Andrzej Sadowski: Polski Ład utrwala ekonomiczny apartheid

Likwidacja podatku dochodowego w całości, a nie tylko w części, przyniosłaby partii rządzącej wprost nie do wyobrażenia korzyści. Nie tylko wizerunkowe, ale wynikające z odzyskania części sterowności w systemie podatkowym - mówi ekonomista Andrzej Sadowski, współzałożyciel i prezydent Centrum im. Adama Smitha.

Aktualizacja: 16.01.2022 19:43 Publikacja: 14.01.2022 10:00

Andrzej Sadowski: Polski Ład utrwala ekonomiczny apartheid

Foto: EAST NEWS, Michał Woźniak

Plus Minus: Czy spodziewał się pan, że rok 2022 zacznie się od chaosu podatkowego, pretensji do rządu i pospiesznych poprawek?

Nie miałem co do tego żadnych wątpliwości od momentu dołożenia naprędce tzw. ulgi dla klasy średniej, gdy w trakcie reklamowanych korzyści dla obywateli w jednej z analiz wykazano, jak bardzo na zmianach ona straci. Jednak zamiast prostego rozwiązania realnie obniżającego jej opodatkowanie wprowadzono tzw. ulgę, która wymaga biurokratycznej mitręgi. W ten sposób wróciliśmy do sytuacji z początku lat 90., gdy rząd ogłosił wielopiętrowy wzór na obliczanie podatku od tzw. ponadnormatywnych wynagrodzeń zwanego popiwkiem. Od trzech dekad każdy rząd deklaruje uproszczenie systemu podatkowego, a w praktyce wprowadzane są zmiany w przeciwną stronę, jak w Polskim Ładzie. Przed jego wprowadzeniem Polska według raportu International Tax Competitiveness Index z 2021 roku na 37 krajów OECD zajmowała przedostatnie miejsce ze względu na nieprawdopodobne skomplikowanie systemu podatkowego.

Nie trzeba być geniuszem matematycznym, żeby się zorientować, że 30 tys. kwoty wolnej od podatku nie jest w stanie zrekompensować 9-procentowej podwyżki podatków u osób trochę lepiej zarabiających. Zatem czy kadry Ministerstwa Finansów są słabe czy ideologia przyćmiła rozsądek?

Sytuacja przypomina mi anegdotę, jak sąsiad budował dom pod Warszawą. Podczas odbioru części prac przecierał oczy ze zdumienia, gdy zobaczył, że główna ściana w salonie nie jest prosta, tylko wypukła. Odebrało mu mowę, ale wykrztusił retoryczne pytanie: „czy panów pogięło?". Na to fachowiec, trącając majstra, ściszonym głosem powiedział: „a mówiłem, że to nie przejdzie". Podobnie jest i w tym przypadku. Najzwyczajniej liczono na to, że nikt się nie zorientuje w realnych skutkach Polskiego Ładu dla siebie. Jego podstawowym celem jest zapewnienie większego strumienia pieniędzy dla rządowej służby zdrowia, ale bez przeprowadzenia jakiejkolwiek zmiany. Nie mówiąc o reformie systemowej, strukturalnej czy funkcjonalnej.

Czytaj więcej

Żurawski vel Grajewski: Liczne sygnały słabości wobec Rosji

Rządzący przekonywali, że kwota, która wpłynie z tego tytułu do systemu ochrony zdrowia, nie jest oszałamiająco większa, a tak naprawdę w Polskim Ładzie chodzi o sprawiedliwość społeczną.

Na czym miałaby polegać? Szukano alibi dla zwiększenia opodatkowania. Bez wątpienia są grupy społeczne, które skorzystają na zmianie, ale mikro i mali przedsiębiorcy słono za to zapłacą.

Co w tym złego? Lepiej zarabiają, niech płacą.

