Jak komercja pożarła kontrkulturę. Sukces przegranej rewolucji z maja 1968 r.

Studencka rewolta z maja 1968 r. tylko pozornie nie zakończyła się sukcesem. Zmieniła otaczający nas świat. I nie chodzi tylko o rewolucję seksualną. Egocentryczna epoka JA, w której dziś żyjemy, ma swoje korzenie w buncie sprzed 50 lat.

Publikacja: 24.05.2018 17:00

Jak komercja pożarła kontrkulturę. Sukces przegranej rewolucji z maja 1968 r.

Foto: Shutterstock/AFP

Fala gwałtownych protestów studenckich sprzed 50 lat wstrząsnęła europejskim i amerykańskim społeczeństwem. Wywarła na nim trwałe i niezatarte piętno – dla jednych niezmiernie wartościowe, dla innych infantylne i niszczące. Można zaryzykować tezę, że nic po 1968 roku w zachodnim kodzie kulturowym nie było już takie samo. Francuska rewolta z maja 1968 r. to symbol najpoważniejszej globalnej zmiany społecznej od zakończenia II wojny światowej. Co z niej dziś pozostało?

Zrewoltowany karnawał

Czas zlikwidować dziedzictwo Maja '68! – grzmiał Nicolas Sarkozy 29 kwietnia 2007 r. podczas prezydenckiej kampanii wyborczej. Co miał na myśli? Wątpliwe, by chodziło mu o rewolucję obyczajową. Wszak to dzięki niej mógł jako wpływowy polityk dwukrotnie się rozwieść. I jako pierwszy prezydent V Republiki wziąć ślub podczas sprawowania urzędu, w dodatku z młodszą od siebie o dziesięć lat byłą włoską modelką. Takie zachowanie zakończyłoby się skandalem nie tylko w odległych latach 60.

Skoro więc nie chodzi o luzowanie obyczajowego gorsetu, to o co? W 2007 r. Sarkozy proponował Francuzom podążanie za słynnym bon motem Benjamina Franklina mówiącym, że „czas to pieniądz". Chodziło głównie o obniżenie podatków, ograniczenie do minimum interwencjonizmu państwowego oraz przeciwstawienie się związkom zawodowym. Klasyczny liberalny pakiet, pod którym Sarkozy podpisywał się już od lat 70., gdy protestował przeciwko zgubnym strajkom „spowalniającym gospodarkę".

Z perspektywy czasu o wyjątkowym znaczeniu Maja '68 decydowała nie tyle szybko zdławiona przez gaullistów studencka rewolta, ile rodzący się na paryskim bruku symbol. W masowej wyobraźni tamte wydarzenia urosły do takich rozmiarów, że stanowiły zarówno jasną przeciwwagę dla propozycji Sarkozy'ego z 2007 r., jak i ideowy drogowskaz dla pamiętającego Lenina (kiedy umierał wódz bolszewików, miał osiem lat ) staruszka François Mitterranda.

W przeciwieństwie do prowodyrów swojej wielkiej XVIII-wiecznej poprzedniczki uczestnicy Maja '68 nie doczekali się triumfalnego pochodu przez pomieszczenia jeszcze do niedawna należące do stanowiących prawo dygnitarzy. Ba, choć władza gen. de Gaulle'a była dla protestujących studentów solą w oku i na pewno nie mieliby nic przeciwko zastąpieniu go choćby socjalistami (snując takie rozważania, trzeba mieć na uwadze kuriozalne rozdrobnienie ówczesnej francuskiej lewicy), to sami protestujący nie garnęli się do przejęcia władzy w Pałacu Elizejskim. Rewolucja 1789 r. to chwilami brutalna (zwłaszcza ociekający krwią okres rządów jakobinów) społeczno-polityczna zmiana wszystkiego; 1968 r. to raczej zrewoltowany karnawał. A wszystko zaczęło się od studenckiego protestu w będącym dziś (cóż za ironia losu) biznesowym zapleczem Paryża Nanterre.

