To często powtarzany argument po prawej stronie, że PiS jest może i nie takie, jakie powinno być, że zbyt mocno pachnie dziś Samoobroną, że to może nie jest wymarzona partia inteligenckich konserwatywnych elit, ale cóż jest alternatywą? Rządy bezbożników spod znaku Biedronia? Bezideowa papka Tuska? Nie, może i PiS popełnia błędy, ale – głosi ta doktryna części prawicy przymykającej oczy na szaleństwa obecnego rządu – tylko ono gwarantuje, że mamy wciąż stary świat, że nikt nie prześladuje Kościoła, że Unia wciąż nie zabrała nam suwerenności. No cóż, takie szantaże moralne nieszczególnie na mnie działają. Do mnie przemawia definicja symetryzmu, którą przedstawił Matyja: symetryści to ci, którym bliskie były konserwatywne ideały, ale nie mogli się pogodzić z radykalną polityką PiS po 2015 r.
Dlaczego przypominam tamto spotkanie i rozmowę ze starym kumplem? Bo mnie samemu się to przypomniało w połowie majówki, gdy przeczytałem świetny wywiad, jaki przeprowadził dla „Rzeczpospolitej" mój redakcyjny kolega Jerzy Haszczyński z czeskim premierem Petrem Fialą („Nic wspólnego ze skrajną prawicą", 2–3 maja). Profesor Fiala, lider czeskiego ODS, przedstawił w nim bowiem niemal podręcznikową definicję – wszak jest profesorem nauk politycznych, więc nic dziwnego, że ma takie umiejętności – umiarkowanego konserwatyzmu. Dalekiego od radykalizmu, dalekiego od niechęci do Unii Europejskiej, dalekiego od prorosyjskich fascynacji wielu europejskich prawic. Czeski premier, choć jest w jednej frakcji z PiS, zdaje się ciążyć ku Europejskiej Partii Ludowej, nie podzielając fascynacji Kaczyńskiego czy Morawieckiego Le Pen („nie jest dla mnie partnerem politycznym" – mówi Fiala), Salvinim czy innymi przedstawicielami tego, co nazwać można skrajną prawicą, zafascynowaną do niedawna putinizmem (zresztą Orbánowi ta fascynacja jeszcze nie przeszła). Co ciekawe, Fiala z miłością do PiS wcale się nie obnosił, dystansując się kilkukrotnie na arenie europejskiej od polityki polskiego rządu.
Czytaj więcej
Premier Czech Petr Fiala o współpracy jego partii z PiS, przyszłości Grupy Wyszehradzkiej, znaczeniu UE i marcowej wyprawie do Kijowa.
Matyja ma rację, że zbiór nazywany konserwatywno-liberalną prawicą jest dziś pusty, o czym świadczy choćby to, że postaci takie jak Aleksander Hall czy Kazimierz Ujazdowski plączą się na marginesie polskiej polityki. Ale mnie nie chodzi nawet o te, skądinąd sympatyczne postaci. Chodzi mi raczej o politykę, która opiera się na konserwatywnym credo: przekonaniu, że ludzka natura nie jest doskonała, więc lepiej opierać się na instytucjach i procedurach, a nie na czystej woli politycznej (czyli dokładnie na odwrót niż robi PiS, stawiając na rewolucję kadrową). Która opiera się też na poszukiwaniu kompromisu, a nie łamaniu charakterów i chodzeniu na skróty w każdej dziedzinie. Na wartościach chrześcijańskich, a nie na żyrowaniu własnej władzy władzą Kościoła. Także na szacunku wobec historii, a nie tworzeniu jednej wielkiej grupy rekonstrukcyjnej przeszłości przyjmowanej zupełnie bezkrytycznie. Być może dopóki PiS będzie silne i będzie rządziło, póty nie będzie w Polsce miejsca na rozsądną umiarkowaną prawicę. Ale po pierwsze, trzeba przyjąć racjonalne założenie, że PiS nie będzie trwało wiecznie. A po drugie, po lekturze rozmowy z Fialą warto zapytać: skoro jest ona możliwa w Czechach, to dlaczego miałaby być niemożliwa w Polsce?