Zmiany zostały sprowadzone tylko do tego, a przecież potrzebujemy wydobyć się z zapaści społecznej i gospodarczej. Polacy i Polska potrzebują zmiany, która wyzwoli społeczną i ekonomiczną aktywność, a nie będzie ograniczana nienaturalnymi biurokratyczno-podatkowymi limitami. W wyniku takiej zmiany mogłoby powstać jeszcze więcej polskich firm, które zapłaciłyby proporcjonalnie więcej podatków rządowi. Tymczasem Polski Ład utrwala ekonomiczny apartheid, gdyż tylko międzynarodowym korporacjom gwarantuje niskie opodatkowanie i stabilność prawa. Z tego względu zuchwałością jest nazwanie programu „Polskim Ładem". Mikro i małe polskie rodzinne firmy od dawna są nieproporcjonalnie wysoko opodatkowane w stosunku do międzynarodowych korporacji działających w Polsce i ten stan rzeczy, który jest patologią, zostaje utrwalony. Czy na tym polega nawet tzw. sprawiedliwość społeczna? Jakie jest też uzasadnienie dla permanentnego komplikowania systemu i przepisów podatkowych? Sam tylko podatek VAT w Polsce liczy półtora miliona stron przepisów i ich interpretacji.

Półtora miliona?

Podaję za profesorem Witoldem Modzelewskim, któremu nikt nie odmówi znajomości tego podatku. Mnogość jest efektem skomplikowania, a to oznacza ślęczenie i tracenie czasu przez przedsiębiorcę przy obowiązkach podatkowych. W 2017 r. przedsiębiorca w Estonii tracił 150 godzin rocznie, a w Polsce 260 godzin, czyli ok. 2 godzin dodatkowo w tygodniu. W roku 2021 według raportu Banku Światowego Doing Business Ranking 2020 w Estonii rozliczanie podatków zajmuje 50 godzin, a w Polsce 334 godziny.

Przecież to było jeszcze przed wejściem w życie Polskiego Ładu!

Tak. Jeżeli w prezentacji „Programu Zrównoważonego Rozwoju" ówczesny pan wicepremier posłużył się zestawieniem już wtedy rażącej dysproporcji w czasie rozliczania podatków między Polską a Estonią, to dlaczego po niej systematycznie zwiększano biurokratyczne ciężary podatkowe i czas z nimi związany? Przecież takie działanie agend rządu nie poprawiało naszego dobrobytu ani nie pomagało skrócić dystansu do bogatszych od nas społeczeństw. W Polsce prowadzona jest rabunkowa gospodarka czasu przedsiębiorców i obywateli. W pandemii traciliśmy bezproduktywnie czas ze względu na ograniczenia, a dziś marnujemy go przez kolejny wzrost biurokratycznych obciążeń. Nie znajduję z tytułu takiego działania jakichkolwiek korzyści nawet dla rządu, a tym bardziej logicznego oraz moralnego dla nich uzasadnienia.

Jaka jest na to rada?

Jeżeli celem rządu jest społeczny dobrobyt, taki jak na bogatym Zachodzie, to na początek powinien ponownie zapoznać się z własnymi wnioskami z analizy efektywności swojej polityki i realizowanych programów zawartych w Krajowym Planie Odbudowy, który został złożony w Unii Europejskiej. Rząd miałby sukces, gdyby nie wprowadzał korzystnych zmian połowicznie. Nie tylko Centrum im. Adama Smitha, ale też urzędnicy skarbowi wskazywali na dobroczynne skutki likwidacji powszechnego podatku dochodowego. Dochody można uzyskać w zacznie prostszy i tańszy sposób bez angażowania obywateli i mobilizacji aparatu skarbowego. Rząd rozpoczął zmiany w tym kierunku, wyłączając z płacenia podatku dochodowego część osób do 26. roku życia, osoby mające czworo dzieci i więcej, a teraz większość emerytów. Powszechnie wypłacane świadczenie 500+ również jest bez podatku. Nie ma żadnego organizacyjnego i ekonomicznego uzasadnienia utrzymywania kosztownego i skomplikowanego poboru tego podatku dla coraz mniejszej liczby osób. W przypadku wypłaty 500+ zrezygnowano z kryterium dochodowego w rodzinie, gdyż segregowanie rodziców według zamożności byłoby zbyt kosztowne. Skoro już to zrozumiano i zastosowano, to należałoby konsekwentnie zlikwidować podobną segregację przy podatku dochodowym, którego likwidacja w całości, a nie tylko w części, przyniosłaby partii rządzącej wprost nie do wyobrażenia korzyści nie tylko wizerunkowe, ale wynikające z odzyskania części sterowności w systemie podatkowym. Jeżeli można było wyłączyć z opodatkowania dochody z tytułu wynagrodzeń płaconych za donosy, to można tym bardziej dochody za uczciwą pracę!

