Na liście przebojów Trójki królowała Urszula z piosenką „Niebo dla ciebie", a na liście „Billboardu" – zespół Los Del Rio z „Macareną". W US Open Steffi Graf biła Monikę Seles, a Pete Sampras – Michaela Changa. Amerykanie rozpoczynali operację „Desert Strike", a talibowie zajmowali Kabul. Pobyt Michaela Jacksona w Warszawie unieśmiertelniło spotkanie z ówczesnym ministrem finansów Grzegorzem Kołodką. Prezydentem był Aleksander Kwaśniewski, a premierem – Włodzimierz Cimoszewicz. Wisławie Szymborskiej przyznano Nagrodę Nobla.
Minęła epoka, nieprawdaż? Przez 20 zespołów grających wówczas w Premier League przewinęło się od tamtej pory 220 trenerów (dwa z nich zdążyły zmienić szkoleniowców po 17 razy), z 20 prowadzących wówczas drużyny 19 odeszło z zawodu. Ten jeden, który został – został, co wydaje się niewiarygodne, w tym samym klubie.
Jaki Arsene?
Arsene who?" – pytały zapatrzone we własny pępek angielskie gazety na wiadomość, że menedżerem Arsenalu ma zostać jakiś Francuz. Obcokrajowców się w tym świecie raczej nie zatrudniało, a jeśli – to nie odnosili sukcesów. Owszem, Anglicy wiedzieli, że Arsene'owi Wengerowi dobrze szło w Monaco, gdzie pracował z gwiazdami, o których musieli słyszeć – ich rodakiem Glennem Hoddle'em i Niemcem Jürgenem Klinsmannem – ale potem wyjechał do Japonii, kraju, który kojarzył się raczej z piłkarskimi emeryturami. W dodatku teraz miał objąć klub dotknięty aferą korupcyjną (kosztowała posadę wygrywającego ligę, choć z pewnością nie dzięki ładnej grze, trenera George'a Grahama), o wyjątkowo trudnej grupie zawodników (po konflikcie z nią odszedł następca Grahama Bruce Rioch) i z niechętnym zmianom zarządem, który – jak pisze biograf Arsene'a Wengera John Cross – zwykł zaczynać dzień przy porto i cygarach.
O tym, od czego zaczynali, a raczej – czym kończyli dzień ówcześni piłkarze Arsenalu, napisano wiele. Dość powiedzieć, że liderem drużyny był zmagający się z chorobą alkoholową Tony Adams, zaś inny zawodnik, Paul Merson, walczył także z uzależnieniem od narkotyków. Klub współdzielił obiekty treningowe z lokalnym uniwersytetem: fakt, że w środy ćwiczyli tam studenci, pozwalał dawać piłkarzom dzień wolnego. Korzystali z tego na tyle chętnie, że nazywano ich Klubem Wtorkowym: kiedy po wtorkowym treningu ruszali w miasto, potrafili balować do czwartku. Szatnią rządziła paczka hałaśliwych trzydziestolatków, która w futbolu widziała wystarczająco wiele, by nowy trener nie mógł liczyć na łatwy początek.
Zatrudniający Wengera wiceprezes klubu David Dein przyznał po latach, że martwił się jego okularami, wyglądającymi na „najtańszą parę, refundowaną przez publiczną służbę zdrowia". „Kiedy zobaczyłem go po raz pierwszy, myślałem, że jest nauczycielem geografii" – opowiadał prawy obrońca Lee Dixon. „W pierwszej chwili myśleliśmy sobie: »Co ten profesorek może wiedzieć o piłce?«" – wtórował pomocnik Stephen Hughes. Piłkarze śmiali się ze wszystkiego: francuskiego akcentu w niezłej zresztą angielszczyźnie, komicznej niezdarności (w ośrodku treningowym nie potrafił rozsupłać worka z piłkami, podczas któregoś z obiadów nie zauważył, że w drodze do stolika zgubił szarlotkę, i przez całą salę niósł z namaszczeniem pusty talerzyk; z późniejszych, pokazywanych z lubością przez telewizje całego świata, zmagań z zapięciem kurtki firma produkująca ubrania dla klubu nakręciła nawet reklamę, promującą nowy model zamka błyskawicznego).