Może w ogóle nową siedzibą TR Warszawa powinno kierować ciało wieloosobowe, które łagodziłoby spory, ponieważ – niech środowisko mi wybaczy – nie ma dziś takich jednoznacznych kandydatur, jaką na przykład w 1962 r. był Kazimierz Dejmek, gdy obejmował Teatr Narodowy z profesorem Zbigniewem Raszewskim, twórcą polskiej nowoczesnej teatrologii. Dziś każdego można spostsponować, a nawet opluć lub uznać za osobę stronniczą, na co wpływ ma kurczący się rynek pracy i wynikające z tego konflikty interesów. A jeśli tak nie jest – proszę wskazać osobę w wieku rokującym dobre perspektywy na dekadę lub dwie dyrekcji. Chętnie jej przyklasnę.
Konkurs na dyrektora bądź dyrekcję TR Warszawa wymaga szczególnej dbałości, ponieważ co najmniej dwa poprzednie nie świadczą dobrze ani o władzach Warszawy, ani o środowisku teatralnym. Zanim żoliborską Komedię objął triumwirat Maciej Kowalewski, Małgorzata Sikorska-Miszczuk i Wawrzyniec Kostrzewski (miało się to stać po wakacjach) ten pierwszy, jeszcze bez nominacji, wbrew pozostałej dwójce zaczął zmieniać wybrany w konkursie program, lansując własne tytuły i szukając nowych współpracowników, przez co zresztą cała sprawa wyszła na jaw i konkurs unieważniono. Piszę o tym z politowaniem i dodam, że skuteczni politycy pozbywają się współpracowników dopiero po tym, jak dorwą się do władzy. Panie Macieju, niedoszły dyrektorze Komedii, trzeba było może w analogiczny sposób?
Projekty i frekwencja
W drugim konkursie zabrakło konsekwencji ratuszowi. Jak słusznie podkreślał Wojciech Majcherek, były już kierownik literacki Teatru Dramatycznego, po rozpisaniu konkursu i określeniu warunków miasto zmieniło cel i zasady. Reżyserce Monice Strzępce wraz ze współpracowniczkami udało się przeforsować tezę, że warunek kilkuletniego kierowania instytucją można spełnić, wykazując się wieloletnim zarządzaniem zespołami w czasie tworzenia spektakli. Potem zaś z siłą wyrazu i perswazji równej tej, z jaką reżyseruje, w konkursie na dyrekcję teatru środka z mieszczańską widownią i tradycyjnym repertuarem – Strzępka wygrała konkurs, prezentując program feministyczny, zakładający odchodzenie od tradycyjnego teatru, kładący nacisk na realizację społecznych projektów. Dziś zresztą jest to coraz popularniejszą tendencją, która sprawia, że artystyczny wymiar widowiska uważany jest za kategorię anachroniczną, a wręcz opresyjną. Szkoda tylko, że takie myślenie sankcjonuje powstawanie coraz większej liczby gniotów, jeśli tylko przyświeca im słuszny cel. Dla kogo słuszny – dla tego słuszny. Nie dla wszystkich.
Wojciech Majcherek ma rację, zaś Monika Strzępka z koleżankami artystkami i menedżerkami dyrekcję, czyli lepiej. Oczywiście takiej liczącej się artystce jak Strzępka warto dać kredyt zaufania, bo bez eksperymentów sztuka zdycha. Jednocześnie warto też zadać ratuszowi co najmniej kilka pytań: gdzie się podziały zasady i czy wszystko można wyperswadować publicznie lub w kulisach konkursów, by zgodnie z nowymi społecznymi i politycznymi trendami przeprowadzać konkurs? Wreszcie: jak będzie wyglądała przyszłość obecnego zespołu Dramatycznego, kilkudziesięciu spektakli, które są w repertuarze, przede wszystkim zaś – jakie będą losy publiczności? Pytam w jej imieniu, bo chociaż dyrekcja Tadeusza Słobodzianka nie była dla mnie interesująca, zaś jego metody postępowania słynne są na całą Polskę i raczej źle o nim świadczą niż dobrze, to wiem jednocześnie, że model teatru, jaki proponował pomiędzy stołecznymi teatrami nastawionymi na radykalny eksperyment lub żałosne farsy, nie tylko zadawalał liczną mieszczańską publiczność, ale i zapełniał co wieczór dużą salę Dramatycznego. Jeśli ratusz nie słyszał pytań pełnych niepokoju o frekwencję, chętnie je zadam: co będzie jeśli Dramatyczny po serii tak zwanych eksperymentalnych projektów ziać będzie pustką? Oby tak nie było, ale udawać, że kwestii nie ma – bez sensu. Zawsze warto mieć plan B.
Jeśli już jesteśmy przy Monice Strzępce, która zrobiła dla nowego polskiego teatru tak dużo jak mało kto, a jest też mocną osobowością – warto zapytać, jak w nieprzemocowy sposób poradzi sobie z zespołem, który do tej pory praktykował inną formę teatru niż uprawiana przez Strzępkę. Przecież zdobycie Dramatycznego również pięknie wyreżyserowała, w czym pomogła opisywana na FB afera z pełnym pychy zachowaniem dyrektora Tadeusza Słobodzianka przy stoliku Cafe Kulturalna w Dramatycznym: to był majstersztyk PR!
Teraz zaś można na FB przeczytać, jak Monika Strzępka z innymi artystkami i aktywistkami ocenia krytycznie Malta Festival w Poznaniu za niektóre działania związane z zaproszeniem bądź niegoszczeniem ukraińskich i białoruskich artystów. Można się zapytać, czy ta impreza też zostanie przejęta przez feministyczne aktywistki? Może to złośliwość, ale gdy obserwuję działalność niektórych koleżanek, którym życzę jak najlepiej, przypomina mi się Monty Python i gang wiktoriańskich dam, które z parasolkami w ręku obierały za cel ataków… mężczyzn. Oczywiście faceci mają dużo za uszami – wszystko, co dziś zakazane, czyli mobbing, napastowanie, a także to, że są białymi heteroseksualnymi mężczyznami, często starszymi lub starymi (przepraszam za ejdżyzm). Ale to jeszcze nie powinno być równoznaczne z karą pozbawienia praw do funkcjonowania w życiu publicznym. Co zaś wtedy, gdy kobiety uderzają w kobiety? O hipokryzji w tym kontekście pisze na FB Dorota Semenowicz, programerka Malty. „Mam wielką niezgodę na wykorzystywanie kategorii troski, czułości, solidarności do załatwiania lokalnych porachunków. Dodam jeszcze, dla tych, którzy nie wiedzą, że nie jestem 60-letnim, rządzącym światem mężczyzną o tubalnym głosie, lecz 40-letnią kobietą, matką dwójki małych dzieci, kuratorką, teatrolożką, romanistką z pięcioletnim doświadczeniem migracji”.