Określenie nie jest nowe. Spopularyzował je pod koniec XIX stulecia Paul Verlaine, dzięki książce „Les poetes maudits". Nakreślił w niej nie tylko autoportret i wizerunki kilku kolegów po piórze, ale odsłonił także pewien model funkcjonowania osoby pisarza w przestrzeni społecznej. Ów sposób bycia wypada nazwać konfrontacyjnym. Poeta wyklęty to ktoś, kto swoją twórczością, ale też i swoim życiem manifestuje niezgodę na obowiązujące standardy myślenia i egzystowania, ostentacyjnie podważa, a czasem nawet ośmiesza drobnomieszczańskie obyczaje. Drażni i prowokuje nie tylko zresztą z tego powodu, że odsłania systemy tabu obowiązujące w salonach, ale także, a nawet przede wszystkim, dlatego iż demaskuje mechanizmy uległości i konformizmu – nie zawsze dobrze świadczące o samodzielności intelektualnej filistra.
Czytaj więcej
Można by pomyśleć, że postać poety wyklętego – będąca istotną częścią epoki modernizmu – stała się obiektem wyłącznie historycznym, reliktem dawno minionej bohemy. Tak jednak nie jest. Fenomen drogi literackiej Wojciecha Wencla – której ostatnim etapem jest najnowszy zbiór wierszy „Epigonia" – podważa mit wszechotwartości ponowoczesnych umysłów i postaw. Zachęca do namysłu nad nowymi formami obecności dawno odkrytych zachowań społecznych.
Historia wykluczenia
Inaczej bowiem niż wielu spośród poetów wyklętych, Wencel do roli poete maudit dojrzewał stopniowo, w pewnej mierze nieświadomie i częściowo chyba nawet wbrew swojej woli. Tuż po debiucie mógł przecież uchodzić za ulubieńca salonów. To wtedy Czesław Miłosz, pytany przez Teresę Walas o najciekawszych poetów konfesyjnych, obecnych następców Jerzego Lieberta, mówił o nim: „Jest taki poeta, Wencel w Gdańsku. Ale nie wiem, czy nie jest to jakiś nałóg, żeby łączyć katolicyzm z formami tradycyjnymi, metrycznymi. Czy rzeczywiście tak być musi? Zadaję takie pytanie". Związany przez pewien czas ze skandalizującym „BruLionem", uznany za odnowiciela polskiego neoklasycyzmu, autor stał się jednym z najmłodszych laureatów prestiżowej Nagrody im. Kościelskich, a jego głośny tom „Oda chorej duszy" w 1997 r. znalazł się w ósemce książek nominowanych do Nagrody Literackiej Nike.
Opinia o wysokiej wartości jego wierszy była na tyle ugruntowana, że trudno było pomijać jego nazwisko w uniwersyteckich syntezach, a nawet w podręcznikach szkolnych. W zalecanym studentom literatury współczesnej opracowaniu „Literatura polska 1976–1998" Piotr Śliwiński pisał: „Pytanie o poezję lat dziewięćdziesiątych nieoczekiwanie stało się pytaniem o Wojciecha Wencla, urodzonego w 1972 roku, poetę z Gdańska, autora entuzjastycznie rekomendowanego przez Stefana Chwina tomu »Wiersze« (1995) oraz wydanego w roku 1996 zbiorku pod tytułem »Oda na dzień św. Cecylii«". Choć o Wenclu z aprobatą, a nawet podziwem wyrażali się znani krytycy (oprócz wspomnianego Chwina, także Tomasz Burek, Janusz Drzewucki, Jarosław Klejnocki) oraz recenzenci-debiutanci, zaświadczając o zdolności tej poezji do komunikowania się z czytelnikami różnych pokoleń i orientacji literackich, to przecież nie w samej skali uznania twórcy tkwi fenomen, który nazwać by można jego imieniem.
Jeszcze w 2002 r., gdy autor na dobre wrósł w środowisko czasopisma „Fronda", jego książka poetycka mogła się ukazać w Wydawnictwie Literackim, a jako blurb mogło się pojawić zdanie Mariana Stali: „W moim odczuciu nowy tom wierszy Wojciecha Wencla »Ziemia Święta« jest godny uważnego namysłu, bardzo dojrzały, pełniejszy od poprzednich dokonań poety". W 2009 r., kiedy poeta poszukiwał wydawcy kolejnego zbioru, było to już jednak niemożliwe. Od pewnego czasu sytuacja przedstawiała się trochę tak w jak jednym z wierszy ze wspomnianego tomu „Epigonia":