Czytaj więcej

Ryszard Bugaj: Polsce jest potrzebny nowy początek

Może to wyłączenie powstało dlatego, że władza nie chce się chwalić, iż płaci za donosy.

Jest to przecież w przepisach wymieniających wyłączenia z podatku dochodowego. Z podatku dochodowego zwolniono też polskich marynarzy, którzy pracują pod banderą polską i państw UE oraz Europejskiego Obszaru Gospodarczego. Mamy do czynienia z postępującą likwidacją stosowania podatku dochodowego, a z drugiej strony komplikuje się system, w którym na podatnika zastawia się rozmaite pułapki. Jedną z nich była tzw. ulga meldunkowa. Wadliwie skonstruowane przepisy o uldze meldunkowej doprowadziły do licznych sporów sądowych podatników z organami skarbowymi, które zmuszały ich do zapłaty wysokiego podatku, bo nie dopełnili formalności, o której nikt ich nie poinformował. Znany stał się przypadek opisany też przez „Rzeczpospolitą" niepełnosprawnego emeryta, który zamienił swoje mieszkanie na wysokim piętrze bez windy na lokal na parterze i urząd skarbowy zażądał od niego zapłacenia podatku, bo nie dopełnił tej formalności, która była pułapką. Nie był ofiarą ulgi meldunkowej, tylko złego rządzenia pozbawionego empatii.

Ciekawa jestem, które rozwiązanie podatkowe z ostatnich 30 lat uznałby pan za najbardziej kuriozalne lub absurdalne?

Łatwiej jest wskazać rozwiązania, które są sensowne, bo ich jest dużo mniej. Firma doradczo-księgowa Grant Thornton w jednym ze swoich raportów sprzed lat wyliczyła, że w Polsce statystycznie zmiana przepisów podatkowy albo ich interpretacji ma miejsce co dwa dni! Jednym z kuriozalnych rozwiązań było wprowadzenie opodatkowania rządu przez samego siebie i wprowadzenie brutto-brutto za czasów rządów Jerzego Buzka i Leszka Balcerowicza. Uzyskano w ten sposób złudzenie optyczne, że z jednej strony wzrosły w Polsce emerytury poprzez ubruttowienie o podatek dochodowy, z drugiej strony, że wzrosły wpływy podatkowe, bo ten naliczony podatek rząd sam sobie od razu pobierał. Dziś niekonsekwentna likwidacja podatku od emerytur zrywa z tym absurdem. System wówczas tak został skomplikowany i zaciemniony, że był trudno porównywalny z innymi systemami podatkowymi na świecie.

A jakie były te nieliczne sensowne rozwiązania?

Przykładowo pani Irena Ożóg, wiceminister finansów, zdecydowała się na radykalne obniżenie akcyzy na alkohol. Jej decyzja doprowadziła do ustania przemytu alkoholu i powrotu pracy na trzy zmiany w polskich gorzelniach. Pani wiceminister wzięła na siebie osobistą odpowiedzialność za decyzję, ponieważ urzędnicy Ministerstwa Finansów rekomendowali jedynie symboliczną obniżkę. Wzięła na siebie ryzyko, że odpowiednie służby mogą z tego tytułu zameldować się o 6 godzinie w jej mieszkaniu. Postąpiła wbrew urzędnikom i ich wyliczeniom.

I co, przyszły te służby?

Nawet jeżeli przyszły, to niczego nagannego się nie doszukały w decyzji pani Ireny Ożóg, gdyż pozytywne efekty jej decyzji są niepodważalne i skokowo zwiększyły się po niej wpływy do budżetu. Podobnie było, gdy rząd o połowę obniżył stawkę opodatkowania za wynajem mieszkań. Właściciele zaczęli masowo rejestrować umowy na wynajem i nastąpił wzrost wpływów do budżetu z tego tytułu. Niestety, obecny rząd zaczął wprowadzać niekorzystne w tym obszarze zmiany. Dobrym rozwiązaniem, bo prostym i tanim w obsłudze, był tzw. podatek Belki, czyli podatek od zysków kapitałowych. Jego prostota polega na tym, że bank płaci podatek za kilkanaście milionów swoich klientów na jednym przelewie do jednego urzędu skarbowego. Rozwiązaniem, w które nie wierzono, był podatek liniowy dla samozatrudnionych wprowadzony za rządów premiera Leszka Millera. Zakładano, że tylko niewielka grupa przedsiębiorców wybierze tę formę rozliczenia podatkowego i był to jeden z powodów, dla których go wprowadzono. Tymczasem z roku na rok liczba takich podatników lawinowo rosła.

Podatek liniowy na początku doprowadził do wzrostu dochodów budżetowych, ale później przestał w ten sposób działać. Poza tym jego krytycy argumentowali, że to jest podatek wymyślony dla bogatych, bo pracownik na etacie musiał rozliczać się według skali, a menedżerowie o wysokich dochodach przechodzili na samozatrudnienie i rozliczali się liniowo.

W Polsce najbardziej drastycznie opodatkowana jest praca na etacie, która jest podobnie wysoko opodatkowana jak alkohol, papierosy i paliwa. Opodatkowanie pracy na etacie ZUS-em, składkami i podatkami jest na poziomie akcyzowym. Prędzej doczekaliśmy się obniżenia akcyzy na paliwa niż na pracę. Ale to nie znaczy, że inne formy pracy należy równie dyskryminacyjnie opodatkowywać. Zawsze twierdziliśmy, że należy po prostu zmniejszyć opodatkowanie pracy, żeby ludzie na etatach nie byli fiskalnie dyskryminowani. Gdy doszło do skokowej podwyżki opodatkowania w ramach wielkiej kapitałowej reformy emerytalnej przeprowadzonej przez rząd Jerzego Buzka i Leszka Balcerowicza, bezrobocie w ciągu kilku lat zwiększyło się o 100 proc. W 1997 roku spadło do poziomu ok. 9 proc., a po tej reformie wybiło do 20 proc., licząc według metodologii Unii Europejskiej. Wtedy ruszyła kampania zachęcająca bezrobotnych do samozatrudnienia i wchodzenia w system jednoosobowej działalności gospodarczej. Dzisiaj rząd to zwalcza, twierdząc, iż jest to fikcyjna działalność gospodarcza.

Albo cwaniactwo – jak mówią niektórzy.

Wtedy argumentacja rządu była taka, że opodatkowanie pracy jest zbyt duże, co było oczywistym stwierdzeniem prawdy, dlatego pracownik stał się zbyt drogi dla pracodawcy.

Wtedy był inny rząd. Obecny ma najwyraźniej inne zdanie na ten temat.

W raportach rządowych stwierdzano wtedy, że wysokie opodatkowanie pracy jest głównym źródłem bezrobocia w Polsce. Oczywiście po tej konstatacji nie zmniejszono obciążeń podatkowych pracy. Wprowadzono jedynie ulgę. Zakładający nową firmę otrzymywał wyrok w zawieszeniu na dwa lata, bo w tym czasie nie płacił pełnego ZUS-u.

No właśnie, nikt nie kwestionuje, że w Polsce ludzie lepiej zarabiający płacili proporcjonalnie niższe podatki od tych o najniższych dochodach?

To nieprawda. Najbogatsi w Polsce płacą podatki po uważaniu, a płacą je poza granicami naszego kraju, dlatego są na liście najbogatszych Polaków. Optymalizacja podatkowa jest dziś na tyle powszechna, że każdy może z niej skorzystać i dokonać wyboru miejsca, gdzie będzie płacił podatki. Na szczęście przedsiębiorca nie jest jak chłop pańszczyźniany przypisany do państwa polskiego i może wybierać jurysdykcje podatkowe. Przez lata jako Centrum im. Adama Smitha prowadziliśmy doradztwo w województwie opolskim i zauważyliśmy, że polskie firmy z tego regionu zaczęły się przerejestrowywać do Czech.

