Fatalnie. Kręcili film pod tytułem „Mein Herz ruft nach Dir” (Moje serce cię woła). Matka miała wystąpić w wersji niemieckiej, we francuskiej z kolei grała Daniel Darrieux. Słynna Daniel Darrieux, z którą mój ojciec flirtował. Mamie nieszczególnie się to podobało. Ale równocześnie poczyniła ciekawą obserwację. Ojciec był skoncentrowany na higienie głosu, bardzo o niego dbał. Po każdej scenie pocałunku z Daniel Darrieux dokładnie płukał gardło. Natomiast po scenie pocałunku z mamą płukania nie było. „Aha” – pomyślała mama – „to dobry znak”.
À propos higieny mój ojciec potrafił zajrzeć sobie do gardła. To był jego mały wynalazek, który zresztą zamierzał opatentować. Używał do tego cieniutkiej, oświetlonej rurki. Na jej końcu znajdowało się niewielkie lusterko. Pamiętam dokładnie, jak zaglądał sobie do gardła. Widziałem zresztą jego struny głosowe. Byłem wtedy dzieckiem. Ojciec mówił: „Chodź, chodź, coś ci pokażę, zobacz”. To było niezwykłe przeżycie.
Dwoje wokalistów w rodzinie to wcale nie musi być prosta sytuacja. Czy ich fiksacja na punkcie własnego zdrowia, kondycji, głosu wpływała na państwa życie?
Niekoniecznie. Nie powiedziałbym, żeby w ich zachowaniu było dużo przesady.
Ale nie było alkoholu ani papierosów?
Widzi pan, z każdym śpiewakiem jest zupełnie inaczej. Zdarzali się wybitni wokaliści, artyści światowej sławy, którzy palili i pili alkohol. Niemniej dla moich rodziców to nie wchodziło w grę. Mama dożyła 101 lat. I praktycznie do samego końca śpiewała. Mówię o profesjonalnych występach. Z umową, gażą. Dlaczego? To już jest trochę inny temat niż zdrowie. Wybierała zawsze te role, które odpowiadały skali jej głosu. Pamiętam do dziś, jak powtarzała, że tego czy tamtego nie zaśpiewa, bo to nie jej skala, nie jej rejestr. Jeśli śpiewak tego nie potrafi, jeśli zaczyna forsować głos, prędzej czy później zostanie mu wystawiony rachunek. To poniekąd dotyczy też stylu życia: imprezy, rozmowy telefoniczne – to też może być dla głosu bardzo obciążające.
W tamtym czasie w restauracjach zarówno w Europie, jak i w Stanach Zjednoczonych nie było zakazu palenia. A papierosy mój ojciec postrzegał jako śmiertelnego wroga. Jego osobistym sekretarzem był prof. Marcel Prawy. Ojciec mawiał; „Marcel, zajrzyj, czy w środku jest dużo dymu”. „Owszem dużo”. „No trudno, szukamy dalej”. „O tu jest lepiej, szczególnie tam w rogu”. Tak właśnie wyglądało życie śpiewaka. Trzeba to było po prostu zaakceptować.
Ze swoim talentem, techniką i barwą głosu pana rodzice mogli byli zostać gwiazdami światowej opery. Zdecydowali się jednak na operetkę, a później także na wejście do przemysłu filmowego. Opera to było za mało?
Zdradzę pewną tajemnicę: każdy śpiewak operowy w tamtym czasie chciał występować w filmach. Każdy. Dlaczego? To była rozwijająca się technologia. Filmy dźwiękowe w latach 20. i 30. to był fenomen, wszyscy śpiewacy chcieli mieć w tym swój udział. Tyle że przeskok ze sceny na ekran to jest zupełnie inny temat. Trzeba mieć odpowiednią prezencję. Kiepura był typem bardzo wysportowanym, przystojnym, moja matka podobnie. Ale co właściwie mój ojciec śpiewał w filmach? Operę. „Zauber der Boheme” to przecież „La Boheme”. Zgoda, w filmach pojawiały się wstawki z przebojami. Ale to już inny temat: Robert Stolz, urodzony w Białymstoku Misza Spoljański czy pochodzący z Warszawy Bronisław Kaper – oni pisali utwory konkretnie pod głos Kiepury. To nie były tylko szlagiery. To były szlagiery komponowane dla niego.
Utwory pisane z myślą o konkretnym człowieku i głosie… …z myślą o jego technice, jego stylu.
Dlatego niełatwo dziś niektóre z tych utworów zaśpiewać.
Niech pan spróbuje.
To na szczęście nie mój rejestr! Czy wejście do świata filmu okazało się dla pana rodziców pociągiem ekspresowym do światowej kariery?
Myślę, że tak. Ich sukces był absolutnie wyjątkowy. Ale skupmy się teraz przez chwilę na moim ojcu. Był równocześnie i słynnym śpiewakiem operowym, i wielką gwiazdą filmową. To nie zdarzało się często. W Wiedniu doszło kiedyś do takiej sytuacji: po przedstawieniu operowym wychodził z teatru, a przed budynkiem czekał już ogromny tłum. Więc wskoczył na taksówkę i zaśpiewał dla swoich wielbicieli.
Krótko mówiąc, docierał także do ludzi, którzy na co dzień mieli niewiele wspólnego z teatrem operowym, ale mogli śpiewaka kojarzyć z ekranów kinowych?
To było niezwykle ważne. Kiedyś, tak samo, jak i dziś, nie każdy interesował się sztuką operową. Nie wszystkich było zresztą stać na wizytę w teatrze. Poprzez filmy Kiepura docierał z poważną muzyką i pięknym śpiewem do szerokiej publiczności. To było coś absolutnie niezwykłego w jego karierze.
Wspomniał pan o kompozytorach, którzy pisali utwory dla pana ojca. Tych utworów powstało bardzo dużo. Jednym z najbardziej znanych jest piosenka „Brunetki, blondynki”.
Ja wszystkie was dziewczynki…
Co pana mama na to?
Była wściekła! Choć kiedy ten utwór powstał, moi rodzice nie byli jeszcze małżeństwem. „Co za bezczelny typ z tego Roberta Stolza” – piekliła się mama. „Jak tylko go spotkam, dam mu popalić! Blondynki, brunetki, co to ma znaczyć, do diabła! Bezczelność!”.
Wróćmy do Wiednia. Przyszedł rok 1938, anszlus – Niemcy włączyli Austrię do Rzeszy, wkrótce rozpoczną wojnę. Pana rodzice wyjechali do Stanów Zjednoczonych. Czy tam musieli budować wszystko od zera?
Zaczynali niemal od początku. Oczywiście, uciekinierów z Europy było tam wtedy całkiem sporo, oni wiedzieli, kim są Eggerth i Kiepura. Ale generalnie moi rodzice przyjechali z niczym. Ojciec został zaangażowany do Metropolitan Opera, śpiewał tam m.in. Cavaradossiego, Rodolfa czy księcia Mantui. Moja matka próbowała szczęścia w Hollywood. Nagrała dwa filmy z Judy Garland, ale ostatecznie uznała, że nie chce się wiązać z tym miejscem. Wróciła do Nowego Jorku, na Broadway. Z ojcem wspólnie przygotowali tam „Wesołą wdówkę”.
Ale zanim pójdziemy dalej, muszę jeszcze wrócić do końcówki lat 30. Ojciec był wstrząśnięty tym, co wydarzyło się w Europie, tym, co stało się z jego krajem. Jeszcze w 1939 roku był w Polsce i angażował się w zbiórkę pieniędzy dla armii. To było w lipcu, albo i w sierpniu. A co stało się we wrześniu, pamiętamy doskonale. Dla moich rodziców to była katastrofa. Zginęli przyjaciele, przepadł majątek, willa Patria chociażby. Choć pieniądze były w tym kontekście akurat najmniej ważne. Chodziło o kraj obracany w ruinę. Wojna w Polsce to była dla niego prawdziwa tragedia.
Niemcy są zafascynowani Rosją
Niemiecka socjaldemokracja od dziesięcioleci opowiada się za zbliżeniem, czy to ze Związkiem Radzieckim, czy z Federacją Rosyjską. Nagle, z dnia na dzień, obwieszcza, że to wszystko jest już nieaktualne. Nie wiem, na ile tego rodzaju deklaracje są wiarygodne - mówi Matthew Karnitschnig, europejski korespondent portalu Politico.
Jak wyglądało amerykańskie życie pana rodziców?
Cóż, było zupełnie inne niż dotychczas. Niemniej Ameryka to fantastyczny kraj – każdy dostaje swoją szansę. To były wprawdzie czasy przedinternetowe, ale w świecie operowym mój ojciec był już kojarzony. Znano także niektóre jego występy filmowe. I jakoś się to wszystko toczyło. Jak wspomniałem, mama z tatą wspólnie wystawili „Wesołą wdówkę”. Zresztą, kiedy mój ojciec wspomniał, że nosi się z takim właśnie zamiarem, okazało się, że musi opuścić Metropolitan Operę.
Z jakiego powodu?
W tamtym czasie uważano, że tego rodzaju muzyka jak „Wesoła wdówka” Lehara nie odpowiada randze MET. Usłyszawszy to tłumaczenie, mój ojciec zdębiał: „Przepraszam, szanowni przyjaciele, ale co to ma znaczyć? This is great music, to jest wielka muzyka. Zobaczycie, że będzie kiedyś wykonywana nie tylko w tym, ale w każdym teatrze operowym”. Tak też się stało. I dobrze. Z biegiem lat ta muzyka stała się klasyką.
„Wesoła wdówka” była w pierwszych dekadach XX wieku utworem nowym. Lehar ukończył ją w 1905 roku. Czy pana ojciec chętnie zajmował się repertuarem współczesnym?
O tak.
Rodzice byli otwarci na muzyczne nowości?
Owszem. Opowiem o dwóch przykładach: jeszcze przed wojną ojciec wystąpił w Wiedniu w roli Obcego w operze „Das Wunder der Heliane” (Cud Heliany) Ericha Wolfganga Korngolda. Dlaczego? Zaproponowano tę rolę Kiepurze, bo po prostu był w stanie to zaśpiewać. Partia wokalna była bardzo trudna, z dużą ilością wysokich dźwięków. Ojciec wystąpił też w operze komicznej „Le preziose ridicole” („Pocieszne wykwintnisie”) Felice Lattuady. Poza tym współczesną operą był wtedy „Turandot”. Proszę pomyśleć: Kiepura śpiewał to w 1926 roku, a Puccini zmarł raptem dwa lata wcześniej.
Dlaczego pan nie został śpiewakiem?
Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Po prostu nie wiem.
To byłby wybór naturalny…
Tak, ale wyszło, jak wyszło. I też jest dobrze. W naszym domu zawsze było pełno muzyki. A ja ostatecznie zdecydowałem się na fortepian.
Czy jako dziecko miał pan świadomość, że rodzice są gwiazdami światowego formatu?
Nie. O swoich osiągnięciach rozmawiali bardzo rzadko. O tym, jak bardzo byli sławni, dowiedziałem się skądinąd. Rodzice trzymali ego w ryzach. „Ja” nie stało w centrum. Byłem normalnym amerykańskim nastolatkiem. Niestety, kiedy miałem 15 lat, zmarł mój ojciec. I wtedy pojawiły się te wszystkie zdjęcia, artykuły, komentarze. Nagle był wszędzie, wybitny tenor to, wybitny tenor tamto. O mój Boże!
Co pan wtedy pomyślał?
To mnie po prostu przerastało.
Ale przecież wcześniej na pewno oglądał pan na pewno filmy z udziałem rodziców, słuchał ich płyt.
À propos nagrań, przypomniała mi się historia związana z płytami. Ona dużo mówi o charakterze moich rodziców. Ojciec zabrał mnie kiedyś do sklepu płytowego. Były tam m.in. nagrania Giuseppe Di Stefano…
Wielka sława!
I Mario Del Monaco…
Kolejna wielka sława!
Ojciec powiedział do sprzedawcy: „Proszę Pana, chciałbym kupić wszystkie nagrania Del Monaco i Di Stefano. Wszystko. Proszę sprawdzić też na zapleczu, czy czegoś tam jeszcze nie ma”. Kiedy na początku lat 60. w świecie operowym pojawił się Franco Corelli, mój ojciec wybrał się do MET, posłuchał jego występu, po czym skwitował krótko: „Ho, ho, to jest śpiewak!”. Podobnie reagowała zresztą mama. Gdy po raz pierwszy usłyszała Joan Sutherland (australijska sopranistka – red.), stwierdziła, że kogoś podobnego w życiu jeszcze nie słyszała. Poznaliśmy ich zresztą później osobiście: Joan Sutherland i jej męża – wspaniali ludzie.
Moi rodzice byli wielkoduszni. Oczywiście, jeśli ktoś robił coś niemuzykalnie, albo niepoprawnie, udzielali rad, podpowiadali. Ale nigdy nie krytykowali osoby albo jej talentu. Nigdy nie byłem świadkiem złośliwości, małostkowego czepiania się. W takiej właśnie atmosferze dorastałem.
Jak wyglądała codzienność w domu? Kiepura wstawał, smażył jajka sadzone, parzył kawę?
Ojciec wieczorami często jeszcze ćwiczył albo pracował. Więc zwykle wcześniej wstawała mama. Wyprawiała dzieci do szkoły, przygotowywała kawę, robiła śniadanie.
Zwyczajny dom?
Tak, całkiem zwyczajny dom.
Marjan Kiepura (ur. 1950)
Kompozytor i pianista, wykonawca muzyki Fryderyka Chopina i ceniony w USA autor publikacji na jego temat. Działającemu przy Uniwersytecie Muzyki i Sztuk Scenicznych w Wiedniu Centrum exil.arte przekazał pamiątki po swoich rodzicach: m.in. dokumenty, fotografie i plakaty.
Jakub Kukla – dziennikarz Programu Drugiego Polskiego Radia.