedzią na decyzję władz o zmniejszeniu przydziału mięsa na karki o 20 proc. i podwyższeniu jego ceny. Do największych marszów, na czele których szły zazwyczaj kobiety, doszło w Kutnie i Łodzi. 30 lipca 1981 r. w Łodzi na ulicę Piotrkowską wyszło według różnych szacunków od 20 do 100 tys. ludzi. W praktyce objęły one całą Polskę.

Kanię w październiku 1981 r. zastąpił Wojciech Jaruzelski, którego wiedza o mechanizmach rynkowych była nikła. Stąd wprowadzenie stanu wojennego niewiele zmieniło. Władze nie zrezygnowały z reglamentacji mięsa, którego nieustannie brakowało. Kolejki pod sklepami, kłótnie, komitety kolejowe i zapisy były codziennością. Funkcjonariusze Centralnej Komisji Spekulacyjnej (wzorowanej na podobnej instytucji z lat 40. i 50.) prowadzili akcje antyspekulacyjne, a w 1984 r powołano Inspekcję Robotniczo-Chłopską (IRCha), ale i to nie przyniosło spodziewanych skutków. Do operacji zniesienia kartek na mięso przygotowano się już od 1983 r. Zakończono ją…w sierpniu 1989 r. Nastał wolny rynek, a partia po raz kolejny przegrała bitwę o mięso ze społeczeństwem. Tym razem jednak oddała władzę.

Dr hab. Sebastian Ligarski jest historykiem, naczelnikiem Oddziałowego Biura Badań Historycznych IPN w Szczecinie.

W Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej mięso stanowiło nie tylko towar pierwszej potrzeby, ale również oręż politycznego nacisku w rękach społeczeństwa. Wszelkie kryzysy społeczno-polityczne dotyczyły w jakiejś mierze zaopatrzenia w mięso i nieraz doprowadziły do zmian na szczytach władzy. Każdy członek Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej musiał być świadomy, że braki w zaopatrzeniu w mięso, podwyższanie cen czy inne manipulacje w jego dostępności mogły prowadzić do jego upadku. A mimo to zarówno Władysław Gomułka, jak i Edward Gierek za pomocą mięsa próbowali walczyć ze społeczeństwem. I przegrali.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi