Wyszkowski, żołnierz na wojnie z komunizmem

Zakochany w sobie obsesjonista, oszczerca i mitoman – taki obraz Krzysztofa Wyszkowskiego tworzą ci, którym burzy poręczne mity. Ale tym, którzy czczą go jako symbol siły charakteru i prawdy, też wymyka się z definicji.

Aktualizacja: 02.07.2016 16:20 Publikacja: 02.07.2016 00:01

Bohater drugiego planu: Krzysztof Wyszkowski z prawej, na tle makiety pierwotnej wersji pomnika Poległych Stoczniowców; ostatni dzień strajku w Stoczni Gdańskiej w sierpniu 1980 r.

Foto: PAP

Kiedy prezydent RP Andrzej Duda przypinał mu niedawno na piersi Krzyż Wielki Odrodzenia Polski za wybitne zasługi na rzecz przemian demokratycznych w Polsce, Krzysztof Wyszkowski powtarzał tylko, że jest zaszczycony, więc nie było się do czego przyczepić. Ale kiedy na Twitterze zawiesił link z tytułem artykułu w „Gazecie Polskiej": „Wreszcie! Krzysztof Wyszkowski z Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski", podkreślając, że to jego pierwsze w życiu odznaczenie, oprócz mnóstwa gratulacji, doczekał się też cierpkich uwag. Takich, że wyszła na jaw jego pycha, bo sugeruje, iż dawno mu się należało.

Pycha? – To dobry przykład na to, jak bardzo można się pomylić, stosując w przypadku Krzysztofa typowe kryteria ocen – mówi jego kolega jeszcze z czasów podziemia (prosi bez nazwiska, bo „Krzysztof by się krzywił, że mu wazelinuję"). – Kto go zna, ten wie, że on jest po prostu inny niż większość z nas i wszystko robi inaczej, i jak ktoś sądzi według siebie, to lezie w maliny. Krzysztof ma rzecz jasna różne ludzkie słabości, ale nie tam, gdzie w grę wchodzi Bóg, honor i ojczyzna.

Sam Wyszkowski mówi, że był trochę zły na to swoje odznaczenie, ale nie grymasił ze względu na św. Hieronima. – Ów twierdził, że wyrazem pychy jest też uchylanie się od zaszczytów, ale byłbym szczęśliwszy, gdyby przyszła na mnie kolej po Antonim Macierewiczu, najlepiej z Orderem Orła Białego.

Czytaj także:

Tę swoją inność, nienormatywność, odrębność – świadomie czy nie – Wyszkowski często podkreśla. „Wszystkich zwolenników i przeciwników, przyjaciół i wrogów, zapewniam, że ich nie zawiodę, bo moim obowiązkiem zawsze będzie bezstronność!" – napisał, gdy Sejm wybrał go do Kolegium Instytutu Pamięci Narodowej. Nie pierwszy to i nie ostatni raz legenda „Solidarności", współpracownik KSS KOR, współzałożyciel Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża i autor Deklaracji Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża, stanął razem, ale osobno. Co nie znaczy, że nagle „bezstronnie" zapała empatią do komunistów czy ich akolitów. To znaczy tylko, że pierwszą, a na pewno ostatnią wyrocznią dla Wyszkowskiego w ocenie spraw będzie... Wyszkowski. Bo – jak podkreślają zgodnie zarówno ci, którzy go podziwiają, jak ci, którzy nienawidzą – Wyszkowski jest podręcznikowo wewnątrzsterowny.

Chorobliwy inteligent

Kamienica w starym Sopocie. Klasyczne, inteligenckie mieszkanie – przestronne, z szafą gdańską, gabinetem z książkami po sufit i pamiątkowymi zdjęciami w holu. Siedzimy w kuchni, przy naprędce zaparzonej kawie. Wyszkowski tylko przez chwilę – jakby łapał balans między zakłopotaniem a dumą – mierzy się ze słowami Wojciecha Wencla, który kilka lat temu w felietonie pt. „Tragarz pamięci" napisał o nim: „(...) Wyszkowski to dla mnie klasyczny bohater herbertowski. Ale to również świadomy kontynuator obywatelskiej misji wielkiego poety. Konsekwentne oświetlanie ciemnych miejsc w biografii Lecha Wałęsy jest tylko jednym z wymiarów tego posłannictwa. Swoją kronikę wypadków historycznych, prowadzoną w felietonach i komentarzach, Wyszkowski zaczyna tam, gdzie kończy się »Raport z oblężonego Miasta«".

