Kolejni biskupi – po, jak się nieoficjalnie mówi, burzliwych obradach i debatach w swoich diecezjach – zakazują działania najbardziej znanym charyzmatycznym kaznodziejom i kapłanom. Domagają się również uregulowania sytuacji kanonicznej od grup, które choć niewątpliwie wykonują dobrą, ewangelizacyjną robotę, to jednocześnie znajdują się poza strukturami prawnymi, a także – jak się zdaje – przynajmniej w części swoich pobożnościowych zachowań wychodzą poza przestrzeń katolicyzmu.
O czym mowa? W ciągu ostatnich dwóch, trzech tygodni najpierw posypały się zakazy i ostrzeżenia przed Wspólnotą Miłości i Miłosierdzia z Czatachowy, a także jej duchowym liderem ojcem Danielem (jasne dokumenty wydali na jego temat biskupi płocki i opolski, a także jego ordynariusz metropolita częstochowski), a krótko potem ordynariusz warszawsko-praski arcybiskup Henryk Hoser wydał zakaz organizacji rekolekcji dla innego znanego charyzmatyka z Indii ks. Jamesa Manjackala. W tym pierwszym przypadku mowa jest o braku regulacji, o tym, że pustelnik, jakim miał być ojciec Daniel, prowadzi życie ewangelizatora, a także o niejasnościach finansowych, w tym drugim biskup powołuje się na jakieś poważne informacje, które uzyskał od nuncjatury. Jednak wiele wskazuje na to, że w obu przypadkach istotną rolę odgrywa także wątek doktrynalny, a konkretniej dostrzeżenie, że w ostatnich latach polski katolicyzm błyskawicznie się pentekostalizuje (to zresztą zjawisko globalne).
Nie, niekoniecznie musi to być zarzut. Nie ulega wątpliwości, że odrodzenie charyzmatyczne, dziesiątki, jeśli nie setki rekolekcji organizowanych przez charyzmatycznych kapłanów (by wymienić tu tylko ojca Antonello Cadeddu czy ks. Johna Bashoborę), tysiące mszy z modlitwą o uzdrowienie głęboko przeorało polski Kościół. Wielu ludzi odzyskało w ich trakcie wiarę czy doświadczyło cudu, inni zdecydowanie ją pogłębili, a jeszcze inni – być może po raz pierwszy – spotkali się z żywym Jezusem. I nikt poważny nie może tego negować. Jest jednak także inny skutek tego zjawiska. Otóż od jakiegoś czasu katolicyzm, zawsze opierający się na rozumie, zyskuje mocno irracjonalny obraz. Uzdrowień się już nie bada, lecz obwieszcza; niektóre z charyzmatycznych przejawów pobożności, choć mogą być postrzegane także jako psychomanipulacja (albo manifestacja złego ducha), już nie są badane, a każdego, kto o nie pyta, traktuje się jak osobistego wroga Ducha Świętego. Mocnemu uszczupleniu ulega też przekaz wiary, którą ogranicza się do przeżycia (nie ma co ukrywać, bardzo mocnego).
I wiele wskazuje na to, że biskupi, po wielu latach obserwowania tego, co się dzieje, postanowili ponownie zabrać się do katolicyzowania niesamowitego ruchu, jaki zmienia Kościół. Nie, nie chcą go zlikwidować, a jedynie uformować go bardziej w katolickim niż zielonoświątkowym duchu. Ruchy wewnątrz Kościoła, nawet jeśli inspirują się pobożnością pentekostalną (a nie ma w tym nic złego), muszą zachować katolicką specyfikę, a także katolickie podejście do duchowości. A to oznacza, że muszą nie tylko być posłuszne biskupom, wierne katolickiej sakramentologii, ale także rozumne i racjonalne. Innej drogi nie ma.
Z drugiej jednak strony, i to także warto mieć w pamięci, nic nie wskazuje na to, by proces pentekostalizacji dało się całkowicie odwrócić. Duchowość charyzmatyczna odpowiada na istotne potrzeby współczesnego człowieka, jest mu z wielu powodów bliska, a to oznacza, że Kościół, walcząc o jego katolicyzację, nie może go całkowicie odrzucić. I na pewno tego nie zrobi.