KP: Ale 13-latkowie doskonale zdają sobie z tego sprawę. Wiedzą nawet więcej niż my. Gdybyś podjął taką dyskusję, od razu zaczęliby ci opowiadać o czymś takim jak makijaż narządów intymnych, który podobno stosuje się w pornosach. Oni oglądają filmy, które wyjaśniają, w jaki sposób kręci się porno, jak to wygląda pod kątem technicznym, kim są aktorzy, jak odgrywa się sceny... Gdy nadarza się okazja do takiej rozmowy i uda się stworzyć odpowiedni klimat, by uczniowie się otworzyli, to zapewniam, że potrafią niesamowicie zaskoczyć swoją wiedzą. Naprawdę mają potrzebę, by z kimś dorosłym to wszystko przedyskutować. Z kimś, kto jest na tyle otwarty, że jest w stanie ich traktować poważnie. Ale w polskiej szkole takie rozmowy są dość ryzykowne. Nauczyciele boją się je prowadzić, bo wystarczy, że jednemu rodzicowi coś się nie spodoba, a już jest donos do kuratorium. Taki donos można dziś złożyć zupełnie anonimowo, więc czasami nawet w zupełnie absurdalnych sprawach rodzice, zamiast porozmawiać z nauczycielem, wolą od razu poskarżyć się wyżej. A kuratorium każdą taką sprawę podejmuje i jego działania zawsze skierowane są dziś przeciwko nauczycielom.
Innym problemem jest to, jakie tematy na takich lekcjach poruszać. Bo wydaje mi się, że sama jestem bardzo otwarta, ale nauka zakładania prezerwatywy jest dla mnie przekroczeniem pewnej granicy. To na tyle intymne doświadczenie, że szkoła nie jest na to odpowiednim miejscem.
Tylko szkoła daje nam jakiekolwiek narzędzia, dzięki którym możemy spróbować przekonać dzieciaki spoza naszego świata do naszej wizji
Piotr Kaszczyszyn
PK: Jesteśmy więc trochę w kropce. Podsumowując, rodzice sobie średnio dziś radzą, Kościół jest w głębokim kryzysie, a nauczyciele, z powodów systemowych, mają związane ręce. Czyli nawet jak stworzymy swoje boisko, jak chce Krystian, to okazuje się, że zawodnicy, którzy mieliby po nim biegać, raczej nie sprostają naszym oczekiwaniom. I w szkole też widać sporo trudności. Tyle że i tak pełne wycofanie się z tego pola i powrót do tradycyjnej intymności nie jest moim zdaniem właściwą strategią. Ta kiełkująca u mnie idea edukacji relacyjnej polega raczej na stanięciu przed tymi dzieciakami i powiedzeniu im, w kontrze do tego, co mówi umowna lewica, która ciągle gada o tym seksie i gada: słuchajcie, tu nie ma czym się tak podniecać, to są techniczne rzeczy, tak to działa, ale to w zasadzie w ogóle nie jest ważne. I dzieciaki będą czuły, że mamy rację, że sam seks to mało znaczący element pewnej całości, bo one naturalnie zdają sobie sprawę, że tak rozseksualizowana kultura, którą proponuje lewica, finalnie nie zadziała.
Każdy w głębi czuje, że potrzebuje czegoś więcej. Jeżeli zaczniemy o tym mówić otwarcie, to nagle się może okazać, że oni nie są wcale taką lewacką młodzieżą, jak ich często się dziś przedstawia. Jasne, są zsekularyzowani, ale na poziomie kulturowym nie muszą wcale być lewicowi. I warto zagrać z nimi w otwarte karty, powiedzieć: słuchajcie, może być inaczej, nie musicie ciągle szukać kolejnych partnerów seksualnych, zakładać Tindera i tak mocno skupiać się na seksie. Wtedy proponujemy im pewną kontrkulturową opowieść, by spróbowali potraktować swoją seksualność jako coś absolutnie wyjątkowego – dar dla drugiej osoby: nie idźcie w wyścigi, kto pierwszy straci cnotę. I taką konserwatywną kontrkulturę naprawdę warto dziś budować. Warto trochę wchodzić na boisko lewicy, ale by spróbować przeciągnąć ich młodzieżowców na nasze własne boisko.
JM: Krystian zaproponował wycofanie się z tej gry, Piotrek mówi: nie, ograjmy ich. A ja, zostając w tej sportowej metaforyce, zaproponowałbym, by poszerzyć pole gry. Spróbujmy wrócić na chwilę do awantury sprzed kilku miesięcy, jaką wywołała wypowiedź o „cnotach niewieścich"...
Nie tylko cnoty niewieście. Rok felietonów doradcy Czarnka o cnotach
Dr hab. Paweł Skrzydlewski, doradca ministra edukacji i nauki Przemysława Czarnka, który zasłynął wypowiedzią o „gruntowaniu cnót niewieścich” w kontekście priorytetów polityki oświatowej, od przeszło roku ma swój felieton w Radiu Maryja. Etyk z PWSZ w Chełmie poruszał w nich temat całego szeregu cnót - akcentując szczególnie cnotę pietyzmu - „podstawę czci i posłuszeństwa”.
KP: (śmiech)
JM: ...i rozumiem, dlaczego się zaśmiałaś, bo taka właśnie była powszechna reakcja na tamto zdanie. Słowo „cnota" kojarzy się dziś tylko i wyłącznie z dziewictwem seksualnym. A przecież cnota to jest stała dyspozycja etyczna, stała dyspozycja charakteru. Jeżeli szkoła w dzisiejszych czasach rzeczywiście ma jakiś cel, to nie jest nim na pewno przekazywanie wiedzy, bo ją można czerpać z tylu różnych źródeł i również rodzice są coraz lepszymi jej przekaźnikami, tylko właśnie powinna wykształcać w uczniach cnoty. I teraz, wracając do edukacji seksualnej – w ogóle nie uważam, że szkoła powinna się tym zajmować. Więcej, ja nie chcę, żeby szkoła się tym zajmowała. I mówię to jako rodzic pierwszoklasisty: nie chcę, żeby moje dziecko zajmowało się w szkole podobnymi sprawami. Jeżeli wymagam czegoś od szkoły, to żeby przekazała mu cały ten system, którego seksualność jest nieodłączną częścią.
Pamiętacie ten dżingiel audycji „Para-męt pikczers, czyli kulisy srebrnego ekranu" emitowanej w radiowej Trójce lata temu? „– Fajny film wczoraj widziałem. – Momenty były? – No masz!". Bo w kulturze seksualność to są właśnie momenty. Momenty cholernie istotne, ale nie mają one racji bytu poza całością fabuły. I to jest coś, co wywróciła rewolucja seksualna. Straszliwie zawęziła pole gry w ludzką seksualność. Dlatego rozmowę o edukacji seksualnej powinniśmy zacząć dużo wcześniej i odpowiedzieć sobie na pytanie: dlaczego w ogóle pojawił się pomysł, żeby to się stało przedmiotem edukowania w szkole? Bo ja tego, mówiąc szczerze, nie rozumiem. W naszej rozmowie, ale też w ogóle w debacie na temat edukacji seksualnej pobrzmiewają hasła: podążajmy za dziećmi, otwórzmy się na ich naturalne potrzeby. A przecież cały proces edukacji polega właśnie na tym, że musimy zdefiniować dobro i zło, wyznaczyć granice i wskazać kierunki.
KK: Dlatego ja proponuję wycofanie się, ale nie po to, by zejść z boiska i zamknąć się w domu, ale po prostu cofnąć się do defensywy – zostając w terminologii piłkarskiej – i pograć przez chwilę w głupiego jasia, by nabrać sił z przodu, wciągnąć przeciwnika na swoją połowę i w odpowiednim momencie zagrać „lagę" do Robercika. Tylko do tego musimy być odpowiednio przygotowani.
PK: Ale co się stanie, jak będziemy tak czekać? Lewica próbuje ukryć to, że sama narzuca pewną ideologię. Gdy do szkoły przychodzi grupa seksedukacyjna Ponton, to mówi: my teraz wam tylko pokażemy, jak uprawiać bezpieczny seks – założymy na banana prezerwatywę, chodzi przecież wyłącznie o wasze bezpieczeństwo i brak chorób wenerycznych. Ale to oczywiście kłamstwo, bo za tym idzie konkretna wizja seksualności i konkretna moralność, nawet jeśli jest ona ukryta za językiem „seksualnej instrukcji obsługi". Tak naprawdę przekaz jest jasny: wystarczy, że ogarniecie podstawowe zabezpieczenia i już lecicie z tym, jak wam się tylko podoba. Jeśli nie pokażemy młodzieży, że to nie jest neutralne, że to tylko jedna wizja, którą proponuje jedna konkretna strona i nie będziemy próbowali jej kontrować naszą wizją, to ten model lewicowy zostanie uznany za obiektywną i jedyną wizję seksualności.
JM: A ja uważam, że musimy dać sobie prawo do niewchodzenia w pewne dyskusje. Zaczynając zastanawiać się nad tym, kto powinien zajmować się wychowaniem seksualnym, my już tę dyskusję przegrywamy. Zadajmy sobie inne pytanie: z czego takie wychowanie powinno wynikać? Bo powinniśmy raczej zajmować się wychowaniem dziecka, tworzeniem jego osobowości, a seksualność będzie po prostu naturalnym tego efektem. Momentem w fabule, naturalnym efektem rozwoju akcji. A kiedy ten jeden klocek wyciągamy z całej budowli i zaczynamy zajmować się tylko nim, to tworzymy coś, co jest kompletnie sztuczne. Burzymy tę misterną budowlę dziecięcej osobowości. Ranimy je.
KK: Dokładnie tak – dlatego edukacja seksualna nie powinna nas w ogóle interesować.
KP: Jeżeli mamy jednak wszechobecną nagość, współczesny model popkultury serwuje nam seksualizację w zasadzie wszystkiego, czego się tylko da, a pornografia jest tak łatwo dostępna, to nie wyobrażam sobie, że nie będziemy z dziećmi na ten temat rozmawiać, skoro to jest wszędzie. Zgadzam się z Piotrkiem, że w takim świecie warto pokazywać młodzieży, że seksualność jest czymś niezwykłym i pięknym, co można ofiarować drugiemu człowiekowi.
JM: Ale pewne rzeczy mają sens tylko wtedy, jeśli zostaną przekazane nie wprost. O tym, że seksualność jest czymś pięknym i może być darem dla drugiej osoby, doskonale opowiada sztuka. Jak mieliśmy „Tristana i Izoldę" czy „Romea i Julię", to nie potrzebowaliśmy zajęć z przysposobienia seksualnego. Zdawaliśmy sobie sprawę z tych wszystkich napięć, emocji; bagażu i jednocześnie piękna, jakie się z nimi wiążą. Problem jest inny. Kultura, zwłaszcza ta wysoka, i oparty na niej system edukacji „wyschły". Ty pewnie masz podobne doświadczenie jako nauczycielka, bo ja je już miałem lata temu jako uczeń: to, co otrzymywaliśmy na lekcjach, lektury, jakie czytaliśmy czy dzieła sztuki, jakie oglądaliśmy, a także rozmowy, jakie potem toczyliśmy o nich na lekcjach – wszystko to nie miało bezpośredniego przełożenia na nasze dorastanie do cnót, do związków i do relacji, na seksualność to już w ogóle. A na tym przecież polega edukacja – by swoją osobowość odnaleźć w tym wielkim kręgu odniesień, całym tym imaginarium. Problem w tym, że jeśli będziemy uczyć o tym zupełnie wprost, to wyjdzie jak z nauczaniem o Janie Pawle II – zaoramy zaraz pamięć o nim na wieki. Dlatego nie wierzę, że da się sensownie uczyć o relacjach. Chyba że chcemy je młodym ludziom obrzydzić, to wtedy doskonale – wrzućmy je do planu lekcji.
KP: Janek, twoje dzieci mają fajnych rodziców, którzy na pewno dużo z nimi rozmawiają. Ale nie każde dziecko tak ma, wręcz coraz więcej dzieci jest pozostawionych samych sobie. Rozumiem twój punkt widzenia, dlaczego nie chcesz, by w szkole ktoś z twoim synem rozmawiał o seksie, ale i tak uważam, że pewne rzeczy po prostu powinny pojawić się w planie nauczania, bo do szkoły chodzą dzieci z różnych rodzin. One naprawdę potrzebują często szczerej rozmowy na bardzo podstawowe tematy.
Prosty przykład: rozmawiam z nastolatkiem, który jeszcze nie uprawiał seksu i wydaje się, że ma dość dojrzałe podejście do tematu. Mówi, że zrobi to, jeśli będzie pewien, że naprawdę tego chce i jeśli tak samo będzie tego pewna jego dziewczyna, że muszą być na to gotowi, nic na siłę itd. Mówię, że super, że myśli nie tylko o sobie, że czuje odpowiedzialność. Ale pytam, co by się stało, gdyby jego dziewczyna teraz zaszła w ciążę. On na to, że kazałby jej ją usunąć. – Ale to ty byś kazał? – pytam. – No tak, bo zmarnowałbym sobie życie – odpowiada. Dopytuję więc dalej: Nie porozmawiałbyś z nią chociaż na ten temat? Bo interesuje mnie twoja relacja z osobą, z którą poszedłeś do łóżka. A on na to: Co mnie to obchodzi, ja sobie nie zmarnuję życia... I widzicie – taka rozmowa jest potrzebna po to, by on zwrócił uwagę na drugiego człowieka, na to, że nie wchodzi w relację seksualną sam, tylko zawsze jest w niej ktoś jeszcze.
JM: Kupuję to, ale na takiej zasadzie, jak to przedstawiłaś, czyli twojej osobistej rozmowy z uczniem, w relacji wychowawczyni–wychowanek. Natomiast kompletnie sobie nie wyobrażam tego, żeby taka refleksja mogła spełnić swoją rolę, gdyby była wygłaszana ex cathedra, jakbyś stała pod tablicą i mówiła do 30 dzieci. Natomiast trochę się dziwię, że do tej pory w naszej dyskusji jakby przechodziliśmy obok tematu, który wreszcie wywołałaś, czyli powiązania seksualności z płodnością. I tu znowu odwołałbym się do poruszonej już metafory jedzenia, którego przecież podstawowym celem jest dostarczenie organizmowi energii – i tak samo naturalnym celem seksualności jest spłodzenie potomstwa. Ale to nie znaczy, że ograniczamy to wyłącznie do tego. A często taką właśnie gębę przyprawia się katolikom, że muszą być jak króliki – każdy seks, z którego nie było dziecka, to jest grzech itd. To w ogóle nie chodzi o to. Po prostu my ostatecznie widzimy, że to jest cel, w którym realizuje się w sposób najdoskonalszy cała ta sfera życia. A wtedy, gdy eliminuje się ten cel, usuwa go w ogóle z horyzontu, to odbiera się sens całości, wykrzywia istotę seksualności. Nie można mówić o żadnym wychowaniu seksualnym, gdy sprowadza się seks wyłącznie do techniki dostarczania sobie wzajemnej przyjemności, satysfakcji, rozładowywania napięcia. To nie edukacja, tylko destrukcja.
KK: Bardzo celnie, Karolina, odpowiedziałaś Jankowi, że nie wszystkie dzieci mają takich rodziców jak on. I tu dotykamy istoty problemu. Musimy dążyć do tego, żeby wszystkie dzieci miały dobrych rodziców. To nie jest łatwe zadanie i nie sprawimy tego z roku na rok, ale jest to cel, którego nie powinniśmy spuszczać z oczu. I teraz odwrócę to, co powiedziałaś Jankowi: zapewne twoi uczniowie mają dobrą nauczycielkę, ale nie wszyscy uczniowie tak mają. Co więc z tymi, którzy mają beznadziejnych nauczycieli? Wszyscy funkcjonujemy w pewnym szeroko pojętym systemie wychowawczym, od rodziny przez szkołę po inne, różne instytucje, i wszyscy musimy ten system próbować naprawić. A bez kontrrewolucji moralnej to się nie powiedzie.
PK: Mam wrażenie, że cały czas poruszamy się na dwóch różnych płaszczyznach. Na pierwszej wy, Janek i Krystian, zastanawiacie się, co zrobić, by wartości konserwatywno-katolickie mogły być realizowane w rodzinach konserwatywno-katolickich, a na drugiej my z Karoliną szukamy pomysłów, by te nasze wartości były jak najmocniej obecne w ramach szkoły. Jeśli zastosujemy wasze recepty, to tak naprawdę stworzymy sobie dwa osobne światy. Będą ci rodzice, którzy kulturowo i moralnie znajdują się w systemie etycznym konserwatywno-katolickim, i oni będą tradycyjnie wychowywać swoje dzieci, i będą też rodzice progresywno-lewicowi, którzy będą wychowywać je po swojemu. Ale przecież wciąż jest taka jedna wspólna płaszczyzna, gdzie mimo wszystko, do pewnego stopnia, ci różni rodzice mogą się jakkolwiek spotkać – to właśnie szkoła. To ona daje nam jakiekolwiek narzędzia, dzięki którym możemy spróbować przekonać dzieciaki spoza naszego świata do naszej wizji. Pokazać im, że ona może się realizować także w sposób niekonfesyjny, że niekoniecznie muszą iść przed ołtarz i ślubować sobie dozgonną miłość, ale niech przynajmniej wiedzą, że kultura singlizmu i tinderyzmu nie jest jedynym sposobem, w jaki mogą realizować swoją seksualność.
Jestem tu totalnym minimalistą i na tym skupiałem się w tej dyskusji. Ale jak chcemy osiągnąć coś więcej, to dziś dzieciaków wychowują głównie Pornhub i Netflix. Powinniśmy więc maksymalnie ograniczyć dostęp do stron pornograficznych i pomyśleć, co zrobić, by pojawili się reżyserzy, którzy będą chcieli kręcić na Netfliksie konserwatywne seriale, bo to one dopiero byłyby przełomowym narzędziem kontrkultury. Ale naprawdę nie mam pojęcia, w jaki sposób miałoby się to wydarzyć.
JM: Jesteś, Piotrek, niepoprawnym centrystą i właśnie dlatego się z tobą nie zgadzam. A właśnie daj Boże, by były dwa takie światy, bo jeżeli nie, to nasz świat zostanie wchłonięty i skolonizowany całkowicie przez ten drugi. Kultura w ogóle, a edukacja zwłaszcza, działa jak magnes przyciągający opiłki – to nie jest przestrzeń do niuansowania, tylko walka o to, kto stworzy silniejszy magnes. Kto stworzy bardziej atrakcyjny wzorzec kulturowy i przyciągnie więcej opiłków.
Mam wrażenie, że jesteśmy naprawdę bardzo blisko momentu, gdy coraz atrakcyjniejszym wzorcem zacznie się stawać – na początku jako model kontrkulturowy – ta wizja, o której ty nawet nie chcesz wspominać młodzieży. A dlaczego mamy nie powiedzieć tego wprost: tak, najlepsze będzie dla was, jeśli pójdziecie do ołtarza, będziecie ślubować sobie dozgonną miłość i na tym fundamencie budować swoje życie seksualne. I to mi właśnie uświadomił serial „Sex Education" – jesteśmy bardzo blisko momentu, w którym taki komunikat zacznie się spotykać z coraz większym zainteresowaniem młodych ludzi. Bo świat „seksu jak kromka chleba" siłą rzeczy już wyczerpał swoją naturalną energię i sam wie, że znalazł się w ślepej uliczce. Będzie więc szukał dróg wyjścia. Co więcej, będzie potrzebował konsekwentnych i całościowych dróg wyjścia. A taką proponuje tylko model chrześcijański, w którym seksualność i płodność to sfera wynikająca bezpośrednio z relacji małżeńskiej. I to nie jest ani eskapizm, ani idealizm – to dziś jedyna naprawdę realistyczna opcja.
moderował Michał Płociński