Adam Małysz urodził się 3 grudnia 1977 roku. Przypominamy tekst z marca 2011 roku.
Dachówki u Apoloniusza Tajnera Małysz, wbrew wiślańskiej legendzie, nie układał, lecz do kilku innych dachów rękę przyłożył. Nie tylko w Wiśle, ale i w Szczyrku, Istebnej. To się przecież tak właśnie mogło skończyć. Że dziś zamiast skoczni imienia Małysza, zamiast galerii trofeów, zamiast stojącego w holu Domu Zdrojowego Małysza z białej czekolady, któremu ktoś kiedyś urwał ucho i trzeba było figurę postawić za szybą, byłby w Wiśle jakiś warsztat dekarski, z właścicielem opowiadającym klientom, że miał talent do skoków, i nawet pierwsze sukcesy, ale widać nic więcej nie było mu pisane.
A jeszcze bardziej prawdopodobne, że byłby to warsztat samochodowy, bo od małego mu benzyna krążyła we krwi, trudno go było od pism motoryzacyjnych oderwać, przerabiał rozbite auta tak, żeby jeszcze można było nimi szpanować. Począwszy od tego malucha, o którym dziś mówi, że zrobił mu „wieś tuning", przez golfa, którego sobie kupił z premii za pierwsze sukcesy w Pucharze Świata, wiosną 1996 r., po audi, które musiał sprzedać, gdy te sukcesy nagle się skończyły, jeszcze szybciej kończyły się pieniądze, a był wtedy niedługo po ślubie i z małą córeczką. Pewnie nawet wykształcić by się wolał na mechanika, a nie dekarza, ale akurat mistrz od samochodów miał jakiegoś znajomego, którego musiał przyjąć, i Adamowi zostało bieganie po dachach.
– Pamiętam, jak kładł papodachówkę u mojego sąsiada. I jak załatwialiśmy z mistrzem, żeby go specjalnie traktował, bo Adam kończył szkołę, musiał mieć praktykę, ale wierzyliśmy, że będzie z niego przede wszystkim skoczek – wspomina Tajner, dziś prezes Polskiego Związku Narciarskiego, wcześniej trener Małysza w latach największych sukcesów. Mówi „my", bo Wisła jest mała, wszyscy się znają, zwłaszcza ci, którzy się związali ze skokami. Tajner to dobry znajomy trenera Jana Szturca, Szturc to brat Ewy Małysz, matki Adama. Mąż Ewy Jan był kierowcą w klubie Wisła Start, w którym pracował Szturc i zaczynał trenować Adam.
Przyszedł jako sześciolatek. Marzył o futbolu, ale w Wiśle łatwiej jednak zostać narciarzem. Więc polubił skakanie, a jak mu się zdawało, że już nie lubi, to ojciec go wyprowadzał z błędu. – Pamiętam bury za to, że nie dotarłem na trening. To na początku była zabawa, ale już z wyrzeczeniami – opowiada dziś Adam i pamięta, że ojciec rękę miał ciężką. A jego wątpliwości dopadały często. Choćby za każdym razem, gdy przechodził na większe skocznie i bał się, że teraz to już koniec: strach i szybkość będą za duże, nie zapanuje. Potem, gdy skocznie już oswoił, przygniatały go życie i zakręty kariery.
– Adam musi mieć wszystko przepracowane od A do Z. Nie daruje sobie, jak jakaś litera wypadnie – mówi Łukasz Kruczek, trener polskiej kadry, a kiedyś kolega z reprezentacji.