Studenci nie godzili się na obecność w kampusie policjantów w cywilu. Robili im zdjęcia i upubliczniali, tworząc z nich transparenty. Wkrótce demonstranci przejęli uniwersyteckie budynki i zaczęli formułować pierwsze poważne postulaty. Wśród nich był Daniel Cohn-Bendit, jedna z najważniejszych postaci Maja '68. Nazywany „Czerwonym Danym" rudowłosy chłopak już wcześniej zdobył popularność, atakując publicznie jednego z ministrów za brak zrozumienia dla seksualności młodzieży. W celu usprawnienia organizacji protestów wraz ze znajomymi Cohn-Bendit zakłada ruch 22 Marca. Nazwa nawiązywała do dnia, w którym policja aresztowała manifestujących przeciwko wojnie w Wietnamie przed paryskim biurem American Express.

Decyzja o zamknięciu okupowanego przez skupionych wokół Cohn-Bendita studentów ośrodka w Nanterre przenosi protesty na Sorbonę, a później na całą Dzielnicę Łacińską. Gdy Sorbona po raz pierwszy w swojej historii zostaje zamknięta, do buntujących się dołączają inni niezadowoleni, w tym bezrobotni i robotnicy, którzy pomagali studentom fortyfikować dzielnicę, stawiając kolejne barykady. Wszyscy wspólnie walczyli z francuską policją konną i razem uciekali przed gazem łzawiącym.

Decyzja o otwarciu Sorbony nie była w stanie uspokoić demonstrantów i zmienić decyzji o zaplanowanym tego dnia strajku powszechnym. Studenci zamiast powrócić do swoich zajęć, otrzymali „centrum operacyjne". Na uniwersytetach w całej Francji zaczęły powstawać komitety mające rozwiązywać różne palące problemy społeczne, np. pochodzących z Algierii robotników. Szacuje się, że protestowało wówczas nawet 10 milionów Francuzów.

Protest udało się ugasić dopiero po długich negocjacjach rządzących ze strajkującymi. Czerwcowe wybory dały urzędującej ekipie większą władzę, niż miała dotychczas. Ale idea wywrócenia do góry nogami obowiązującego ładu społecznego i widok czarno-czerwonych flag powiewających na murach Sorbony pozostawiły trwały i niezatarty ślad w sercach demonstrantów.

Wysysanie ducha

Cohn-Bendit, po aresztowaniu za rzekome posiadanie instrukcji budowy bomby (to wtedy podczas zatrzymania mówił, że nazywa się Kuroń-Modzelewski), osiadł w Niemczech. Klimat polityczny Republiki Federalnej Niemiec nie różnił się wiele od paryskiego. Wrogiem lewicowych działaczy był wówczas przede wszystkim niepoddany w odpowiednim momencie dogłębnym rozliczeniom z nazistowską przeszłością erefenowski establishment. Napięcie społeczne wzrosło, gdy w kwietniu 1968 r. postrzelony został Rudi Dutschke, jeden z liderów ruchu studenckiego. Za ten zamach obwiniono przede wszystkim koncern Axel Springer, proamerykańskiego wydawcę dziennika „Bild", który publikował nienawistne artykuły na temat Dutschkego. W centrum tych wydarzeń znalazł się Joschka Fisher, członek radykalnej Putzgruppe, bojówki ówczesnej lewicy, prywatnie przyjaciel Cohn-Bendita.

Jak celnie pisał poeta Stanisław Grochowiak: „Bunt nie przemija, bunt się ustatecznia. Jest teraz w locie dojrzałym, dokolnym, jakim kołują doświadczone orły". Słowa te doskonale oddają późniejsze losy karier Fishera i Cohn-Bendita. W przypadku tego pierwszego bunt „ustatecznił się" w działalności politycznej w partii Zielonych. I choć dawny buntownik nie stracił zadziorności, jak choćby wtedy, gdy nazwał ważnego polityka CSU (a wcześniej członka NSDAP) Richarda Stucklena dupkiem, to coraz bliżej było mu do wymagających powagi partyjnych, a wreszcie rządowych stanowisk. Wielokrotny minister środowiska Hesji, w 1998 r. zamienił pracę na rzecz landu na posadę ministra spraw zagranicznych w rządzie Gerharda Schroedera.

