Jak to czasami bywa, pomógł przypadek. Kontuzje napastnika Andrzeja Iwana i obrońcy Jana Jałochy sprawiły, że trener musiał zmienić ustawienie. Ze Zbigniewem Bońkiem w ataku i Januszem Kupcewiczem, który zajął jego miejsce w pomocy, drużyna zaczęła grać jak z nut. Andrzej Szarmach zaś, wpuszczony „na otarcie łez” na mecz z Francją o trzecie miejsce, strzelił bramkę. Zrobił to na trzecim mundialu z rzędu. Mało jest takich piłkarzy w historii futbolu.
Budowa drużyny w trakcie turnieju nie jest niczym nowym i czasami, jak widać choćby po polskim przypadku, prowadzi do sukcesów. W roku 1958 Brazylia rozpoczynała turniej w Szwecji też poniżej oczekiwań. I wtedy, na sugestie starszych zawodników, trener Vicente Feola wpuścił na boisko dwóch nowych napastników. Jeden nie miał jeszcze 18 lat, drugi był półanalfabetą i po przebytej chorobie utykał na jedną nogę. Obydwaj pierwszy raz zobaczyli zagranicę. I odmienili historię futbolu. Ten junior to Pele, ten drugi – Garrincha.
Kiedy w roku 1985 Polska uzyskała drugi z rzędu awans na mundial (pierwszy raz z tym samym trenerem), wydawało się, że w Meksyku 1986 nie będzie gorzej niż w Hiszpanii. Stan wojenny się skończył, oprócz graczy doświadczonych mieliśmy kilku wyjątkowo zdolnych. Nikt nie miał do Piechniczka pretensji o powołania. Zabrał niemal wszystkich najzdolniejszych: Dariusza Dziekanowskiego, Jana Furtoka, Ryszarda Tarasiewicza, Jana Urbana, Ryszarda Komornickiego – jak na Polskę to byli artyści. Wsparci Zbigniewem Bońkiem, Włodzimierzem Smolarkiem, Stefanem Majewskim, Andrzejem Buncolem mieli podbić świat.
Skończyło się klapą, bo magia trenera przestała działać. Ale jeszcze istotniejsze było to, że w połowie lat 80., po stanie wojennym, a przed przełomem ustrojowym, piłkarze należeli do tych, którzy opacznie zrozumieli hasło, zgodnie z którym trzeba brać sprawy w swoje ręce. Brali, ale każdy myślał bardziej o sobie, a nie o drużynie.
Turniej kończył się porażką 0:4 z Brazylią. Rozgoryczony Piechniczek w studiu telewizyjnym rzucił uwagę, że z kwiatami powita trenera, który awansuje z reprezentacją na mundial dwa razy z rzędu. A kapitan Zbigniew Boniek dodał od niechcenia: chyba za 20 lat.
Olisadebe – szczęście Engela
Niewiele się pomylili. Wyczynu Piechniczka nie powtórzył żaden polski trener, a Boniek pomylił się tylko o cztery lata. Na następny awans na mundial czekaliśmy 16 lat.
W roku 2002 to już był inny świat. Selekcjonerem został Jerzy Engel, bo Legia nie zezwoliła na przyjęcie tej posady swojemu trenerowi Franciszkowi Smudzie. Engel od początku wiedział, czego chce, i miał furę szczęścia, że trafił na Emmanuela Olisadebe. Wraz z prezesem PZPN Michałem Listkiewiczem przekonali prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, że Nigeryjczykowi trzeba szybko przyznać obywatelstwo polskie.
– Czy on się nam przyda? – spytał prezydent.
– Jesteśmy o tym przekonani – odpowiedzieli Engel z Listkiewiczem, wobec czego Kwaśniewski zastosował szybszą ścieżkę.
Olisadebe był wtedy dla reprezentacji tym, kim dziś jest Robert Lewandowski. Sam wygrywał nam mecze, zaciemniając nieco obraz całej kadry. Kiedy Polska wywalczyła awans jako pierwsza reprezentacja z Europy, większość kibiców miała poczucie, że jedziemy do Korei po medal.
Z 23 zawodników powołanych na mundial aż 15 grało w klubach zagranicznych. A to umacniało wiarę kibiców, bo mało kto zastanawiał się, jaką w tych klubach mają pozycję. Działała magia zagranicy. Engel powołał samych najlepszych. Z powodu kontuzji odpadł Bartosz Karwan z Legii, a Tomasz Iwan, o którego upominali się dziennikarze, grał zbyt rzadko w Austrii Wiedeń, by zdobyć zaufanie Engela. Ostatecznie, ku ogólnemu zaskoczeniu, selekcjoner postawił na Pawła Sibika z Odry Wodzisław. Rozegrał on w kadrze trzy mecze, w tym jeden na mundialu.
Kilku dziennikarzy domagało się też powołania dla Artura Wichniarka, który strzelał dużo bramek na boiskach Niemiec w barwach Arminii Bielefeld. Jednak dobrych napastników nie brakowało (Olisadebe, Paweł Kryszałowicz, Maciej Żurawski, Marcin Żewłakow, Arkadiusz Bąk, Cezary Kucharski), więc trudno dziwić się Engelowi, że nie wysłuchał apeli dziennikarzy. A może właśnie wysłuchał, bo wyglądały na zorganizowaną, niesmaczną i nachalną akcję.
Jak to się skończyło, dobrze wiemy. Engel jeszcze przed odlotem po trzech meczach do kraju wiedział, że stracił posadę. Formalnie stało się to chwilę później w Warszawie.
Pomroczność Janasa
Co się stało Pawłowi Janasowi, że nie zabrał na mundial do Niemiec kilku czołowych piłkarzy? Sam logicznie wyjaśniał swoje decyzje, ale okoliczności ich podjęcia wciąż są niejasne.
15 maja 2006 roku, na trzy tygodnie przed pierwszym meczem na mundialu, Polacy rozegrali we Wronkach mecz z Wyspami Owczymi (4:0). Po jego zakończeniu trenerzy – Paweł Janas z asystentami: Maciejem Skorżą, Edwardem Klejndinstem i Jackiem Kazimierskim –zamknęli się w hotelu przy stadionie, aby sporządzić ostateczną listę zawodników na mistrzostwa.
Wielkich dyskusji nie było, bo wszystko wydawało się jasne. Nazajutrz, w klubie Champions w kompleksie budynków hotelu Marriott w Warszawie, trener przed kamerami Polsatu miał przedstawić listę.
Ku powszechnemu zaskoczeniu skreślił z niej piłkarzy, których nazwiska jeszcze ubiegłej nocy tam zapisano. To był szok. Paweł Janas zrezygnował z bramkarza Jerzego Dudka, który rok wcześniej wywalczył z Liverpoolem Puchar Mistrzów, zadziwiając świat „tańcem” w serii rzutów karnych.
Pominął też Tomasza Frankowskiego, który w eliminacjach strzelił siedem bramek. Nie wziął Tomasza Rząsy, zdobywcy Pucharu UEFA z Feyenoordem, podstawowego obrońcy w eliminacjach, ani Tomasza Kłosa z doświadczeniem z Auxerre i Kaiserslautern. Trudno to było zrozumieć.
Atmosfera w kadrze popsuła się, nim zawodnicy wyjechali z kraju. W dodatku okazało się, że jeden z powołanych – Damian Gorawski – otrzymał od lekarzy zakaz gry. Na jego miejsce w ostatniej chwili Paweł Janas powołał obrońcę Lecha Bartosza Bosackiego. Polacy przegrali 0:2 z Ekwadorem, 0:1 z Niemcami, a w meczu „o honor” pokonali Kostarykę 2:1. Obydwie bramki strzelił właśnie Bosacki, co już zakrawało na ironię losu.
A z drugiej strony tamten mundial stał się początkiem wielkiej kariery Artura Boruca i znakomitym doświadczeniem dla bramkarzy rezerwowych: Tomasza Kuszczaka, który zostanie bramkarzem Manchesteru, oraz Łukasza Fabiańskiego, grającego wciąż z powodzeniem w Anglii.
Rozterki Nawałki
Adam Nawałka do ostatnich dni przed mundialem w Rosji nie mógł się zdecydować, na kogo postawić ani jakim systemem grać. I kiedy przyszło co do czego – to było widać. Po dobrych mistrzostwach Europy we Francji balon optymizmu rozdmuchano do granic. Musiał pęknąć. Wtedy okazało się, że w środku jest pusto.
Przypominało to nieco sytuacje sprzed lat. Dwa rozczarowania: w Argentynie i Meksyku, kiedy po sukcesach na jednym turnieju spodziewano się jeszcze lepszych wyników. W Rosji też, bo przecież drużyna niemal tożsama z tą z Euro we Francji i z tym samym trenerem powinna spisać się jeszcze lepiej.
Wszystko wskazuje, że do Kataru z nowym trenerem pojedzie około dziesięciu zawodników, którzy byli na mundialu w Rosji. Będą mądrzejsi przed szkodą?