– To zestawienie mojego nazwiska z panem Cogito jest nazbyt zaszczytne, ale ja je rozumiem, mimo poczucia swojej jednak skromnej roli – tłumaczy Wyszkowski. – I o tyle bym się do tego przyznawał, o ile oznacza to postawę osobistą, indywidualną. Nie jako członek jakiegoś stronnictwa czy partii, który swoją działalność podporządkowuje interesom środowiska. Moim środowiskiem jest Polska i to jej dobra bronię.

Każdy wie, jaką frazą kończy się „Raport z oblężonego Miasta". Wyszkowski: – My, Polacy, jesteśmy narodem obciążonym historycznie zdradą.

Nagle śmiech. – Skoro już o tym herbertowskim skojarzeniu... Przyznaję, że człowiekiem, który sprawił, że jakoś się w nim widzę, jest Adam Michnik, który od lat traktuje mnie z nienawiścią, a który w swojej książce „Takie czasy. Rzecz o kompromisie" (wydana w Londynie w 1985 r. – red.), użył bardzo charakterystycznego dla niego i całego jego środowiska epitetu. Nazwał mnie mianowicie „chorobliwym inteligentem". Zważywszy na to, że napisał książkę polityczną, bo to przecież był manifest, propozycja – to, do czego potem doszło, czyli sojusz z komunistami, potem postkomunistami, obrona Kiszczaka i Jaruzelskiego i pozycja „wiceprezydenta" przy Kwaśniewskim – byłem tym epitetem szczerze zaszczycony. Dla ludzi o bolszewickiej mentalności ta inteligenckość, herbertowskość, która polega na tym, że człowiek jest właścicielem samego siebie i kieruje się własnym wyborem, jest chorobą. Inaczej postępowy inteligent – jak wskazuje Gramsci, ideolog Kuronia, Michnika i całego tego towarzystwa – który podporządkowuje się interesom partii.

Literacko ukształtował go Szekspir, zwłaszcza Hamlet i Makbet. Poza tym Proust i Kafka. To nie są gusta robotnika. Wyszkowski pytany, czy nigdy nie żałował, że nie został profesorem, bo przecież mógł, odpowiada, że mu proponowano „szybkie ścieżki" do matury, potem na uniwersytet. – Ale po pierwsze, jak coś robić, to na poważnie i uczciwie, po drugie – po co? Byłem szczęśliwy, bo byłem wolny. Mam takie przeświadczenie, że nie zrobiłbym paru rzeczy w życiu, które uważam za znaczące nie tylko dla mnie, ale też dla ogółu, gdybym nie myślał samodzielnie.

Nikt, nawet bardzo niechętni Wyszkowskiemu, nie kwestionuje, że to erudyta. Swobodnie porusza się w filozofii, historii, socjologii, literaturze. Posługuje się francuskim i angielskim. Tymczasem jego formalny status, w rubryce „wykształcenie", wyznacza poziom podstawowy. – Często o tym ostatnio myślałem, zastanawiając się nad problemem cechy roztropności i czy mi jej nie zabrakło – przyznaje. – Ale i nad tym, co właściwie mną kierowało, że poszedłem taką, a nie inną drogą.

Wyszkowski mówi, że nie zna odpowiedzi, tymczasem zaś, szperając w zakamarkach wspomnień, doszukał się paru zdarzeń, śladów instynktownego nieposłuszeństwa, które mogły sprawić, że zamiast trafić na dobry uniwersytet (był zdolnym uczniem), został robotnikiem. Pierwsze – bodaj w III klasie podstawówki w Olsztynie, gdy nauczycielka, za karę, inaczej niż zwykle, w otwartą dłoń, uderzyła ucznia linijką po wierzchu, bardzo boleśnie. – Nie wiem czemu, ale krzyknąłem: „Co pani robi, tak nie wolno!" – opowiada. – Wezwali matkę, kazali przeprosić. Nie przeprosiłem.

Rok później warmiński zespół ludowy, którego był członkiem, miał pojechać do ówczesnej Jugosławii. – Dla nas wtedy to było jak Ameryka. Ale warunkiem było wstąpienie do harcerstwa. Gdyby kazali składać przysięgę zbiorowo, pewnie bym coś bąknął, ale trzeba było pojedynczo – wspomina Wyszkowski. Śmieje się, że nie wie, czemu, ale się zaparł. Do Jugosławii nie pojechał, z zespołu wyleciał. Ale świadomie system odpuścił sobie już jako licealista. – Usłyszałem od wychowawcy, dyrektora szkoły, szefa POP PZPR zresztą, że „jesteśmy przyszłą elitą naszego socjalistycznego państwa". Pomyślałem, że nie chcę być częścią tej elity.

Kiedy poszedł do pracy, nie miał jeszcze 16 lat. Został gońcem w olsztyńskiej miejskiej firmie budowlanej, potem robotnikiem. – Dostałem sorty, w tym gumiaki i łopatę. I kopałem – śmieje się Wyszkowski. Potem był jeszcze operatorem wózków widłowych, spychacza, ale też urzędnikiem, ajentem stacji paliw, robotnikiem w zakładach samochodowych. Organizował też dyskoteki i koncerty w Olsztynie. – Tam poznałem m.in. ojca polskiej sceny rock'n'rollowej Franciszka Walickiego – wspomina.

Zerwał ze szkołą, ale nie przerwał nauki. – Robiłem to sam, po swojemu – mówi. W olsztyńskiej bibliotece zaskarbił sobie sympatię bibliotekarek. – Miałem dużo szczęścia, to były panie jeszcze z wileńskim wykształceniem, więc mi pomagały, miałem dostęp nawet do tzw. prohibitów, np. do przedwojennego wydania Nietzschego, na którego lekturę trzeba było mieć wtedy uprawnienia naukowe.

Wyszkowski twierdzi, że nienawiści do systemu uczył się z książek. – W domu nie było jakiejś szczególnej, antykomunistycznej atmosfery. Rodzice chronili nas przed tą traumą.

Ale zarówno Krzysztof, jak i jego brat Błażej (też późniejszy działacz opozycji i równie barwna postać, m.in. olimpijczyk w żeglarstwie), musieli odczuć piętno historii. Ich ojca, Stefana Wyszkowskiego, w czasie wojny żołnierza „Kedywu" AK w Białostockiem, bezpieka więziła pięć lat, potem zmusiła do pracy w kopalni, w końcu „zagospodarowała" przy budowie w stolicy pałacu im. Józefa Stalina.

Wygumkowany z historii

Korzenie znanej dziś powszechnie niechęci Wyszkowskiego do części opozycyjnych elit, które w jego przypadku symbolizują takie postaci jak Jacek Kuroń, Adam Michnik, Bronisław Geremek, Tadeusz Mazowiecki, w końcu Lech Wałęsa – sięgają początków jego politycznej aktywności. Choć, jak twierdzi, na początku widział tylko walkę z komunistami.

Nie sposób ogarnąć tej aktywności w paru zdaniach, trzeba jednak przypomnieć, że gdy przeniósł się z rodzinnego Olsztyna do Trójmiasta w połowie lat 70., za pośrednictwem przyjaciela (spokrewnionego z rodziną Piłsudskich) ściągał książki wydawane przez polską emigrację, m.in. przez paryską „Kulturę". Związał się Komitetem Obrony Robotników, z gdańskim SKS, w końcu razem z m.in. Andrzejem Gwiazdą zakładał Wolne Związki Zawodowe Wybrzeża. Rozpracowywała go SB, był wielokrotnie przesłuchiwany, a wywiad PRL – w związku z przerzutem książek z Zachodu – usiłował go wmanipulować w aferę szpiegowską (w tej sprawie, według dr. hab. Sławomira Cenckiewicza, miał brać udział m.in. późniejszy generał i szef jednostki specjalnej Grom Sławomir Petelicki), był wielokrotne zatrzymywany na 48 godzin, rewizje w mieszkaniu nie dziwiły nawet dalszych sąsiadów.

Był drukarzem, kolporterem i wydawcą pism podziemnych („Biuletyn Informacyjny" KOR, „Indeks" czy „Zapis"), prowadził wydawnictwa „KLIN", „Podziemne Warsztaty Wydawnicze", „Europa" czy „Oficyna Narodowa". Jako pierwszy w Polsce wydał Gombrowicza.

W pierwszym dniu stanu wojennego został internowany (udało mu się uciec z więziennego szpitala), po tzw. amnestii wrócił do publikowania w podziemiu, potem – po rocznym wyjeździe na Zachód (był w Anglii i Francji), współtworzył Grupę Publicystów Politycznych i Klub Myśli Politycznej Dziekania. Brał udział w strajkach w Stoczni Gdańskiej w 1988 r.