Z kolei Daniel Cohn-Bendit dołączył do Zielonych w 1984 r., gdy grupa anarchistów z Frankfurtu, z którą się wówczas identyfikował, uznała walkę parlamentarną za konieczną. W Parlamencie Europejskim zasiada od 1994 r., startując na przemian to z Francji, to z Niemiec. Wejście w oficjalną politykę sukcesywnie wysysało z dawnych buntowników ducha antyestablishmentowej walki.

Błędy i wypaczenia

Wraz z ustateczniającym się buntem społecznym ustateczniła się też rewolucja seksualna, której owoce rosną dziś wyjątkowo nisko. W latach 60. na pierwszy na świecie sex shop założony w Niemczech przez Beate Uhse spływały dziesiątki tysięcy skarg, co w świecie dostępnej dla każdego pornografii brzmi dość egzotycznie. To wówczas zostały wprowadzone pomysły związane z alternatywnymi przedszkolami. Wiele z nich okazywało się jednak ślepą uliczką, inne do dziś z powodzeniem kontynuowane są jako „leśne" (coraz częściej także w Polsce) czy „demokratyczne", w których dzieci poddają pod głosowanie, czy zjedzą na obiad buraki czy marchewkę.

Warto wspomnieć o najbardziej tragicznym w skutkach eksperymencie, będącym pokłosiem kontrkulturowej rewolucji 1968 r. Był to kazus wiedeńskiego artysty Otto Mühla, który w 1971 r. stworzył utopijną komunę Friedrichshof. Panowała w niej zasada wspólnoty własności, a także pełna wolność, również w sprawach seksu. Głównym celem tej specyficznej nawet jak na komunę grupy była idea nazwana „produkcją dzieci". Chodziło o stworzenie „nowego rodzaju człowieka", uwolnionego od wpływów „burżuazyjnej" rodziny. Mühl – ojciec wszystkich spłodzonych w komunie dzieci – decydował, że po narodzeniu odseparowywano je od matek, które z kolei wysyłano do pobliskich miast, aby pracowały na rzecz grupy. Natomiast dzieci żyły w większej rodzinie i nie miały styczności ze swoimi rodzicami. Tak oto wizja „pełnej wolności" przeistoczyła się w totalitarną sektę, z Mühlem jako autokratą. Bardzo sugestywnie pokazuje to niemiecki film dokumentalny z 2009 r. zatytułowany „Dzieci z komuny" w reżyserii Juliane Großheim, gdzie śledzimy losy kilku osób, które miały wątpliwą przyjemność wychować się w Friedrichshof. Czkawkę po rewolucji seksualnej odnajdziemy też w twórczości literackiej Michela Houellebecqa. Jego bohaterowie – czy to w „Poszerzeniu pola walki", czy w „Cząstkach elementarnych" – są dorosłymi już sierotami po tamtej epoce buntu. Niezdolni do stworzenia normalnych relacji, stają się wiecznie niezaspokojonymi frustratami, którym „prawdziwe życie" przecieka przez palce.

Zeszłoroczna eksplozja ruchu #MeToo pokazuje natomiast, że także sztandar rewolucji seksualnej nie tyle wyhamował, ile radykalnie zmienił swój wektor. Można nawet powiedzieć, że na naszych oczach zjada własne dzieci. Dziś kobiety na całym świecie nie tyle walczą o rozluźnienie i tak szeroko rozpiętego gorsetu obyczajowości, ile idą na bezpośrednie starcie z codziennym molestowaniem i uprzedmiotowieniem (za które winić można także wyrosłą z kontrkulturowych lat 60. pornografię) w pracy, szkole i domu.

Kulturowy miks

Idee roku 1968 pozostawiły po sobie szeroką spuściznę kulturalną. Kino lat 60. szukało nowych form ekspresji, pełne było śmiałej estetyki, pozbywano się knebla konwencji stylistycznych. Wtedy też tworzyli swoje najlepsze filmy tacy twórcy, jak Bernardo Bertolucci, Miloš Forman czy Roman Polański. Na tle rewolucyjnego ducha ówczesnego kina dzisiejsze fabuły okazują się zaskakująco tradycyjne i w większości artystycznie bezpiecznie.

Czy kontrkultura nie przetrwała próby czasu? Niekoniecznie. We współczesnych wspomnieniach tamtych lat pobrzmiewa nuta nostalgii, tęsknoty za rewoltą i zaangażowaniem młodzieży. A takie filmy jak „Lot nad kukułczym gniazdem" Formana, „Easy Rider" Dennisa Hoppera, „Znikający punkt" Richarda Sarafiana czy „Ręce do góry" Jerzego Skolimowskiego pozostają kamieniami milowymi i punktami odniesienia dla współczesnej kinematografii. Podobnie rzecz się miała z tzw. nowym teatrem nastawionym na poszukiwania performatywno-antropologiczne – tu wielki wkład miał Jerzy Grotowski, którego legendarne „Apocalypsis cum figuris" miało premierę właśnie w 1968 r.

Gdy dodamy do tego wartościową i odważną literaturę, kilku kultowych bardów z Bobem Dylanem i całym pokoleniem Woodstock na czele, zwariowanych, ale przede wszystkim niebanalnych filozofów i socjologów, powstaje niepowtarzalny kulturowy miks o dużej sile rażenia. Dobrze oddaje go wiersz – manifest roku 1968 – autorstwa innej gwiazdy tamtych lat, Argentyńczyka Julio Cortazara (popularnego wtedy przede wszystkim z powodu książki „Gra w klasy"): „Słuchaj, jedyna, słuchaj hałasu ulicy/To jest dzisiejszy wiersz, to jest dzisiejsza miłość. Raz jeszcze rytm jest jedynym przejściem: Rodin, Ucello, Cohn-Bendit, Nanterre/pierwsza barykada na Boul'Mich o świcie, filiżaneczka kawy pośród manifestantów, czasami czułość/Rytm nocy w głosie Marcuse'a, hałas uliczny, Levi-Strauss, Jewtuszenko, nazwy miłości zmieniają się jak dni, dziś to Jean-Luc Godard, a jutro Polański/studenci atakują czas pod pałkami bestii w skórach".

Rebelianci nowych czasów

Amerykański sen to piramida płac" – to hasło nie znalazło się na murach Paryża 1968 r., lecz stosunkowo niedawno w Nowym Jorku. Umieścili je tam demonstranci związani z ruchem Occupy Wall Street. Przez dwa jesienne miesiące 2011 r. okupowali oni park w pobliżu nowojorskiej giełdy. Ci, którzy zdecydowali się rozbić namiot w Zucotti Park, protestowali przeciwko nierównościom płacowym i wpływom światowego systemu bankowego. Occupy Wall Street nie pojawiło się wraz z eksplozją kryzysu finansowego w 2008 r., potrzebowało czasu, budowy ideologicznych fundamentów i utworzenia nie radykalnej, lecz pragmatycznej krytyki kapitalizmu, która mogłaby stanowić powszechne credo dla protestujących. Wiedza, która do tej pory była dostępna grupce zapaleńców, zeszła pod strzechy, pojawiała się w formie twitterowych haseł, budziła ogień w sercach i wolę sparaliżowania centrum światowej finansjery. Hasła pojawiające się wraz z rozwojem ruchu Occupy Wall Street jawnie nawiązują do działalności francuskich sytuacjonistów.

Jedną z podstawowych idei przyświecających działalności sytuacjonistów był dryf. Podczas rozmów dochodziło do rozrób, debat, pijatyk. Słowem, wszystkiego, co może się wiązać z miejską włóczęgą. Ta nie pozostawała bez śladu. Na swojej drodze dryfujący sytuacjoniści zostawiali napisy, które dziś mieściłyby się na ekranie telefonu: „Nigdy żadnej pracy!", „Żądaj niemożliwego!", „Ściany mają uszy, twoje uszy mają ściany!". Proste, rzutkie hasła z rewolucyjnym potencjałem. Na tyle dużym, żeby w na przełomie 1981/1982 r., w dobie stanu wojennego, przywędrować do Polski.

Kapitalizm doskonale wyczuł potencjał drzemiący w hasłach głoszonych przez sytuacjonistów. Żyj wolnym! Bądź sobą! Owo nic nieznaczące bycie sobą w reklamach puszczanych w latach 70. w amerykańskiej telewizji dać mogła coca-cola, a dziś nawet audi Q5 czy kije golfowe. Szczególnie w reklamach wspomnianego producenta napojów, który na haśle „wyrażania siebie", doskonale korespondującego z hippisowskim „dostrajaniem się", budował markę przez lata, można zauważyć, że bohaterowie wykonują czynności zbliżone do tych, które towarzyszyły sytuacjonistom.

Znamienna wydaje się reklama z 1971 r., w której tłum hippisów śpiewa piosenkę zbliżoną treścią do „Imagine" Johna Lennona, każdy z butelką coli w ręku. To symboliczne wejście USA w „Me Decade" – „Dekadę Ja". Paradoksalnie inkluzywna rewolucja z końcówki lat 60. wprowadziła Amerykę w świat skomercjalizowanego egoizmu. Po erze ciężkiego przemysłu nadeszła gospodarka zbudowana na kreatywności i pomysłowości, co – jak zauważa Raoul Vaneigem w swojej „Rewolucji życia codziennego" – jest zbieżne z hasłami kontrkultury. „Wolność myślenia i chęć samorealizacji zamiast odczłowieczającego tyrana!" – mogliby wołać hippisi, jednocześnie zamieniając kolorowe koszule na garnitury. Trochę tak, jak zrobili to ojcowie założyciele Doliny Krzemowej. Bo czy idea budowy osobistych komputerów, internetu i swobodnego dryfu w jego sieci nie jest zbieżna z ideałami kontrkultury?

Rok po wyborczym wystąpieniu Sarkozy'ego upadł bank Lehman Brothers, co wraz z upływem lat zdaje się jednym z najważniejszych jak dotychczas wydarzeń XXI wieku. Jego bankructwo ujawniło skalę oszustw bankierów, ale także pokazało, jak działa światowy system finansowy, który dynamicznie pogłębia ekonomiczną przepaść między najbogatszymi a całą resztą. Jeśli więc probierzem współczesnego kapitalizmu stają się antydemokratyczne Chiny, a brexit i wybór Donalda Trumpa dają do zrozumienia, że Zachód zamierza się leczyć przez dozowanie większej ilości tego samego lekarstwa, to czy hasło „Żądaj niemożliwego!" nie jest aktualne?

Po 50 latach od polskiego Marca i francuskiego Maja, Praskiej Wiosny i niemieckiej jesieni, Europą ponownie wstrząsają turbulencje i zawirowania polityczne. Zmiany wywołane protestem tamtego pokolenia były trwałe, lecz dziś odchodzi ono z kultury i polityki. Ustępuje miejsca ludziom, którzy wychowali się już w innej – o paradoksie! – konserwatywnej Europie. Sytuacja wygląda trochę jak z „Tanga" Sławomira Mrożka, gdzie na rewolucyjnym sztandarze zmian Artur chce umieścić także tradycjonalizm.

Zapomnijcie o Maju '68 – mówi dziś 73-letni Cohn-Bendit – to już skończone. Obecne społeczeństwo nie ma już związku z tym z przełomu lat 60. i 70. Ale nawet jeśli stworzone dzięki tamtym wydarzeniom elity dołączyły do peletonu tworzonego przez zawodowych polityków, a wywrotowe hasła Maja '68 są dziś wyłącznie produktem podlegającym prawom popytu i podaży, to wciąż jest to piękna historia o walce Dawida z Goliatem, z której aktywiści całego świata mogą czerpać inspirację i natchnienie. W tej kwestii nic się nie zmieniło.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Fala gwałtownych protestów studenckich sprzed 50 lat wstrząsnęła europejskim i amerykańskim społeczeństwem. Wywarła na nim trwałe i niezatarte piętno – dla jednych niezmiernie wartościowe, dla innych infantylne i niszczące. Można zaryzykować tezę, że nic po 1968 roku w zachodnim kodzie kulturowym nie było już takie samo. Francuska rewolta z maja 1968 r. to symbol najpoważniejszej globalnej zmiany społecznej od zakończenia II wojny światowej. Co z niej dziś pozostało?

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI Act. Jak przygotować się na zmiany?
Plus Minus
„Jak będziemy żyli na Czerwonej Planecie. Nowy świat na Marsie”: Mars równa się wolność
Plus Minus
„Abalone Go”: Kulki w wersji sumo
Plus Minus
„Krople”: Fabuła ograniczona do minimum
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Viva Tu”: Pogoda w czterech językach