Przygnębiający przedwyborczy chaos, jaki panuje we Francji, wydaje się bardziej przygnębiający i chaotyczny niż kiedykolwiek przedtem. Że jest chaos – to jeszcze pół biedy; przy ostatnich wyborach też mieliśmy poczucie chaosu. Ale to, co jest przygnębiające i niepokojące, przygnębia i niepokoi jeszcze bardziej niż w przeszłości.
Nie chodzi tylko o to, że bardzo długo nie było wiadomo, kto dokładnie kandyduje, choć wybory już za moment; na przykład François Bayrou, radykalny centrysta, dopiero teraz zdecydował, że nie będzie kandydował – poprze Emmanuela Macrona. O którym z kolei wiadomo tylko tyle, że – choć był ministrem ekonomii u socjalistów – nie jest, jak twierdzi, ani lewicowy, ani prawicowy, tylko „postępowy", a jego program jak dotąd jest znany tylko w zarysach. Poza François Fillonem jest jedynym nieskrajnym kandydatem. Nie wiem, czy komuniści wreszcie zdecydowali, czy poprą Jeana-Luca Melenchona jako swojego kandydata, czy znajdą kogoś innego. A jeśli to drugie, to kogo? O (osobliwym, trzeba przyznać) sojuszu Macron–Bayrou komentatorzy nie bardzo wiedzą, co myśleć, więc co chwila zmieniają zdanie. Przewidywania co do wyników drugiej tury, w której przypuszczalnie spotkają się Macron i Marine Le Pen, też co chwila się zmieniają: jeszcze tydzień temu Macron miałby – według sondaży–- powalającą przewagę; teraz wygląda na to, że różnica między nim a Le Pen się skurczyła.
Francuska Thatcher i islamolewica
Nie chodzi też o to, że Fillon w końcu nie wycofał się (wbrew swoim wcześniejszym deklaracjom), mimo że wisi nad nim sprawa sądowa za przekręty dotyczące fikcyjnych prac dla swojej rodziny. Fillon w pierwszej turze może przegrać w Macronem, który z kolei mógłby w drugiej turze przegrać z Marine Le Pen. Ludzie nerwowo wskazują na przykłady Brexitu i Trumpa: myśleliśmy, że to niemożliwe, a jednak... Z różnych powodów nie są to przykłady całkiem przekonujące: Le Pen nie jest ani niekompetentna, ani szalona, nie są też szaleńcami ci, którzy głosowali za Brexitem. Prawdą jednak pozostaje, że wszystko może się zmienić. I pod jednym bardzo ważnym względem te wybory – owszem, jednak mają coś wspólnego z Trumpem i z Brexitem. O tym za chwilę.
Nie chodzi też o to, że jeśli Fillon przegra, nie będzie wyczekiwanej od dziesięcioleci reformy (desocjalizacji) gospodarki, ponieważ jest to jedyny ekonomiczny liberał wśród kandydatów. Można się pocieszać, że i tak by mu się to nie udało, bo jeszcze nikomu się nie udało. Jak dotąd wiara w „wyjątek francuski" i nietykalność świętych acquis sociaux (osiągnięć społecznych – przyp. red.) załatwiała każdą próbę reformy. Fillon bywał optymistycznie zwany francuską panią Thatcher; ale francuska pani Thatcher jest chyba sprzecznością wewnętrzną – bytem, który nie może istnieć.
Nie chodzi nawet o to, że w tym całym cyrku dominują podejrzenia przekrętów i teorie spiskowe. Jedni węszą spisek w nagłym odkryciu dawnych przekrętów Fillona i podejrzanie szybkim tempie, w jakim prokuratura się na nie rzuciła. Jeszcze inni wypatrują czegoś podejrzanego w tempie, w jakim prokuratura rzuciła się na Sarkozy'ego. Krążą pogłoski, że to z pomocą Putina Alain Juppé został wyrolowany na korzyść Fillona.