Przy okrągłym stole też był obecny, ale jako obserwator niezależny. On, podobnie jak Andrzej Gwiazda czy śp. Anna Walentynowicz – jako zdecydowani przeciwnicy kompromisu z komunistami, zostali ostatecznie skazani – jak to mówi Wyszkowski – na proces „wygumkowywania z historii". Wyszkowski jest przekonany, że ten proces, choć już kuleje, wciąż trwa. – Ostatnio czytam w „Gazecie Wyborczej" sylwetkę Henryka Wujca, że był współzałożycielem Wolnych Związków Zawodowych, a to już naprawdę jest Orwell. Ja je przecież współzakładałem, więc wiem, że Wujec reprezentował środowisko, które tę inicjatywę zwalczało, na rzecz neokomunistycznych rad robotniczych, które miały wprowadzać socjalizm z ludzka twarzą, a nie z nim walczyć.

To Wyszkowski, choć niewielu o tym pamięta, wymyślił nazwę dla wielkiego ruchu, który podmył system. Dziś mówi o tym tak: – Ja jestem z niej dumny, ale środowisko Kuronia i Michnika długo nie chciało się na nią zgodzić. Dlaczego? Bo solidarność, solidaryzm... to im pewnie pachniało kryptofaszyzmem albo katolicyzmem, bo przecież już kardynał Wyszyński pisał o solidaryzmie.

Ale też w tej swojej indywidualnej, twardej wojnie z „familią" Wyszkowski potrafił błysnąć celnym dowcipem. To on ukuł sławne zdanie o Geremku, który to na schodach nie wiadomo czy wchodzi czy schodzi.

Gęba radykała

Głośny tekst pt. „Spod stołu", jaki Wyszkowski opublikował na łamach paryskiej „Kultury", obserwując Okrągły Stół, walnie przyczynił się do jego wizerunku radykała. – A ja nie jestem człowiekiem radykalnym, to wytwór medialny – protestuje Wyszkowski, podkreślając, że to, czy coś jest radykalne, zależy od punktu odniesienia. – Jeśli jest nim prawda, to jaki ze mnie radykał?

W imię tej prawdy w 1979 r. w strukturach WZZ ujawnił konfidenta SB Edwina Myszka, w 1992 r., oświadczył, że ówczesny szef MZS Krzysztof Skubiszewski był agentem SB, w 2004 o współpracę z bezpieką oskarżył Małgorzatę Niezabitowską, byłą rzeczniczkę w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, w końcu publicznie zarzucił Lechowi Wałęsie współpracę z SB w latach 70. W żadnym przypadku nie można go posądzić o to, że powiedział nieprawdę, ale sprawa, która trafiła do sądu z powództwa Wałęsy, ciągnąc się latami, postać Wyszkowskiego, niesprawiedliwie, sprowadziła do roli „walczącego z Wałęsą" (Wyszkowski podał zaś do sądu Wałęsę – i wygrał – za nazwanie go „małpą z brzytwą", „wariatem" i chorym debilem"). I o mało co – z powodu roszczeń Wałęsy – nie doprowadziła Wyszkowskiego do ruiny.

Dla tych, którzy uważają Wyszkowskiego za obsesjonata, to tylko koronny dowód, że legenda „Solidarności" się pogubiła. Dla tych, dla których jest bohaterem, to starcie jest symboliczne. Tak pisze o tym Wojciech Wencel we wspomnianym „Tragarzu pamięci": „Rola niewygodnego świadka zawsze jest niewdzięczna. Przekonał się o tym choćby Józef Mackiewicz, który w 1943 r. obserwował ekshumację zwłok polskich oficerów w Katyniu, a przez resztę życia świadczył o sowieckiej zbrodni. »Czarna legenda«, którą mu dorobiono, jeszcze dzisiaj ogranicza zasięg jego myśli. Podobnie jest z Wyszkowskim, który wielokrotnie był stygmatyzowany jako polityczny awanturnik. Może dlatego nawet w środowiskach niepodległościowych bywa traktowany z dystansem, a jego misja nie zawsze jest właściwie rozumiana. W czasach, kiedy wszystko jest kreacją, także patriotyzm bywa pojmowany płytko, jako prywatny pogląd, za który nie płaci się żadnej ceny. Jedynie ludzie z charakterem są w stanie zgodzić się na odrzucenie i samotność".

Sam Wyszkowski uważa, że to tylko konsekwencja wyboru wartości. I że to od lat ta sama walka. – Cały mit o moim radykalizmie wziął się znacznie wcześniej, po moim konflikcie z Jackiem Kuroniem, po strajku sierpniowym, kiedy przeciwstawiłem się mu, gdy chciał narzucić swoją wolę i władztwo. Pamiętam, że wtedy – to było w mieszkaniu aktora Andrzeja Seweryna – Michnik, z którym kiedyś byliśmy bliskimi kolegami, rzucił się na mnie – to bardzo charakterystyczne – ze słowami: „Dlaczego zdradziłeś Jacka?". I to bym powiązał z tym, co powiedział o tym środowisku Sewek Blumsztajn, że „u nas panowała dyscyplina nawet nie partyjna, a wojskowa". A ja biologicznie nie nadaję się do wojska.

Inaczej ustawione granice kompromisu

Krzysztof ma to do siebie, że wszystkich kocha, ale siebie najbardziej – mówi o Wyszkowskim jeden z jego dawnych przyjaciół (choć dziś woli mówić, że znajomy) z czasów Okrągłego Stołu. – Gdyby mógł, pożarłby się sam z sobą, ale nie może, więc żre się z każdym, którego najpierw pokochał.

Wielu dawnych towarzyszy z opozycji uważa Wyszkowskiego nie za radykała, lecz za mitomana.

Po obecnej liberalnej stronie dawnej opozycji Wyszkowskiemu z reguły wypomina się nie tylko Wałęsę, którego poparł przeciw Mazowieckiemu w wyborach prezydenckich w 1990 r., choć już wówczas miał wiedzę o jego uwikłaniach, ale i Mazowieckiego, z którym był blisko, a któremu dziś wytyka stalinowskie korzenie. O Wałęsie mówi, że to persona „mało interesująca" i że „ważni są inni".

Po tzw. nocnej zmianie i obaleniu rządu Jana Olszewskiego, którego Wyszkowski był doradcą, a który stanął na drodze wynegocjowanym przez Wałęsę eksterytorialnym, rosyjskim bazom w Polsce i chciał ruszyć z lustracją, odszedł z bieżącej polityki. Nie ukrywa, że to był dla niego cios, choć spodziewany.

Wiele lat później w tekście „Bądź wierny. Idź" napisał: „Tacy jak Kuroń cynicznie obliczyli, że postkomunizm gwarantuje im utrzymanie uprzywilejowanej pozycji, a na pełnej wolności i demokracji mogą tylko stracić. Do tej koalicji szybko dołączyli ambitni „macherzy z zaplecza" oraz zorganizowani i indywidualni złodzieje. Za nimi do solidarnościowego establishmentu wkroczyły już całe tłumy „naszych" esbeków wraz z całym WSI. I musiało skończyć się tak, że Wałęsa został świadkiem obrony na procesie Jaruzelskiego, a Michnik bronił Kiszczaka. Dzisiaj dawni agenci NKWD, KGB, SB czy WSW są towarzyszami walki funkcjonariuszy służb specjalnych III RP. Członkowie komunistycznej nomenklatury i biznesmeni z rozdania FOZZ są elitą polskiej przedsiębiorczości".

Skąd FOZZ? Wyszkowski był krótko związany z KLD – w którym m.in. byli Donald Tusk, Andrzej Halicki (obecnie PO) i Paweł Piskorski (ten od 138 szczęśliwych rund ruletki). A ojcem chrzestnym partii – jak ujawnił Wyszkowski – był Wiktor Kubiak, człowiek służb, z pieniędzmi służb (właściciel przedsiębiorstwa zagranicznego Batax PZ z siedzibą na Bahamach – z raportu z likwidacji WSI wynika, iż za jego pośrednictwem komunistyczny wywiad wojskowy przeprowadzał operacje finansowe z użyciem środków z Central Handlu Zagranicznego.

Dla Wyszkowskiego Tusk to dziś tylko kolejne ogniwo tego samego łańcuszka, który nizano przy Okrągłym Stole. Do dziś zresztą chętnie nazywa byłego premiera „macherem z zaplecza".

– Kiedyś rozmawialiśmy o marzeniach młodości, kim chcielibyśmy być. A on mi wtedy powiedział, że zawsze chciał mieć wpływ na zdarzenia, ale z boku, po cichu. Tak go zapamiętałem – mówi.

Dziwna sprawa z opiniami o Wyszkowskim, bo zdarza się, że nawet ci, których on traktuje bezkompromisowo, a zwykle tak właśnie formułuje myśli o politycznych adwersarzach – nie są skłonni do rewanżu. „Mężydło był człowiekiem uczciwym i bezinteresownym, ale autoryzowanie Krzywonos czyni z niego co najmniej głupca" – napisał Wyszkowski po jednym z ich wspólnych wystąpień w Sejmie. Wyszkowski Krzywonos nie znosi i przy każdej okazji nazywa ją łamistrajkiem, dając jej i opinii publicznej odczuć, że uważa ją za uzurpatorkę, która próbuje zająć miejsce w historii należne śp. Annie Walentynowicz.

– Cóż, każdy ma inaczej ustawione granice kompromisów politycznych. Krzysztofa znam od wielu lat i szanuję. Wiele się od niego nauczyłem podczas strajków, to on mnie uczył drukarstwa, jak wydawaliśmy „Głos". Dziś dzielą nas poglądy, ale ja to rozumiem, nawet te jego radykalizmy. Znam go na tyle, że wiem, iż jeśli coś mówi, to po prostu tak to widzi – tłumaczy Mężydło i nazywa Wyszkowskiego robotnikiem-intelektualistą. Podkreśla, że to nie ironia. – Moi koledzy, którzy niedawno odmawiali mu kompetencji w związku z obsadą Kolegium IPN, nie mają racji. Krzysztof ma do tego kwalifikacje – dodaje.

– To przede wszystkim antykomunista – mówi Józef Orzeł, przyjaciel Wyszkowskiego jeszcze z czasów wspólnej pracy w „Tygodniku Solidarność". – I żołnierz na wojnie z komunizmem. Ale ma złożoną osobowość, ma – jak ja to mówię – bardzo dużo wypustek, więc niełatwo go zdefiniować. A jak ma dużo wypustek, to nigdzie nie pasuje, więc musi po prostu być oddzielny. Pryncypialny do kości, ale przy tym ma polityczne ADHD. Miękki w obyciu, a nie widać jego wewnętrznego żelastwa. Nieraz za tę swą osobną naturę płacił słoną cenę. Ale to tak już jest. Wierność kosztuje.

Aleksandra Zawłocka, która też pracowała z Wyszkowskim w „Tygodniku Solidarność", pamięta go jako fajnego kolegę, świetnego gawędziarza. – Z tym że Krzysztof zawsze, ale to zawsze mówił to, co myśli. Nie kojarzę też Krzysztofa z pragnieniem jakiegoś osobistego sukcesu, stanowiska. Pewnie dlatego zawsze wolał być doradcą – wspomina.

Bronisław Wildstein, publicysta, pisarz, Kawaler Orderu Orła Białego, nie ma żadnych wątpliwości, definiując postać Wyszkowskiego. – To bohater narodowy. On współtworzył związki i był jednym z najodważniejszych, to jest nie do przecenienia. Był „wygumkowywany", bo był nieugięty. Był niesłuszny, więc był osamotniony.

Wildstein podkreśla, że nie miał tak jednoznacznych poglądów jak Wyszkowski, stawiał sobie może więcej pytań, czasem uważał, że jego diagnozy i postulaty są zbyt gorące, zbyt daleko idące, bo Wyszkowski za bardzo wierzy swoim wnioskom. – Ale koniec końców trzeba to powiedzieć: to Wyszkowski miał rację. To on umiał rozpoznać coś, czego wielu do dziś nie rozpoznaje.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Kiedy prezydent RP Andrzej Duda przypinał mu niedawno na piersi Krzyż Wielki Odrodzenia Polski za wybitne zasługi na rzecz przemian demokratycznych w Polsce, Krzysztof Wyszkowski powtarzał tylko, że jest zaszczycony, więc nie było się do czego przyczepić. Ale kiedy na Twitterze zawiesił link z tytułem artykułu w „Gazecie Polskiej": „Wreszcie! Krzysztof Wyszkowski z Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski", podkreślając, że to jego pierwsze w życiu odznaczenie, oprócz mnóstwa gratulacji, doczekał się też cierpkich uwag. Takich, że wyszła na jaw jego pycha, bo sugeruje, iż dawno mu się należało.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
„Jak będziemy żyli na Czerwonej Planecie. Nowy świat na Marsie”: Mars równa się wolność
Plus Minus
„Abalone Go”: Kulki w wersji sumo
Plus Minus
„Krople”: Fabuła ograniczona do minimum
Plus Minus
„Viva Tu”: Pogoda w czterech językach
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Tomasz Stawiszyński: Hochsztaplerzy i szaman