Też optymalizowały podatki?

Nie. Chodziło o to, że urząd skarbowy w Opolu miał tyle samo pracowników co w dużych miastach, a przedsiębiorców do skontrolowania było znacznie mniej. W efekcie przedsiębiorca był kontrolowany kilkanaście razy w roku i miał coraz mniej czasu na prowadzenie działalności gospodarczej. Dlatego tamtejsi przedsiębiorcy przerejestrowali się na stronę czeską.

Co jest uczciwsze – podwyższenie podatków wszystkim, tylko w różnym stopniu, czy podwyższanie jednym, a obniżanie drugim?

Żadna ekipa rządząca pod względem podatkowym nie była uczciwa wobec obywateli. Nigdy celem zmian podatkowych nie było zostawienie pieniędzy w rękach obywateli, tylko wręcz przeciwnie, stąd to chachmęcenie i mataczenie. Na dodatek zawsze przy takiej okazji wskazywano na tzw. bogatych, nawiązując do niechlubnej walki klasowej, przekonując nas, że dlatego tak dużo jest jeszcze biednych, bo tak dużo jest bogatych. Z rozmów i konsultacji, na które byliśmy zapraszani do Ministerstwa Finansów, zapadły mi w pamięć dwie sytuacje. Wielokrotnie przedstawialiśmy swoje rozwiązania i sposób na uproszczenie systemu podatkowego, który zapewniałby takie same wpływy do budżetu. Jeden z wiceministrów w przerwie prezentacji powiedział, że „jedynym sposobem na wprowadzenie takich zmian byłoby podsunięcie ministrowi dokumentów do podpisania w poniedziałek z samego rana, zanim ktoś z aparatu Ministerstwa Finansów zablokuje zmianę". Zauważyliśmy, że jeżeli nawet minister zaczynał rozważać zmianę na lepsze, to przychodził do niego dyrektor departamentu i mówił: „panie ministrze, ja tutaj pracuję 30 lat, tego się nie da zrobić".

A druga historia?

Minister finansów spotkał się z ekspertami, którzy zaczęli zadawać mu pytania o podstawę wyliczania jednego i drugiego przykładowego podatku. Zawezwano dyrektora departamentu, który otwarcie przyznał, że podatek jest wyliczany na tzw. oko. Poproszony o przygotowanie metodologii wyliczenia, najzwyczajniej odmówił i odpowiedział, że zawsze tak robił i nie będzie tego zmieniał. Na naszych oczach urzędnik odmówił wykonania polecenia ministra, który widząc zaskoczenie, powiedział: „wiecie, panowie, do własnego wojska się nie strzela". Jeżeli własne wojsko odmawia wykonania rozkazu, to trudno uprościć system.

Dlaczego ten aparat jest taki oporny? Z lenistwa?

Nie. Dlatego, że urzędnicy należą do sekty wyznawców arkusza kalkulacyjnego, z którego wynika, że jeżeli się obniży opodatkowanie, to spadają wpływy z tego tytułu. Takim arkuszem kalkulacyjnym są zawsze szantażowani posłowie z Komisji Finansów. W Polsce biblijne 10 przykazań wyrytych na kamiennych tablicach nie ma takiego posłuchu jak arkusz kalkulacyjny przyniesiony przez urzędnika Ministerstwa Finansów.

Czy te wszystkie problemy, które się ujawniły przy Polskim Ładzie, dadzą się pana zdaniem naprostować i w ostatecznym rozrachunku obywatele będą zadowoleni?

