Robert Mazurek: Dariusz niezastąpiony

On naprawdę nie wie nawet, jak się nazywa, i cudzym nazwiskiem się przedstawił. Języki obce nigdy nie były jego mocną stroną. W jego fachu są lepsi, ale to on stał się Legendą. Dariusz Szpakowski jest prawdziwym zwycięzcą tego mundialu. I nigdy nie będzie miał następcy.

Publikacja: 16.12.2022 17:00

Robert Mazurek: Dariusz niezastąpiony

Foto: Fotorzepa/Robert Gardziński

To nie dzięki niemu, lecz dzięki Janowi Ciszewskiemu po mundialu w Hiszpanii ostatecznie porzuciłem dziecięce marzenia i zamiast reprezentacyjnym bramkarzem, a imponował mi wtedy najbardziej – niech mi pan Józef Młynarczyk wybaczy – Thomas N’Kono, postanowiłem zostać komentatorem sportowym. Owszem, chciałem być dziennikarzem, ale nie jakimś tam zwykłym, chciałem być sprawozdawcą piłkarskim, chciałem być Ciszewskim. Bo w moim dziecięcym świecie Ciszewski był bogiem.

Czytaj więcej

Robert Mazurek: Waluś – terrorysta z importu

Zdumiewające, ale kiedy ostatnio obejrzałem jeden z meczów z komentarzem pana Jana, to stwierdziłem, że dziś nie da się tego słuchać, ale ja przecież nie o tym.

Ja o tym, że Szpakowski odchodzi. Miał pecha, bo kiedy niemal równo 40 lat temu umierał Ciszewski, a on wchodził w jego buty, to jednocześnie kończył się złoty okres polskiej piłki. Jemu przypadło komentowanie zwycięskich remisów, porażek, po których nic się nie stało, wreszcie jawnie upokarzających klęsk. Lata bez udziału Polaków na mistrzostwach świata czy Europy, baty, które zbieraliśmy od miernot i pośmiewisk reszty świata. Pocieszanie się, że w świecie nie ma już słabych drużyn, nie pomagało, a głos Szpakowskiego zrósł się z obrazem piłkarskiej bidy z nędzą, kompromitacji i obciachu.

Miał pecha, bo kiedy niemal równo 40 lat temu umierał Ciszewski, a on wchodził w jego buty, to jednocześnie kończył się złoty okres polskiej piłki. Jemu przypadło komentowanie zwycięskich remisów, porażek, po których nic się nie stało, wreszcie jawnie upokarzających klęsk.

Mimo to dzięki absolutnej charyzmie to właśnie Szpakowski stał się legendą. Owszem, przedstawił się jako Dariusz Ciszewski. Owszem, potrafił podawać w jednym meczu trzy różne wersje wymowy nazwiska pomocnika naszych rywali. Owszem, młodsi komentatorzy sprawiają wrażenie, jakby o piłce wiedzieli więcej. I co z tego, skoro spektakl z meczu potrafi wyczarować tylko On? Przeżywał piłkarskie spotkania razem z nami i kiedy potrafił – a to już jest rekord świata – od 70. minuty podsumowywać kadencję trenera czy występ naszych w eliminacjach, to robił to samo, co miliony facetów przed telewizorami. Tylko że on nie rzucał przy tym k…i. Jego „Może już pora zmienić selekcjonera?” było przecież cenzuralną i bardzo, naprawdę bardzo uprzejmą wersją woli narodu.

„A ja uważam, że finał powinien komentować Dariusz Szpakowski i już teraz o tym piszę. Mistrzostw są dziesiątki, legenda odchodzi raz. OK, dwa razy, bo odszedł też Ciszewski. A ci młodzi, nieomylni poligloci będą jeszcze mieli dekady, by się wykazać”. Napisałem te słowa na Twitterze w pierwszych dniach katarskich mistrzostw bez większej wiary, że TVP się ugnie, tym bardziej że Szpakowski miał w tej instytucji wielu wrogów. Kilku szefów i prezesów uważało, że już pora pożegnać mistrza, że się zestarzał, że nie czuje światowego futbolu. Komentarze pod moim wpisem też były pełne rażącej niezgody na tę propozycję. Nie potrafię ocenić, czy Szpakowski jest najlepszym polskim komentatorem, ale wiem, że 72-letniemu dziennikarzowi po tych wszystkich latach należy się godne pożegnanie.

Czytaj więcej

Robert Mazurek: Redukcja ad Kaczorum

Tym bardziej że nie będzie już miał następcy. Było ich dwóch: Ciszewski i on, i wystarczy. Wszak teraz komentatorów jest tylu, ile telewizji, platform streamingowych, kanałów internetowych. Jest ich legion, jeden komentuje więc wyłącznie piłkę angielską, inny Ligę Mistrzów, a jeszcze inni mundiale. To się nie odwróci, żaden więc, choćby najlepszy, nie będzie miał tej pozycji co Szpakowski. A jaki będzie komentatorski świat po nim? O, to akurat widzimy już teraz.

Wszyscy mówią świetnie po angielsku, a niektórzy nawet po francusku. Rozpoznają z daleka majaczącą sylwetkę lewego obrońcy – teraz się chyba mówi wahadłowego – Lazio Rzym czy Olympiakosu Pireus. Mają w głowie wszystkie statystyki i znają dietę Luki Modricia. Są elokwentni, dobrze ubrani, wysportowani. Wrzucają te same angielskie słówka, po czym poznajemy ich fachowość, oraz popełniają te same błędy językowe. Dla nich fizyka to przygotowanie fizyczne. Tak, łączy ich fizyka. Szpakowskiego z nami łączyła piłka. Panie Dariuszu, dziękuję.

To nie dzięki niemu, lecz dzięki Janowi Ciszewskiemu po mundialu w Hiszpanii ostatecznie porzuciłem dziecięce marzenia i zamiast reprezentacyjnym bramkarzem, a imponował mi wtedy najbardziej – niech mi pan Józef Młynarczyk wybaczy – Thomas N’Kono, postanowiłem zostać komentatorem sportowym. Owszem, chciałem być dziennikarzem, ale nie jakimś tam zwykłym, chciałem być sprawozdawcą piłkarskim, chciałem być Ciszewskim. Bo w moim dziecięcym świecie Ciszewski był bogiem.

Zdumiewające, ale kiedy ostatnio obejrzałem jeden z meczów z komentarzem pana Jana, to stwierdziłem, że dziś nie da się tego słuchać, ale ja przecież nie o tym.

Pozostało 87% artykułu
Plus Minus
Mistrzowie, którzy przyciągają tłumy. Najsłynniejsze bokserskie walki w historii
Plus Minus
„Król Warmii i Saturna” i „Przysłona”. Prześwietlona klisza pamięci
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Ryszard Ćwirlej: Odmłodziły mnie starocie
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Polityczna bezdomność katolików
Materiał Promocyjny
Zarządzenie samochodami w firmie to złożony proces
teatr
Mięśniacy, cheerleaderki i wszyscy pozostali. Recenzja „Heathers” w Teatrze Syrena