Fala gwałtownych protestów studenckich sprzed 50 lat wstrząsnęła europejskim i amerykańskim społeczeństwem. Wywarła na nim trwałe i niezatarte piętno – dla jednych niezmiernie wartościowe, dla innych infantylne i niszczące. Można zaryzykować tezę, że nic po 1968 roku w zachodnim kodzie kulturowym nie było już takie samo. Francuska rewolta z maja 1968 r. to symbol najpoważniejszej globalnej zmiany społecznej od zakończenia II wojny światowej. Co z niej dziś pozostało?
Zrewoltowany karnawał
Czas zlikwidować dziedzictwo Maja '68! – grzmiał Nicolas Sarkozy 29 kwietnia 2007 r. podczas prezydenckiej kampanii wyborczej. Co miał na myśli? Wątpliwe, by chodziło mu o rewolucję obyczajową. Wszak to dzięki niej mógł jako wpływowy polityk dwukrotnie się rozwieść. I jako pierwszy prezydent V Republiki wziąć ślub podczas sprawowania urzędu, w dodatku z młodszą od siebie o dziesięć lat byłą włoską modelką. Takie zachowanie zakończyłoby się skandalem nie tylko w odległych latach 60.
Skoro więc nie chodzi o luzowanie obyczajowego gorsetu, to o co? W 2007 r. Sarkozy proponował Francuzom podążanie za słynnym bon motem Benjamina Franklina mówiącym, że „czas to pieniądz". Chodziło głównie o obniżenie podatków, ograniczenie do minimum interwencjonizmu państwowego oraz przeciwstawienie się związkom zawodowym. Klasyczny liberalny pakiet, pod którym Sarkozy podpisywał się już od lat 70., gdy protestował przeciwko zgubnym strajkom „spowalniającym gospodarkę".
Z perspektywy czasu o wyjątkowym znaczeniu Maja '68 decydowała nie tyle szybko zdławiona przez gaullistów studencka rewolta, ile rodzący się na paryskim bruku symbol. W masowej wyobraźni tamte wydarzenia urosły do takich rozmiarów, że stanowiły zarówno jasną przeciwwagę dla propozycji Sarkozy'ego z 2007 r., jak i ideowy drogowskaz dla pamiętającego Lenina (kiedy umierał wódz bolszewików, miał osiem lat ) staruszka François Mitterranda.
W przeciwieństwie do prowodyrów swojej wielkiej XVIII-wiecznej poprzedniczki uczestnicy Maja '68 nie doczekali się triumfalnego pochodu przez pomieszczenia jeszcze do niedawna należące do stanowiących prawo dygnitarzy. Ba, choć władza gen. de Gaulle'a była dla protestujących studentów solą w oku i na pewno nie mieliby nic przeciwko zastąpieniu go choćby socjalistami (snując takie rozważania, trzeba mieć na uwadze kuriozalne rozdrobnienie ówczesnej francuskiej lewicy), to sami protestujący nie garnęli się do przejęcia władzy w Pałacu Elizejskim. Rewolucja 1789 r. to chwilami brutalna (zwłaszcza ociekający krwią okres rządów jakobinów) społeczno-polityczna zmiana wszystkiego; 1968 r. to raczej zrewoltowany karnawał. A wszystko zaczęło się od studenckiego protestu w będącym dziś (cóż za ironia losu) biznesowym zapleczem Paryża Nanterre.