Mejza i inni. Beneficjenci ostrych podziałów

Nie wiemy tak naprawdę, co prezes PiS sądzi o etycznym wymiarze historii takich, jak ministra Łukasza Mejzy. Z jednej strony przypisywano mu od zawsze uwrażliwienie na problem pokus materialnych polityków, także tych z własnego obozu. Z drugiej zaś jego wizja polityczna jest wizją totalnego upartyjnienia życia publicznego.

Aktualizacja: 10.12.2021 15:37 Publikacja: 10.12.2021 10:00

Mejza i inni. Beneficjenci ostrych podziałów

Foto: Forum, Mateusz Włodarczyk

W momencie pisania tego artykułu Łukasz Mejza był nadal wiceministrem sportu – ponad dwa tygodnie po pojawieniu się w Wirtualnej Polsce artykułu na jego temat. Znalazły się w nim dobrze udokumentowane zarzuty: firma obecnego posła miała oferować kłamliwe metody leczenia najcięższych chorób. Wcześniej wypominano mu, że zwlekał ze złożeniem oświadczenia majątkowego. Posłem jest od marca 2021 roku.

Premier Morawiecki zdążył z nim porozmawiać, ale bez organizacyjnych konkluzji. Z kolei Jarosław Kaczyński odkładał rozmowę z parlamentarzystą, jak długo mógł. Powód jest prosty: głos Mejzy jest potrzebny do zachowania kruchej większości Zjednoczonej Prawicy. Chociaż jego pozostawienie w rządzie także może mieć swoją cenę, zważywszy, że swoiste ultimatum z żądaniem jego dymisji postawił Paweł Kukiz, teoretycznie także w imieniu dwóch swoich kolegów, potrzebnych, aby PiS mógł wygrywać głosowania. Mejza miał z kolei straszyć premiera złożeniem mandatu poselskiego. Do Sejmu wszedłby w takim przypadku kolejny na liście kandydat opozycyjnej Koalicji Polskiej (czyli PSL ze sprzymierzeńcami).

No właśnie, opozycja czyni dziś z Mejzy symbol niegodziwości i korupcji obecnego układu rządowego. Tymczasem to typowy polityczny wędrowniczek, samorządowiec, który zdążył współpracować z antypisowskim do bólu prezydentem Nowej Soli, a dziś senatorem Wadimem Tyszkiewiczem, otarł się też o ruch Kukiza, a w końcu jako przedstawiciel Bezpartyjnych Samorządowców z województwa lubuskiego dostał miejsce na liście od ludowców i wszedł do parlamentu po śmierci byłej minister Jolanty Fedak. Już na Wiejskiej szybko przerzucił się na stronę Zjednoczonej Prawicy. Zaproszono go do Partii Republikańskiej Adama Bielana, a w konsekwencji do Ministerstwa Sportu, którym kieruje kolejny po Bielanie odstępca od Porozumienia Jarosława Gowina Kamil Bortniczuk.

Akces Mejzy do obozu rządowego wydaje się jedną więcej transakcją polityczną, nawet jeśli przez kilka ostatnich miesięcy poseł zdążył dać się poznać jako złotousty obrońca racji ekipy Kaczyńskiego i Morawieckiego. Skądinąd były wolty jeszcze bardziej malownicze – jak choćby wędrówka posłanki Moniki Pawłowskiej z Lewicy poprzez Porozumienie Gowina do PiS. W przypadku Mejzy zysk szybko zmienił się jednak w kłopot.

Kaczyński przeprowadził operację pozbycia się z rządu Gowina, stawiającego twarde warunki dotyczące m.in. kształtu Polskiego Ładu. Efektem jest jednak zmiana formalnej i w miarę spójnej koalicji z Solidarną Polską i Porozumieniem w układankę, w której prezes PiS stał się zakładnikiem małych i dziwnych grupek (samo Porozumienie obrodziło dwoma osobnymi środowiskami politycznymi), a nawet poszczególnych osób. Takich właśnie jak Mejza.

Czytaj więcej

Mateusz Morawiecki w rozkroku

Federacja Zjednoczonej Prawicy

Zresztą Kaczyński musi się chwilami układać nie tylko z nowymi podmiotami politycznymi. Już przed rokiem głośna stała się na chwilę grupa posłów PiS, którzy po awanturze o „piątkę dla zwierząt" zostali chwilowo zawieszeni w klubie, a następnie wrócili do niego, stawiając polityczne warunki i napomykając o zamiarze realizowania własnej agendy programowej. Ich nieformalnym liderem jest niedawny kandydat na Rzecznika Praw Obywatelskich Bartłomiej Wróblewski. Dopiero co był on w stanie zmusić swój klub, aby przepuścił – na razie tylko w pierwszym czytaniu – projekt stworzenia Polskiego Instytutu Rodziny i Demografii. Wyposażony w szerokie uprawnienia i kosztowny instytut wzbudził u części pisowców niechęć. A jednak uparty poznaniak uzyskał przesłanie projektu do komisji sejmowych.

Wcześniej ten sam Wróblewski pełnił rolę nieformalnego rzecznika interesów klasy średniej, kiedy ważyły się losy podatkowych projektów Polskiego Ładu. W efekcie uzyskał spełnienie części postulatów Gowina, który w następstwie tego sporu został wypchnięty z rządu. Różnica między nimi była taka, że Wróblewski nie robił wokół swoich żądań hałasu.

Takie historie podważają mit o wszechwładzy Jarosława Kaczyńskiego. Jeszcze niedawno miał być dyktatorem, także we własnej formacji, a teraz jest oskarżany przez opozycję o bezsilność. Ujawnia się ona w całkiem poważnych sprawach. Ostatnio premier Morawiecki przyznał, że zwlekanie z regulacjami sprawy szczepień to pochodna m.in. oporów w jego klubie i na obrzeżach prawicy. Symboliczne są tu takie osoby, jak posłanka Anna Siarkowska.

Czasem to droga do pluralizacji dawnego pisowskiego monolitu. Wróblewski wysuwa i niekiedy uzyskuje spełnienie żądań programowych w duchu twardego konserwatyzmu. Mejza jest za to rzecznikiem przede wszystkim własnej kariery, która dziś stała się punktem wyjścia do arytmetycznej kwadratury koła. Okrzyki oburzenia są naturalne, zarazem możliwe, że nikt nie wymyślił skuteczniejszej recepty na ochronę sejmowej większości w obliczu jej erozji niż korumpowanie sejmowej drobnicy. Choć można powtórzyć raz jeszcze, że układ z Ziobrą i Gowinem z początku kadencji był chyba klarowniejszy i bezpieczniejszy.

Wojsko pitne, ale bitne

Nie wiemy tak naprawdę, co prezes PiS sądzi o etycznym wymiarze podobnych historii. Z jednej strony przypisywano mu od zawsze uwrażliwienie na problem pokus materialnych polityków, także tych z własnego obozu. Bywało, że wypychał ich poza swoją formację. Z drugiej zaś jego wizja polityczna jest wizją totalnego upartyjnienia życia publicznego. Skoro Zjednoczona Prawica ma być najlepszym narzędziem „dobrej zmiany", na pewno lepszym niż autonomiczne instytucje, trzeba też tolerować interesy jej ludzi. Stąd nieustanne kluczenie: od obcinania politykom poborów do ich podnoszenia. I tolerowanie faworytyzmu w obsadzaniu spółek Skarbu Państwa i innych miejsc zależnych od prawicy.

Przypisuje się Kaczyńskiemu powiedzonko, że czyścić państwo można także brudną ścierką. Co prawda pierwszy zacytował tę domniemaną maksymę Donald Tusk, którego trudno uznać za obiektywnego recenzenta poczynań prezesa PiS.

Bardziej konkretnie można za to opisać jego obronę kolejnego rzecznika PiS Adama Hofmana. Kiedy w roku 2013 oskarżano go na jednym z posiedzeń klubu parlamentarnego o hulaszczy tryb życia, prezes oznajmił, że „woli wojsko pitne, ale bitne". Trochę to wyrażało jego skłonność do przymykania oczu na grzechy swoich ludzi. Przypominał się cytat z piosenki Jacka Kaczmarskiego: „Proste prośby żołnierzy te same są od lat. A Juliusz Cezar milcząc, zabaw nie zabrania".

Ta historia miała swój znamienny dalszy ciąg. Już w następnym roku Hofmana i jego dwóch kolegów usunięto z klubu za rzeczy poważniejsze niż picie – konkretnie za machinacje z zagranicznymi wyjazdami finansowanymi z sejmowej kasy. Niewstawiony na listę wyborczą PiS obrotny młody polityk zajął się PR-em tak skutecznie, że po roku 2015 posądzano go o stworzenie biznesowego układu załatwiającego rozmaite sprawy dzięki koneksjom z politykami. To z kolei stało się powodem dość szybkiej dymisji ministra skarbu Dawida Jackiewicza zaprzyjaźnionego z Hofmanem. Był to akurat przykład skutecznej reakcji zaniepokojonego psuciem się obyczajów Kaczyńskiego, chociaż nikomu nie postawiono żadnych zarzutów. Czy jednak sznurki łączące Hofmana z dawnymi partyjnymi kolegami zostały całkiem przecięte? Wielu w to powątpiewa.

Walka z układami była firmową specjalnością pisowskiej prawicy. A dziś to Donald Tusk ogłasza raz za razem, że to ta władza kradnie i kraść będzie. Z tym oskarżeniem na ustach lider Platformy Obywatelskiej wręcz rozpoczął nowe życie polityczne w Polsce. „Oni przeczytali, ja to wiem, gdzieś te swoje badania i wyszło, że ludziom się nie podoba, że kradną od rana do wieczora przy pomocy znajomych, rodzin, własnoręcznie. Więc wymyślili, że dzisiaj naradzą się w tajemnicy, jak kraść dalej, ale żeby tego widać nie było. Przecież to istota tego spotkania. Oni musieli badania przeprowadzić, żeby zrozumieć, że Polacy nie lubią, kiedy władza kradnie, szczególnie tak bezwstydnie i bez opamiętania. Oni to robią od kilku lat" – to był jego popisowy numer na pierwszej po latach Radzie Krajowej PO, gdzie intronizowano go na lidera.

Czytaj więcej

Ziobro i PiS Kaczyńskiego. Ogon macha psem

Wiarygodność Tuska

Czy to prawdziwa diagnoza, realistyczny obraz? Bez wątpienia prowadzący słowne boje z kapitalizmem politycznym od roku 1990 Kaczyński bardzo szybko sam nauczył się z niego korzystać. Czymże innym było uwłaszczenie własnego środowiska politycznego na majątku Robotniczej Spółdzielni Wydawniczej Prasa-Książka-Ruch? Po roku 2015 widać w pewnej części jego środowiska usiłowania powiązania renty władzy z rentą ekonomiczną. Czym była w końcu afera Komisji Nadzoru Finansowego, jak nie sygnałem takiej próby?

Tym łatwiej obóz rządowy oskarżać, im bardziej trzymana na krótkiej politycznej smyczy prokuratura ma kłopot z zajęciem się którąkolwiek z afer. A było ich trochę: od domniemanego okradania dolnośląskiego PCK przez kilku obrotnych działaczy PiS po mało transparentne transakcje w pierwszej fazie pandemii obciążające różnych pisowskich nominatów. Po tych ostatnich pozostał nawet zablokowany przez Solidarną Polskę pomysł na prawne zagwarantowanie urzędnikom bezkarności za decyzje podejmowane w czasach pandemii.

A zarazem nie widać skutecznej budowy systemu uzależnienia od siebie czy kreowania biznesu przez władzę polityczną, co tak dobrze udało się Viktorowi Orbánowi na Węgrzech. Te wszystkie historie są incydentalne i detaliczne. Co nie znaczy, że nie budzą szczególnego zdziwienia tych wszystkich, którzy brali hasła totalnej naprawy życia publicznego na serio. Syndrom grzesznego księdza jest szczególnie gorszący.

Inną sprawą jest kwestia wiarygodności Tuska i jego formacji w tak wojowniczej krytyce. Jeden z bohaterów afery hazardowej, zanurzony po uszy w biznesach minister sportu Mirosław Drzewiecki, był jednym z członków nieformalnego dworu lidera Platformy. Podobnie jak Sławomir Nowak przedstawiany przez dawnych kolegów jako ofiara politycznych prześladowań, choć o korupcyjną aktywność podejrzewają go wspólnie służby polskie i ukraińskie. Sławny zegarek Nowaka także nie był jakąś incydentalną pomyłką w majątkowym oświadczeniu, lecz sygnałem budowania przez młodego polityka układu z trójmiejskim biznesem. Wystarczy sięgnąć do odpowiednich numerów tygodnika „Wprost" sprzed kilku lat.

Obecnego senatora Stanisława Gawłowskiego oskarżała o korupcję prokuratura jeszcze przed dojściem PiS do władzy. Na ekrany polskich kin weszła właśnie „Lokatorka" Michała Otłowskiego. Słowo „Platforma" tam nie pada. Scenarzyści i reżyser chcieli się wznieść ponad podziały polityczne. Ale przecież mafijny układ łączący żerujących na reprywatyzacji „biznesmenów" i miejskich urzędników (a także adwokatów i sędziów) został stworzony w Warszawie przez ludzi PO. Jedną z niewielu sądowych ofiar jego zdemaskowania był piętnujący brzydkie praktyki miejski aktywista Jan Śpiewak. Dodajmy, że do partyjnej odpowiedzialności też nikt nikogo w następstwie ujawnionych stołecznych patologii nie pociągał. Warszawskie kariery biznesowo-polityczne trwały latami – Rafał Trzaskowski, choć przyszedł do stolicy z polityki ogólnopolskiej, jest dziedzicem tamtej lokalnej władzy.

Strategią PO – prawda, że nigdy niedeklarowaną wprost – była relatywna słabość instytucji walczących z patologiami. Receptą PiS okazało się partyjne uzależnienie tych instytucji gwarantujące własnym ludziom względną bezkarność. Nie wdam się w licytację, co jest groźniejsze albo kto „ukradł więcej". Ale Tusk jako główny antykorupcyjny moralista wypada bardzo mizernie.

Bezkarność w polaryzacji

Ludwik Dorn, dziś bardziej komentator niż polityk, poczynił u schyłku lat 90. znamienną uwagę. Porównał dyskurs między SLD i AWS do awantury dwóch ludzi stojących naprzeciw siebie i krzyczących: „Ty większa paskuda! Nie, ty większa paskuda!". Można się było spodziewać, zwłaszcza po aferze Rywina, podniesienia standardów. Pojawiły się nawet narzędzia prawne mające służyć naprawie: jawność majątków polityków czy finansowanie partii z kasy państwa.

A jednak dziś spór między PO i PiS polega na podobnych okrzykach. Nie ziściły się rozmaite nadzieje, choćby na większą kontrolę wewnętrzną w samych partiach, skądinąd silnych i scentralizowanych bardziej niż tamte z lat 90. Kandydaci na urzędy i funkcje publiczne nie są prześwietlani wnikliwie, akurat Mejza nie jest tu typowym przykładem, bo trafił do obozu rządzącego dziś Polską przez przypadek i musiał być autoryzowany w trybie przyśpieszonym. Ale mechanizm rutynowej selekcji zawodzi nawet w przypadku zwykłych karier i awansów (znamienny casus Mariana Banasia). Standardy pozostały niewysokie, wpływ opinii publicznej na rugowanie nieprawości jest dziś chyba mniejszy niż podczas zmagań między Marianem Krzaklewskim i Leszkiem Millerem.

Składa się na to wiele czynników, ale jeden wydaje się najważniejszy. Polaryzacja polityczna jest tak wielka, że sami politycy, a także towarzyszące im, na ogół mocno ideowo zaangażowane, media, przemawiają przede wszystkim do swoich. Owszem, możliwe są przesunięcia poparcia, ale niezbyt wielkie. Na ogół nie następują one pod wpływem ujawnianych rewelacji o politykach. Sami wyborcy wierzą swoim liderom coraz mocniej, a sensacje oferowane przez przeciwnika traktują z założenia nieufnie. Skądinąd można wymieniać i inne okoliczności, choćby strukturalne słabnięcie samych mediów, coraz bardziej masowych, a jednak rozproszonych i coraz biedniejszych.

Nie wszyscy Polacy reagują bezgranicznym zaufaniem do swoich, ale z kolei ci mniej podatni na polaryzujące sygnały mniej uważnie wsłuchują się w polityczny zgiełk. Coraz cięższe oskarżenia traktują jak rytuał, koszt polityki jako takiej. Demoniczne wizje III RP malowane przez PiS mają na to taki sam wpływ jak obecne jeremiady opozycji na temat pisowskiego autorytaryzmu.

Kiedy zaczęto kręcić przywoływaną już „Lokatorkę", część środowisk artystycznych próbowała zniechęcać aktorów do grania w tym filmie. Argument był jeden: przywołanie afery reprywatyzacyjnej jest wodą na młyn PiS chcącego demaskować w nieskończoność opozycję. Film jednak powstał. I dobrze, bo obnażył godzien potępienia mechanizm społeczny. Ale wiara w słabą pamięć Polaków o czasach dominacji Platformy jest równie jałowa jak nadzieja na ustawiczne straszenie nią.

Okrzyki „Ty większa paskuda" rozbrzmiewają i będą rozbrzmiewać. Są szansą dla tabunów graczy podobnych do posła Mejzy, nawet jeśli on sam zapłaci jakąś cenę za zainteresowanie jego przeszłością. Widać takich ludzi po obu stronach barykady. Ba, mają coraz więcej szans na bezkarność.

Czytaj więcej

Piotr Zaremba: Bez listy Macierewicza mogło nie być lustracji

W momencie pisania tego artykułu Łukasz Mejza był nadal wiceministrem sportu – ponad dwa tygodnie po pojawieniu się w Wirtualnej Polsce artykułu na jego temat. Znalazły się w nim dobrze udokumentowane zarzuty: firma obecnego posła miała oferować kłamliwe metody leczenia najcięższych chorób. Wcześniej wypominano mu, że zwlekał ze złożeniem oświadczenia majątkowego. Posłem jest od marca 2021 roku.

Premier Morawiecki zdążył z nim porozmawiać, ale bez organizacyjnych konkluzji. Z kolei Jarosław Kaczyński odkładał rozmowę z parlamentarzystą, jak długo mógł. Powód jest prosty: głos Mejzy jest potrzebny do zachowania kruchej większości Zjednoczonej Prawicy. Chociaż jego pozostawienie w rządzie także może mieć swoją cenę, zważywszy, że swoiste ultimatum z żądaniem jego dymisji postawił Paweł Kukiz, teoretycznie także w imieniu dwóch swoich kolegów, potrzebnych, aby PiS mógł wygrywać głosowania. Mejza miał z kolei straszyć premiera złożeniem mandatu poselskiego. Do Sejmu wszedłby w takim przypadku kolejny na liście kandydat opozycyjnej Koalicji Polskiej (czyli PSL ze sprzymierzeńcami).

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich