W polskiej polityce, w kolejnych kampaniach wyborczych sprawy międzynarodowe nie odgrywały nigdy kluczowej roli. Były raczej uzupełnieniem, elementem wizerunkowej gry wokół rozmaitych dylematów związanych z transformacją i przemianami kulturowymi. Trudno jednak nie zauważyć, że pytanie o relacje Polski z Europą i światem zawisło dziś nad życiem publicznym. W tym sensie dyplomatyczne podróże premiera Mateusza Morawieckiego wykraczają poza tematy zagrożenia ze strony Białorusi czy nawet Rosji, co nie umniejsza ich znaczenia.
Czy to kolejna próba powstrzymania polaryzacji społeczeństwa na linii proeuropejski–antyeuropejski? Jeśli tak, to spóźniona. Chociaż trudno tu mówić o winie samego Morawieckiego. To raczej splot okoliczności. Zjednoczona Prawica jest w nich czasem agresorem, a czasem obiektem agresji.
Co wygrał premier?
Zacznijmy od efektów bezpośrednich. Ludzie bliscy premierowi przedstawiają jego międzynarodowe tournée jako udane. I trudno nie odnieść wrażenia, że tak faktycznie jest. Tak różni zawodnicy polityczni, jak prezydent Francji Emmanuel Macron czy przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen, jeszcze niedawno besztający przy różnych okazjach Morawieckiego, teraz wykonali wobec Polski jednoznaczne gesty, przyznając rację naszej twardej linii na wschodniej granicy.
Nawet jeśli fala imigrantów zaczyna opadać również na skutek dwuznacznych interwencji kanclerz Angeli Merkel u Aleksandra Łukaszenki i Władimira Putina, to przecież jej telefony mogłyby nie być tak skuteczne, gdyby polska obrona granicy pękła i fala migrantów wlała się do Europy. Czy rządzący Polską okazali się twardzi z powodu solidarności zachodniej Europy, czy motywowani własnymi wewnętrznymi korzyściami – to już mniej istotne. Skądinąd rachuby Łukaszenki natrafiły na bariery nie tylko z powodu niemieckiego lobbingu. Odsyłanie irackich przybyszów, nazywanych bezpodstawnie „uchodźcami", do ich ojczyzny, to także skutek wytrwałości polskich strażników granicznych. Choć oczywiście szczęśliwego finału nadal nie ma.
Był jeszcze drugi wątek rozmów Morawieckiego w stolicach środkowej i zachodniej Europy: jego przestroga przed ruchami rosyjskich wojsk na granicy z Ukrainą. Tu żywiej reaguje nawet liberalna administracja amerykańska czy brytyjski rząd – przynajmniej podzielając polskie diagnozy. Stolice głównych państw Unii Europejskiej odsuwają od siebie poczucie zagrożenia z rozmaitych powodów. Trudno jednak nie przypomnieć o interesach łączących niektóre z tych stolic z Moskwą. Choćby Nord Stream 2, który jest symboliczną nazwą przypominającą o uwarunkowaniach Berlina.