Liczy się pierwszy efekt. Zderzenie podatników z rzeczywistością doprowadziło ich do coraz większej konsternacji i odkrycia, że dotychczasowe zapewnienia rządu mogą być jednak nieprawdziwe. Polski Ład mógł być szansą na fundamentalną zmianę, w której wykorzystano by cyfryzację dla poprawy warunków do prowadzenia biznesu podobnie jak w Estonii, z której nieskutecznie próbuje się przeszczepić tzw. estoński CIT. Administracja powinna rozwiązywać problemy, a nie ich nam dostarczać i zabierać nam czas. Cyfryzacja bezskutecznie wprowadzana jest od dwóch dekad, bez zauważalnego efektu dla obywateli.

Czytaj więcej

Paweł Kowal: Niektóre kraje boją się z Polską współpracować

To co teraz należałoby zrobić?

Jedyną szansą dla partii rządzącej jest dzisiaj radykalny zwrot, taki jaki zrobiono kilka tygodni temu, gdy najpierw oświadczono, że nie ma przestrzeni do obniżki akcyzy na paliwa, a po kilku tygodniach okazało się, że można obniżyć nie tylko akcyzę, ale i VAT na energię, na żywność itd. Kryzys wymusza zmianę. Dzisiaj partia rządząca musi mieć alternatywę dla tego, co się właśnie dzieje w obszarze podatkowym, czyli dokonać radykalnego zwrotu. Najprostszym rozwiązaniem jest wprowadzenie vacatio legis na realizację zmian do 2023 roku i staranne ich przygotowanie.

Czyli?

Rząd powinien wreszcie uznać, że konieczne jest zwiększenie aktywności zawodowej i gospodarczej ludzi, co wymaga likwidacji wszelkich limitów dla niej, a nie skomplikowanych wzorów na ulgi. Dzisiaj jest już czas na zupełnie inne działania, np. powszechne zniesienie podatku dochodowego. Domknięcie tej systemowej zmiany, o której mówiliśmy, że już się zaczęła, mogłoby zatrzeć wizerunkową porażkę wywołaną przez Polski Ład.

Ale skąd rząd weźmie pieniądze, jeżeli nie z podatku dochodowego?

Rząd ma pod ręką prostsze rozwiązania, z których korzysta tylko w marginalnym stopniu. Naprawdę nie raz prezentowaliśmy gotowe rozwiązania, jak pozyskać te same pieniądze prościej, taniej i nie angażując społeczeństwa.

Boję się, że rząd nie pójdzie w tym kierunku.

Dlaczego? Skoro potrafił zmienić zdanie w sprawie akcyzy i VAT, to i w sprawie PIT może również. Kryzys, nie tylko wizerunkowy, sprawia, że niemożliwe staje się możliwe.

Andrzej Sadowski

Ekonomista, współzałożyciel i prezydent Centrum im. Adama Smitha. Członek Narodowej Rady Rozwoju przy prezydencie Andrzeju Dudzie. W PRL organizował Towarzystwo Gospodarcze, współtworzył z Mirosławem Dzielskim i Aleksandrem Paszyńskim Akcję Gospodarczą.

Plus Minus: Czy spodziewał się pan, że rok 2022 zacznie się od chaosu podatkowego, pretensji do rządu i pospiesznych poprawek?

Nie miałem co do tego żadnych wątpliwości od momentu dołożenia naprędce tzw. ulgi dla klasy średniej, gdy w trakcie reklamowanych korzyści dla obywateli w jednej z analiz wykazano, jak bardzo na zmianach ona straci. Jednak zamiast prostego rozwiązania realnie obniżającego jej opodatkowanie wprowadzono tzw. ulgę, która wymaga biurokratycznej mitręgi. W ten sposób wróciliśmy do sytuacji z początku lat 90., gdy rząd ogłosił wielopiętrowy wzór na obliczanie podatku od tzw. ponadnormatywnych wynagrodzeń zwanego popiwkiem. Od trzech dekad każdy rząd deklaruje uproszczenie systemu podatkowego, a w praktyce wprowadzane są zmiany w przeciwną stronę, jak w Polskim Ładzie. Przed jego wprowadzeniem Polska według raportu International Tax Competitiveness Index z 2021 roku na 37 krajów OECD zajmowała przedostatnie miejsce ze względu na nieprawdopodobne skomplikowanie systemu podatkowego.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich