Długie umieranie Franco

Niby jest po staremu i Caudillo nadal rządzi, ale wszyscy czekają na moment, kiedy z jakiegoś powodu zacznie się agonia. Każdy stoi w bloku startowym. Tylko sam generalissimus i jego zdrowie nie chcą dać sygnału do biegu o władzę.

Aktualizacja: 27.10.2016 15:08 Publikacja: 27.10.2016 13:14

Juan Carlos przyjął strategię usypiania czujności Franco. Jedno z ostatnich wspólnych zdjęć następcy

Juan Carlos przyjął strategię usypiania czujności Franco. Jedno z ostatnich wspólnych zdjęć następcy tronu i dyktatora z 1975 roku.

Foto: Keystone-France/Gamma-Keystone via Getty Images

Plaza del Oriente w Madrycie. 1 października 1975 roku. Tłumy, wiwatując, unoszą rękę w pozdrowieniu niewidywanym w Europie od trzech dekad. Na balkon Pałacu Królewskiego wychodzi Caudillo. Obok niego elita frankistowskiej Hiszpanii, a najbliżej stoi przewidziany na jego następcę książę Juan Carlos. Franco, któremu trzęsie się ręka, wygłasza słabiutkim głosikiem kilka okrągłych zdań na temat aktualnej sytuacji politycznej. O interesującej wszystkich egzekucji terrorystów z ETA, których rozstrzelano zaledwie kilka dni wcześniej, nie wspomina. Juan Carlos trwa dzielnie u jego boku, pomagając niewysokiemu, kruchemu starcowi zejść z podium.

Nikt już nigdy nie zobaczy żywego Franco publicznie. Za kilka dni rozpocznie się długotrwałe misterium umierania szefa państwa.

Franco, w przeciwieństwie do wielu innych dyktatorów, brał pod uwagę takie zjawiska jak swoje fizyczne odejście z tego świata i nieuniknioną sukcesję, a nawet się do nich przygotował. Już w 1947 roku zadecydował o restauracji monarchii, której niegdyś – jako młody oficer – wiernie służył. Dynastia tak, ale kto zasiądzie na tronie? Tutaj Franco zostawił sobie wolną rękę oraz zastrzegł, że monarcha powróci na tron dopiero po jego śmierci.

Namaszczenie infanta

Don Juan de Bourbon, syn Alfonsa XIII, ostatniego króla, wydawał mu się zbyt liberalny. Pozostawali jeszcze jego starsi bracia, synowie i potomkowie innych linii. Dynastia Burbonów od 250 lat (czyli od momentu, gdy wnuk Ludwika XIV Filip wyruszył do Madrytu, by objąć tron największego imperium) niemalże bezustannie dzieliła się na skłócone frakcje. W chwili abdykacji Alfonsa XIII monarchia nie miała najlepszej opinii również w kręgach konserwatywnych. Także bunt przeciwko Republice, na którego czele stanął Franco w 1936 roku, nie wziął od razu na sztandary burbońskich lilii.

Frankizm spod znaku Falangi zdezaktualizował się już w 1945 roku. Ostatecznie państwo frankistowskie sięgnęło po to, co tradycyjnie trwałe: monarchię i Kościół. Ale Burbonów należało najpierw wytrenować, by nie okazali się równie nieudolni jak wcześniej. Generalissimus miał na to czas do swojej śmierci.

Ostatecznie w rywalizacji o względy byłego oficera królewskiej armii zwyciężył Juan Carlos. Urodzonemu w 1938 roku najstarszemu synowi don Juana (a więc wnukowi Alfonsa XIII) pomogły: tragiczny przypadek (śmierć brata Alfonsa, którego postrzelił być może on sam podczas wypadku w portugalskiej willi rodziców) oraz – niewykluczone – że pozorowana, ale zauważalna, bezwzględna lojalność wobec generalissimusa.

Mimo że go naciskano, Franco zwlekał z formalnym uznaniem roli infanta. Nie potwierdził praw Juana Carlosa ani gdy ten dobił do pełnoletności, ani gdy poślubił w Atenach księżniczkę Zofię Glücksburg, królewnę grecką (wywodzącą się z upadającej dynastii, którą już za kilka lat pochłonie historia).

W lutym 1968 roku na chrzcie Filipa (obecnego króla Hiszpanii), syna Juana, prababka noworodka, królowa Victoria Battenberg, krzyknęła bezceremonialnie do generalissimusa: „Franco wybieraj!". Więc Franco ostatecznie potwierdził sukcesję Juana Carlosa, acz bez wielkiego entuzjazmu. Zmusił go przy okazji do czegoś na kształt „hołdu lennego". Zaprzysiężenie następcy odbyło się na posiedzeniu Kortezów, ale źródłem władzy dla przyszłego pomazańca nie był Bóg ani Naród, ale osobiście Franco jako przywódca Hiszpanii „z Bożej łaski". Potomek tysiącletniej dynastii przełknął i to upokorzenie; był młody, ambitny i umiał czekać, a czas mógł mu tylko sprzyjać.

Gdy w 1972 roku do Madrytu wspólnie przybyli prezydent Stanów Zjednoczonych Richard Nixon z doradcą ds. bezpieczeństwa Henrym Kissingerem, wyraźnie zignorowali starzejącego się Franco, u którego coraz bardziej widoczne były objawy postępującej choroby Parkinsona i zwyczajnej demencji.

Ich rozmowa z infantem trwała znacznie dłużej. Juan Carlos przyjął strategię usypiania czujności Caudilla wywiadami dla zagranicznych telewizji, w których uznawał go za swój największy autorytet. Franco robił się wprawdzie z każdym rokiem samotniejszy na arenie międzynarodowej, ale jego zwolennicy w kraju ciągle go potrzebowali i dlatego postanowili włączyć się do walki o sukcesję. Najbliższy współpracownik Franco – admirał Louis Carrero Blanco – obejmuje w lipcu 1973 stanowisko premiera. Rachuba otoczenia Caudilla (a może i jego samego) była prosta – być może Juan Carlos zasiądzie na tronie, ale silny i charyzmatyczny polityk Blanco może go szachować na posadzie premiera. Jest on wprawdzie reformatorem, ale jednocześnie uczciwym frankistą oraz gwarantem przetrwania ustroju. Hiszpania ma się upodobnić do Wielkiej Brytanii, gdzie to szef rządu sprawuje autentyczną władzę.

Z przyszłej transformacji ustrojowej nic by pewnie nie wyszło, gdyby nie bomba ETA, która 20 grudnia 1973 roku zabiła premiera podczas powrotu z mszy w ulubionym przez niego kościele jezuitów.

Pogrzeb Blanco dał przedsmak tego, co stać się może po śmierci dyktatora. Wygwizdano liberalnego arcybiskupa Madrytu prowadzącego kondukt, a pierwsze skrzypce podczas uroczystości pogrzebowych grał Juan Carlos.

Reżim słabnie

W dyspozycji umierającego dyktatora pozostali już tylko rutynowani urzędnicy bez większej charyzmy i specjalnych widoków na osiągnięcie podobnego do niego formatu politycznego. Ci z nich, którzy jeszcze wierzyli w ideologię frankistowską byli starzy i wypaleni (jak kolejny premier Carlos Arias Navarro). Natomiast ci o dwie lub trzy dekady młodsi (jak Adolfo Suarez) doskonale wiedzieli, że system bez symbolu, jakim jest Caudillo nie przetrwa, więc należy zacząć układać się nie tylko z przyszłym królem, ale i z tymi, których Franco zmiażdżył 40 lat wcześniej. Narastała gotowość do hiszpańskiej wersji „historycznego kompromisu".

Pewne lęki trwały jednak zarówno w głowach bardziej liberalnych frankistów, jak i krajowo-emigracyjnej opozycji. Wojna sprzed czterech dekad była krwawa. Czy po śmierci Franco nie obudzi się chęć rewanżu, którą twarda polityka dyktatora powstrzymywała? Czy przywróceni do łask dawni republikanie i ich następcy nie zechcą zemścić się za krew i lata upokorzeń? Czy wreszcie pozwolą na to ci przedstawiciele elity władzy, którzy, pamiętając o mordach z Barcelony czy Madrytu, kojarzą komunizm ze stalinowskimi szwadronami śmierci? Jak wreszcie zachowa się Kościół, który w związek polityczny z Franco zainwestował prawie cały swój autorytet?

Nie wiadomo, czy generał zdawał sobie sprawę z tego, że nie tylko on sam, ale i jego dzieło umiera. Dyktatorzy czasem o to nie dbają, a czasem próbują rozpaczliwie się temu przeciwstawiać. Po śmierci Blanco wygrała raczej ta druga koncepcja przerywana tylko paroksyzmami okazywania siły, takimi jak: rozstrzelanie kilku terrorystów z ETA (mimo protestów liberalnej Europy i samego Pawła VI) tuż przed przemówieniem Franco na Plaza del Oriente, twardym postępowaniem wobec ruchu POLISARIO w Saharze Zachodniej czy też prób przeciwstawienia się rewolucji w sąsiedniej Portugalii.

Niby jest po staremu i Caudillo nadal rządzi, ale wszyscy czekają na moment, kiedy z jakiegoś powodu zacznie umierać. Każdy stoi w bloku startowym. Tylko sam generalissimus i jego zdrowie nie chcą dać sygnału do biegu o władzę. Przydarza się kilka falstartów – u starego człowieka występują krwotoki i problemy z sercem. Na szczęście dla następców nikt się jednak nie pośpiesza z ujawnieniem ambicji.

Jednocześnie rozłazi się całościowa koncepcja frankistowskiej Hiszpanii. Praktycznie wstrzymuje się prześladowania opozycji (są oczywiście wyjątki takie jak ETA, ale to organizacja terrorystyczna), puszczają coraz bardziej tamy obyczajowe, a telewizja z czarno-białej tuby propagandowej staje się kolorową instytucją rozrywkową.

W 1974 roku Carlos Saura wypuszcza swój kolejny film „Nakarmić kruki" z legendarnym przebojem: „Por qué Te Vas" („Ponieważ odchodzisz"). Reżim hiszpański wyraźnie odpuszcza, w czym będzie go przypominać za dekadę zupełnie inny reżim – polska dyktatura pod wodzą Wojciecha Jaruzelskiego. Ci także najpierw zrezygnowali z walki o monopol kulturalny.

Franco słabnie na tyle, że zapomina również o żelaznej zasadzie, którą jest totalny zakaz utrzymywania stosunków z państwami komunistycznymi. Swego czasu hiszpańska drużyna futbolowa przegrała ważny mecz walkowerem z ZSRR, bo generalissimus nie wyraził zgody na podróż do Moskwy. Teraz do Madrytu przyjeżdżają delegacje radzieckie. Zdarza się to nawet delegacji Sejmu PRL. Tym samym zamyka się okres pomocy dla polskiej antykomunistycznej emigracji, utrzymywania ambasady rządu londyńskiego i wysokiej słuchalności polskiej sekcji Radia Madryt.

Podtrzymywanie życia

Mimo rozpaczliwych prób współpracowników – wyganiających wodza na wiece i zmuszających do odprawiania politycznych rytuałów – koniec zdaje się nadchodzić nieubłaganie. W ostatnim tygodniu października 1975 roku Caudillo doznaje trzech ataków serca. Pomimo prób lekarzy 30 października zapada w śpiączkę, z której już się nie obudzi.

Nieoczekiwanie tymczasowa głowa państwa, czyli Juan Carlos, musi poczekać na koronę. Franco bowiem nie umiera tego dnia, lecz znacznie później. Trwa przy życiu podtrzymywany przez lekarzy jeszcze przez trzy tygodnie. Umiera dopiero 20 listopada, dokładnie 39 lat po rozstrzelaniu José Antonia Primo de Rivery, założyciela Falangi. Przez ten zbieg okoliczności nikt już nigdy nie uwierzy, że nie spróbowano przy okazji zbudować mitu – zwłaszcza że Franco spocznie wkrótce tuż obok Rivery w gigantycznym mauzoleum w Dolinie Poległych, położonej niedaleko Madrytu.

Zresztą jeden z najwybitniejszych historyków hiszpańskich Ricardo Cierva dowiedział się o śmierci Franco ponad dobę przed jej oficjalną datą, a zapomniany obecnie pisarz katolicki Julien Green słyszał plotki o niej podczas zwiedzania Eskurialu 19 listopada. Byli i tacy, do których wieść o końcu epoki dotarła na początku listopada.

Cały świat emocjonuje się umieraniem Franco. Po raz pierwszy przywódca tej rangi umiera w dobie telewizji. Prawie cały zachodni świat zasiada przed odbiornikami telewizyjnymi i przez trzy tygodnie ogląda naprzemiennie newsy o tym, że Franco jeszcze żyje lub też ciągle nie umarł. Raczkujący wówczas w amerykański NBC „Saturday Night Live" ustami Chevy Chase'a stwierdza nawet, że „Generalissimus Franco is still dead". To wyrażenie staje się jedną z najpopularniejszych fraz w dziejach tego programu, przywoływaną do dziś.

Dlaczego tak bardzo bano się śmierci generała i próbowano za wszelką cenę podtrzymać jego życie? Czy była to tylko uporczywa terapia czy też współpracownicy umierającego próbowali powstrzymać to, co nieuchronne, czyli sukcesję? A może po prostu na wszelki wypadek odwlekano śmierć generalissimusa, aby nie musieć konfrontować się z całkiem nową rzeczywistością, do której mimo lat przygotowań nikt na serio nie był gotowy? Tego się już pewnie nie dowiemy, a ostatni z żyjących świadków, czyli sam Juan Carlos I, zapewne nigdy się na ten temat nie wypowie.

Nie ulega jednak wątpliwości, że niedawny pan życia i śmierci tysięcy ludzi, pogromca Marokańczyków i własnych rodaków, dla jednych ideał rycerza antykomunistycznej krucjaty, a dla innych – symbol wszelkiego zła, leżał przez trzy tygodnie połączony licznymi rurami i kablami do wymyślnych urządzeń, cierpiąc straszliwie, skazany na taki los przez swoich totumfackich, którym jego śmierć mogła przynieść koniec kariery politycznej.

Gdy w końcu inicjatywę przechwyciła rodzina i na szefa państwa spłynęło miłosierdzie śmierci, jego doczesne szczątki musiały jeszcze przejść przez kolejny etap umierania, czyli państwowy pogrzeb w faraońskiej bazylice w Dolinie Poległych, budowanej jako pomnik wojny domowej. Podobno taka była wola samego szefa państwa, choć jego córka Carmen Polo temu zaprzecza i możemy jej wierzyć, biorąc pod uwagę znane nawet wrogom Caudilla jego przywiązanie do rodziny. Ale przecież kogoś takiego jak Franco nie można pochować w zwyczajnym grobie. Dla zwolenników nie był jednym z wielu śmiertelników.

Monarchów Hiszpanii chowa się (z wyjątkami) w Panteonie Królów w Eskurialu. Nim spoczną w grobie, ich doczesne szczątki rozkładają się najpierw w specjalnym pomieszczeniu zwanym „pudridero". Ten mało radosny los nie mógł jednak spotkać Franco, gdyż korony nie przyjął, a więc jego pośmiertna epopeja musiała się jakoś od królewskich różnić. Rozwiązanie leżało niedaleko Eskurialu. Dolina Poległych – najważniejszy ślad frankistowskiej polityki pamięci, wykuta w skale podziemna bazylika wraz z monumentalnym pomnikiem na szczycie góry upamiętniała ofiary wojny domowej po obu stronach – choć budowali ją głównie uwięzieni republikanie. Teraz miał w niej spocząć inicjator budowy. Było to proste i logiczne. Inna sprawa, że odtąd grób Franco miał całe założenie zdominować i przesłonić jego cel. Dolina Poległych stała się po 1975 roku Mauzoleum Franco i niemal niczym więcej.

Można zaryzykować i stwierdzić, że współczesna Hiszpania zaczęła się od umierania i pochowania Caudilla. Moment, w którym premier Navarro ogłasza, że „Franco ha muerto!" („Franco nie żyje!"), dotąd jest parodiowane w licznych kabaretach i remiksowane przez youtube'owych V-Jów. Prawie każdy Hiszpan po pięćdziesiątce pamięta dokładnie, co robił, gdy zabalsamowanego Franco wystawiono na widok publiczny wśród łkających tłumów, a potem zasuwano nad nim kamienną płytę w Dolinie Poległych. Tylko Stalin 20 lat wcześniej i Tito kilka lat później swym umieraniem wpisali się równie mocno w świadomość swoich niegdysiejszych poddanych.

Światła na Burbona

Jednak pojawiły się także skrajnie odmienne emocje. Dla członków republikańskiego rządu na emigracji w Meksyku i „La Passionarii" (pseudonim Dolores Ibárruri Gómez), rezydującej w którejś z moskiewskich willi, był to moment ogromnej radości. Paradoksalnie w sukurs pospieszyły im także rządy Francji, Wielkiej Brytanii czy USA, dla których Franco był sojusznikiem, choć dość kłopotliwym.

Świat demokracji reprezentuje jedynie amerykański wiceprezydent Nelson Rockefeller. Król Husajn z Jordanii, Pinochet z Chile, paragwajski dyktator Stroessner to jednak mało chwalebne jednostki (obecność Rainiera II z Monako przemilczmy).

Król Juan Carlos I złożył przysięgę wierności frankistowskim prawom oraz pokłonił się trumnie i wdowie. Jeszcze w bożonarodzeniowym orędziu do Hiszpanów dał wyraz swemu cierpieniu, mówiąc, „że straciliśmy naszego generalissimusa". Lojalnie potraktował wdowę po generale, usuwając ją z Pałacu El Pardo dopiero wiosną 1976 roku. Później niezwykle rzetelnie wraz z uczciwym i fachowym technokratą, premierem Adolfo Suarezem, rozmontował frankistowską Hiszpanię za cenę amnestii i zapomnienia. Ibarruri oraz inni przywódcy opozycji wrócili do kraju już jako rojaliści z nowych Kortezów. Socjaliści (acz ci młodszej generacji tacy jak Felipe Gonzales) objęli zresztą po kilku latach władzę.

Franco wciąż leżał w mauzoleum i stały jego pomniki, choć mit kreowany przez dyktaturę miała zastąpić pamięć o „La Transición" pod wodzą dobrego Burbona. Hiszpanię nawet w Polsce usiłowano stawiać za przykład dobrego kompromisu z historią, dopóki walka polityczna lewicy z prawicą na hiszpańskiej scenie nie rozogniła sporów na nowo – umieszczając zresztą Franco w ich centrum.

Juan Carlos panował przez 39 lat. Z następcy Caudilla stał się najpierw autorytetem i ojcem narodu, by później przez nowe pokolenie, niepamiętające już transformacji, zostać zepchniętym z piedestału. Na szczycie państwa utrzymał się równie długo jak jego poprzednik, jednak w odejściu okazał się lepszy – zaplanował je sobie sam.

Autor jest doktorem nauk humanistycznych w zakresie filmoznawstwa. Absolwent prawa, historii i dziennikarstwa na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Publicysta m.in. „Kultury Liberalnej" oraz „Res Publiki Nowej"

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej":

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plaza del Oriente w Madrycie. 1 października 1975 roku. Tłumy, wiwatując, unoszą rękę w pozdrowieniu niewidywanym w Europie od trzech dekad. Na balkon Pałacu Królewskiego wychodzi Caudillo. Obok niego elita frankistowskiej Hiszpanii, a najbliżej stoi przewidziany na jego następcę książę Juan Carlos. Franco, któremu trzęsie się ręka, wygłasza słabiutkim głosikiem kilka okrągłych zdań na temat aktualnej sytuacji politycznej. O interesującej wszystkich egzekucji terrorystów z ETA, których rozstrzelano zaledwie kilka dni wcześniej, nie wspomina. Juan Carlos trwa dzielnie u jego boku, pomagając niewysokiemu, kruchemu starcowi zejść z podium.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Kataryna: Panie Jacku, pan się nie boi
Plus Minus
Stanisław Lem i Ursula K. Le Guin. Skazani na szmirę?
Plus Minus
Joanna Mytkowska: Wiem, że MSN budzi wielkie emocje
Plus Minus
J.D. Vance, czyli marna przyszłość dla bidoków
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
Tomasz Terlikowski: Polski Kościół ma alternatywny świat. W nim świetnie działa Wychowanie do życia w rodzinie