Fiasko edukacji seksualnej – debata „Plusa Minusa”

Edukacja seksualna polskich dzieci została sprowadzona do technik współżycia. W sprawie seksu wychowują je głównie internetowa pornografia i amerykańskie seriale. Czy da się ten proces odwrócić lub zatrzymać? I kto miałby to zrobić?

Publikacja: 22.10.2021 10:00

Tytuł filmu Woody'ego Allena „Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o seksie, ale baliście się zapytać

Tytuł filmu Woody'ego Allena „Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o seksie, ale baliście się zapytać” po 50 latach od premiery niewiele stracił na aktualności. Rozmowa wciąż jest problemem

Foto: United Artists/Getty Images

Serial Netfliksa „Sex Education” rozkręcił debatę nad edukacją seksualną. Toczy się ona jednak głównie po jednej stronie, mówiąc umownie – liberalno-lewicowej. W najnowszym, trzecim sezonie serialu, dostajemy bardzo wyraźnie zarysowane starcie sił postępowych z konserwatywnymi. Jak wy, relatywnie młodzi prawicowcy, postrzegacie to starcie ideowe? Czy o tych kwestiach trzeba rozmawiać z młodzieżą? Jak i gdzie to robić? Czy prawica powinna w tej dyskusji być mocniej obecna, czy może z jakichś powodów uważacie, że nie warto w niej uczestniczyć?

Piotr Kaszczyszyn, Klub Jagielloński: W przypadku „Sex Education" to nie jest żaden realny spór, ale tworzenie przez lewicę wygodnego dla nich konserwatywnego chochoła. Jest to szczególnie mocno widoczne w trzecim sezonie, gdzie fabuła przyjmuję formę starcia sił lewicowego światła i prawicowej ciemności. To jest kuriozalne, przypomina wręcz jakiś pokręcony, mokry sen lewicy, perwersyjnie czekającej na konserwatystów, którzy będą teraz dyscyplinować, ograniczać, musztrować i zakazywać – oczywiście prezerwatyw i edukacji seksualnej. Bo wiadomo, jak mamy konserwatystę w pulowerze, to on na pewno ma problemy z własną seksualnością. I to manipulacyjne upraszczanie rzeczywistości jest szczególnie uderzające w trzecim sezonie – spójrzmy na postać dyrektorki Hope i jej próby stworzenia konserwatywnej szkoły. W tle pojawia się nawet nacisk finansowy ze strony konserwatywnych sponsorów placówki, czyli wiadomo – zły prawicowy kapitał w sojuszu ze światopoglądowym zabobonem.

Piotr Kaszczyszyn (ur. 1992) – redaktor naczelny portalu opinii Klubu  Jagiellońskiego i członek red

Piotr Kaszczyszyn (ur. 1992) – redaktor naczelny portalu opinii Klubu Jagiellońskiego i członek redakcji czasopisma idei „Pressje

Fotorzepa/ Piotr Guzik

Ten sam prostacki mechanizm fabularny został wykorzystany również w popularnym serialu „Opowieści podręcznej". Problem pojawia się, kiedy w trakcie Strajku Kobiet młode dziewczyny chodziły poprzebierane za postaci z tego serialu, biorąc jego fabułę za realną zapowiedź nadchodzącej konserwatywnej kontrrewolucji, która już zaraz, za momencik, zamieni kobiety w inkubatory.

Prawica nie powinna dawać się zapędzać do tego narożnika. „Sex education" jest popkulturową kwintesencją lewicowej fiksacji na ludzkiej seksualności, obecnej od lat 60. W tym kontekście symbolicznie ważna jest postać matki głównego bohatera, Otisa, która jest psychoanalityczką i seksuolożką. Okazuje się, że to psychoanaliza ma nam rozwiązywać wszystkie problemy relacyjno-seksualne. W tym serialu seks jest potraktowany jak jazda samochodem, dostajemy pewną instrukcję obsługi: tutaj pchamy, tam wyciągamy, tu wkładamy – i w sumie to wystarczy. Na szczęście są momenty, kiedy widzimy, że to jednak nie wszystko. I że nawet lewa strona zdaje sobie sprawę, że choćby ten seks na poziomie technicznym był jak najbardziej finezyjny i przeprowadzony zgodnie z instrukcją obsługi, to dla młodych ludzi wejście w poważną relację nadal może być kłopotliwe. I to jest potencjalnie wspólny punkt zaczepienia, gdzie moglibyśmy rozpocząć dialog ponad podziałami.

Jan Maciejewski, „Plus Minus": To nie może być przypadek, że „Sex Education" stworzyli akurat Brytyjczycy – to jest niewiarygodnie purytański serial, tylko teraz jest to purytanizm à rebours. Pewien podstawowy pomysł, który się czai za wpleceniem seksualności w system edukacji, kultury i w ogóle życie, jest ten sam, co w XVIII- i XIX-wiecznym purytanizmie: wtedy polegał na stłumieniu seksualności, skryciu, zaciśnięcie gorsetu, a teraz chcą ją wyrzucić na wierzch, rozładować, ale efekt jest ten sam – wpływ seksualności na kulturę w ten sposób zanika. Bo ten wpływ zawsze był osiągany przez sublimację, to znaczy przez rozładowywanie napięcia seksualnego w twórczości.

Jan Maciejewski (ur. 1990) – filozof i publicysta, felietonista „Rzeczpospolitej" i „Plusa Minusa"

Jan Maciejewski (ur. 1990) – filozof i publicysta, felietonista „Rzeczpospolitej" i „Plusa Minusa"

Fotorzepa/ Piotr Guzik

To tak, jakby na przykład cały kulturowy sztafaż towarzyszący odżywianiu, jak różne rodzaje kuchni, kulturowa rola kawiarni, restauracji – nagle został sprowadzony do problemów gastrycznych, czyli bardzo technicznych kwestii. Ktoś ma problem z wszami łonowymi, ktoś inny z rzeżączką – w tym serialu wszystko jest sprowadzone wyłącznie do technicznych braków. Natomiast cały ten sublimacyjny potencjał, jaki jest w energii seksualnej, zupełnie znika.

Krystian Kratiuk, PCh24.pl: Ponosimy na tej popkulturowej płaszczyźnie porażkę, ponieważ zawsze wchodzimy na boisko, które wyznacza nam druga strona. Narzucili nam, że należy mówić w szkole o seksie i my teraz próbujemy się do tego dostosować. Narzucają nam, że edukacja seksualna musi być jak najbardziej progresywna, czyli tzw. typu C, i że trzeba o seksie otwarcie rozmawiać nawet z dziećmi. I my, nie chcąc wyjść na dziadersów, odpowiadamy: dobrze, rozmawiajmy z dziećmi o seksie, dobrze – rozmawiajmy w szkole, w pracy, na spacerze, kiedy nagle głód cię bierze, ale bohatersko walczymy o to, by rozmawiać o nim po swojemu, czyli walczymy o standardy tzw. edukacji seksualnej typu A, wychowania do życia w rodzinie. Tylko że my w ogóle nie powinniśmy na to boisko wchodzić. Nie możemy oczywiście zamknąć oczu na to, że ono istnieje, ale to nie nasza walka. Ta walka o młodych ludzi, o opinię publiczną powinna się toczyć zupełnie gdzieś indziej.

Krystian Kratiuk (ur. 1986) – redaktor naczelny portalu PCh24.pl, prowadzi program „Ja, katolik" na

Krystian Kratiuk (ur. 1986) – redaktor naczelny portalu PCh24.pl, prowadzi program „Ja, katolik" na YouTubie

Fotorzepa/ Piotr Guzik

Karolina Pilawa, polonistka: A ja zapamiętałam z „Sex Education" jedno bardzo wartościowe zdanie. Gdy uczennicom puszczany był film z trudnego porodu kobiety, która opowiadała im, że seks to samo zło, to Maeve, w dwóch pierwszych sezonach prowadząca wraz z Otisem uczniowską poradnię seksualną, wstała i na znak buntu powiedziała, że nie powinno się młodym ludziom seksu obrzydzać, ale pokazać, że może być piękny. To nie znaczy jednak, że „Sex Education" powinien być traktowany jako serial edukacyjny dla młodzieży, choć rzeczywiście na sexed.pl, czyli stronie fundacji Anji Rubik, jest on polecany młodzieży jako wartościowy, tuż obok naprawdę sensownych filmów i serwisów.

PK: A to nie jest tak, że na stronę Anji Rubik nie wchodzi żadna młodzież?

KP: To jednak dość popularny serwis – młodzież zna ten projekt. Może po książkę nie sięga, ale fundacja ma konta w różnych mediach społecznościowych i wrzuca tam mnóstwo filmików, a młodzi zdecydowanie wolą oglądać, niż czytać. Niektóre z tych filmów, przyznam szczerze, są całkiem dobrze zrobione. Za to serial „Sex Education" wśród moich uczniów za dużej furory nie zrobił. Może inaczej to wygląda w Warszawie, bo pamiętam, że kiedy byliśmy tam podczas któryś ferii, to rzeczywiście całe miasto było obklejone reklamami drugiego sezonu, więc być może tam jest on bardziej popularny, ale w Krakowie nie bardzo.

Karolina Pilawa (ur. 1994) – nauczycielka języka polskiego w Szkole Podstawowej „Rajska Szkoła" im.

Karolina Pilawa (ur. 1994) – nauczycielka języka polskiego w Szkole Podstawowej „Rajska Szkoła" im. Zbigniewa Wodeckiego w Krakowie

Fotorzepa/ Piotr Guzik

PK: Ale twoi uczniowie nie oglądali w ogóle tego serialu?

KP: Jeśli nawet oglądali, to nie zrobił na nich wrażenia. Padały słowa: „no, widziałem...". I tyle.

KK: Młodzież raczej ogląda pornografię, co nie jest dla nas jakoś szczególnie zaskakujące, bo sami byliśmy młodzieżą, mieliśmy kolegów, a niektórzy z nas może mieli też już wtedy internet – wiemy, jak jest. „Sex Education" to typowy serial dla naszych czasów, próbujący złowić młodzież do zainteresowania tym, czym na pewnym konkretnym etapie dorastania młody człowiek zawsze się interesuje. To wcześniej było sferą intymną człowieka i o tym oczywiście mówiono w domu: mama uświadamiała córkę, ojciec syna, choć chłopak to pewnie obgadywał to też z kolegami...

KP: Ale myślisz, że naprawdę w polskich domach rodzice rozmawiają z dziećmi o seksie?

Musimy dążyć do tego, żeby wszystkie dzieci miały dobrych rodziców. To nie jest łatwe zadanie i nie sprawimy tego z roku na rok, ale jest to cel, którego nie powinniśmy spuszczać z oczu

Krystian Kratiuk

KK: Nie wiem, co się mówi we wszystkich polskich domach, ale wiem, co powinno się mówić i jak wygląda pożądana struktura wychowania. Niestety, choć mamy cały katalog praw dziecka i praw człowieka, próżno szukać tam prawa do intymności. I to naturalne prawo arbitralnie dzieciom się odbiera i atakuje się je nagością wszędzie gdzie się da, od tego typu seriali i plakatów je promujących, po reklamy rajstop, a nawet koncertów w filharmonii, także w konserwatywnym Krakowie. Przed tym w pierwszej kolejności powinna chronić je oczywiście rodzina. Przez wieki wyglądało to tak – powtórzę dziaderski tekst – że chowano młodych mężczyzn i kobiety do czystości. Jak to wychodziło, wiemy – w każdej normalnej rodzinie zdarzali się ludzie, którzy mieli nieślubne dzieci, ale nigdy nie jest tak, że jest idealnie, a do jakiegoś ideału zawsze dążyć trzeba. Kościół w swej mądrości przez całe lata rozwiązywał takie dylematy w konfesjonale. Nigdy nie mówiło się o tym z ambony, nigdy nie było specjalnych kazań.

Dla dzisiejszego człowieka to może być zupełnie nie do przyjęcia, co teraz mówię, ale jest pewna naturalna sfera intymności, którą należy uszanować. Pamiętam, jak mi ojciec mówił, jak w kiosku leżały pisemka pornograficzne: na to nie patrz, to nie dla ciebie. Wiadomo, chłopaka ciągnie, między sobą chłopaki o tym rozmawiają, to się w naturalny sposób dzieje, ale jednak jest ta instytucja ojca, matki, którzy przestrzegają przed tym, co złe, i prowadzą do tego, co dobre. Tylko że oni też muszą być przez kogoś ukształtowani. I tę rolę powinien wypełniać Kościół. Niestety, jesteśmy w tej dramatycznej sytuacji, że nie możemy na tę jego rolę dziś za specjalnie liczyć, ponieważ jest on pogrążony w tak wielu kryzysach, że na żadnym poziomie nie jesteśmy w stanie mu zaufać...

PK: Zwłaszcza w tej kwestii.

KK: ...a po drugie Kościół często o tak trudnych sprawach naucza w sposób bardzo obciachowy, cringe'owy – by dzisiejsza młodzież może lepiej zrozumiała – co odrzuca od niego zresztą nie tylko ludzi młodych.

Jeżeli nauczymy młodych ludzi, że seksualność jest czymś tak intymnym, że o tym w ogóle się nie mówi, to potem będą mieli problem z budowaniem relacji. W domu dużo trudniej jest rozmawiać na te tematy niż w szkole

Karolina Pilawa

KP: Skrajnie się nie zgadzam z tym, że Kościół powinien zajmować się edukacją seksualną. Zresztą i edukacja seksualna, i tradycyjne wychowanie do życia w rodzinie to według mnie bardzo złe nazwy. Po pierwsze, nie zatrzymamy zmian, które zachodzą we współczesnym świecie. Już na samo pojęcie „normalna rodzina", którego użyłeś, wiele rodzin, które znam, by się mocno oburzyło, ponieważ coraz więcej dzieci pochodzi z rodzin patchworkowych, rozbitych – wychowuje je mama, tata, a często przyszywana mama czy przyszywany tata, nierzadko są to związki partnerskie. I skoro coraz więcej ludzi żyje w innych rodzinach, niż pojmuje to Kościół, to jego nauczanie do nich po prostu nie będzie trafiać.

Po drugie, dużo mówisz, Krystian, o niewinności dzieci. Ale to, w jaki sposób dziecko funkcjonuje w domu, a w jaki funkcjonuje w szkole i we własnym, koleżeńskim środowisku, to dwa zupełnie różne światy. Dziecko w domu faktycznie może być postrzegane przez rodziców jako niewinne, natomiast w szkole tak czy siak zawsze będzie mieć styczność z pewnymi aspektami seksualności, choćby zainteresowaniem płcią przeciwną. I widać, że taką styczność dzieci i młodzież mają coraz wcześniej, często na własną rękę szukają informacji. Tymczasem w ósmej klasie na wychowaniu do życia w rodzinie robi się tematy typu: ja w grupie; jak budować obraz samego siebie; jak wchodzić w relację przyjacielską; jak zorientować się, czy jestem zakochana... Sorry, ale te tematy pojawiają się w życiu uczniów jakoś cztery lata wcześniej, współczesna podstawa programowa w ogóle nie jest dostosowana do wieku. Oczywiście tematy związane z seksualnością, seksem, antykoncepcją czy chorobami przenoszonymi drogą płciową również są w niej obecne, ale pojawiają się raczej później, często traktowane są po macoszemu.

KK: Ty się ze mną nie zgodziłaś w radykalny sposób, natomiast ja się z tobą zgadzam całkowicie. Być może źle zrozumiałaś moje słowa, bo ja wcale nie chcę, by to Kościół prowadził edukację seksualną, lecz by pilnował, by jej w szkole nie było. I mówiąc Kościół, nie chodzi mi o katechetki czy księży. Księża to są w konfesjonale. A Kościół jako wspólnota ludzi wierzących w Chrystusa ma stowarzyszać rodziców i zmuszać państwo do tego, by ochroniło te dzieci, których rodzice sami nie ochronią. Normalna rodzina mimo wszystko jest pewnym ideałem – i będę się trzymał tego sformułowania, zdając sobie oczywiście sprawę, że nawet w „Plusie Minusie" publikowane były badania, że nie ma już czegoś takiego jak normalna rodzina. I to, że dziecko inaczej funkcjonuje w domu, a inaczej w szkole, też jest dla mnie oczywiste, bo sam tak też inaczej funkcjonowałem. Ja jestem po prostu za tym, by powrócić do własnej agendy na ten temat, a nie wchodzić na pole, na którym jesteśmy straceni.

Powinniśmy raczej zajmować się wychowaniem dziecka, tworzeniem jego osobowości, a seksualność będzie po prostu naturalnym tego efektem

Jan Maciejewski

KP: Wydaje mi się, że czym innym jest jednak przekazywanie pewnej moralności – i to, owszem, jak najbardziej powinno się odbywać w domu, bo największą część odpowiedzialności za wychowanie, także w wymiarze relacyjnym, ponoszą oczywiście rodzice – a czym innym jest przedstawienie pewnych faktów. I będę się upierać, że taki 13-latek to nie żadne dziecko i nie ma co go chronić przed wiedzą, którą i tak na własną rękę będzie zdobywać. Dlaczego więc szkoła nie miałaby mu tych informacji dawać? Jako nauczycielka widzę, że w domach o tym się nie rozmawia, a na pewno nie rozmawia się językiem neutralnym, jakim mogłaby to przedstawiać szkoła, by młodzieży nie zrażać do takich rozmów. Problem w tym, że jeżeli nauczymy młodych ludzi, że seksualność jest czymś tak intymnym, że o tym w ogóle się nie mówi, to potem będą mieli problem z budowaniem relacji i w ogóle z normalną rozmową na ten temat ze swoim przyszłym partnerem. W domu dużo trudniej jest rozmawiać na te tematy niż w szkole. Dlatego uważam, że treści związane z relacjami, ale też z seksem, powinny się w szkole jednak pojawić. I powinno to polegać na przedstawianiu faktów. To bardzo trudne, bo zależy od człowieka, który te fakty podaje, ale na pewno nie powinien to być ksiądz, katechetka, nikt ściśle związany z Kościołem.

KK: Ale zobacz, z jakiej logiki wychodzisz: skoro rodzice nie rozmawiają o tym z dziećmi, to musi to robić szkoła. Ja wychodzę z innego punktu widzenia – podobnego, z jakiego kiedyś wyszła lewica, która mówiła: nie rozmawiają w szkole z dziećmi o seksie, a fajnie, żeby wiedziały one, czym jest rzeżączka, więc pójdziemy i im powiemy, naprawimy system edukacji. Tylko że ja chciałbym naprawić rodzinę, bo nie rozmawia się w niej z dziećmi o tym, jak przygotować się do małżeństwa.

PK: Zgadzam się z Krystianem co do poziomu normatywnego, jak to powinno wyglądać, ale wszyscy wiemy, że to tak dzisiaj już nie wygląda. I nie mam pomysłu, w jaki sposób nauczyć rodziców, by rozmawiali o tym z dziećmi. W moim pokoleniu, ludzi urodzonych na początku lat 90., tym pierwszym narzędziem edukacji seksualnej był niemiecki pornos na kasecie VHS. I teraz pytanie, czy w ramach logiki mniejszego zła – bo też bym chciał, by w idealnym świecie zajmowali się tym rodzice i wspierał ich w tym Kościół – jesteśmy w stanie znaleźć jakieś rozwiązanie, by po części przejęła tę odpowiedzialność szkoła? I by nie były to żadne lekcje wychowania do życia w rodzinie, które, jak wszyscy wiemy, służą do tego, by przepisywać zadania z przyrody i matmy, a nie do tego, by się czegokolwiek dowiadywać o życiu w rodzinie. I ja myślę, że między tym a edukacją seksualną jest jednak pewne pole manewru.

Mam pewien pomysł, roboczo możemy to nazwać edukacją relacyjną, która byłaby pewnym narzędziem do opowiedzenia rzeczy, które z zasady będą konserwatywne. I w jej ramach przedstawialibyśmy fakty, o których mówiła Karolina. Można by powiedzieć uczniom: OK, jest pewne oporządzenie techniczne, które możecie poznać, prezerwatywę zakłada się tak i tak, ale generalnie to jest na jedną lekcję, bo kluczowe w tej sferze jest jednak co innego – w jaki sposób wy będziecie wchodzić w relacje emocjonalne, jak będziecie je budować. Dziś dla wszystkich jest jasne, że głównym wychowującym w tej sferze jest Pornhub, warto by więc wyjaśnić dzieciakom, że to, co widzą na filmach porno, to totalna abstrakcja, coś, co w ogóle nie istnieje, symulakrum.

KP: Ale 13-latkowie doskonale zdają sobie z tego sprawę. Wiedzą nawet więcej niż my. Gdybyś podjął taką dyskusję, od razu zaczęliby ci opowiadać o czymś takim jak makijaż narządów intymnych, który podobno stosuje się w pornosach. Oni oglądają filmy, które wyjaśniają, w jaki sposób kręci się porno, jak to wygląda pod kątem technicznym, kim są aktorzy, jak odgrywa się sceny... Gdy nadarza się okazja do takiej rozmowy i uda się stworzyć odpowiedni klimat, by uczniowie się otworzyli, to zapewniam, że potrafią niesamowicie zaskoczyć swoją wiedzą. Naprawdę mają potrzebę, by z kimś dorosłym to wszystko przedyskutować. Z kimś, kto jest na tyle otwarty, że jest w stanie ich traktować poważnie. Ale w polskiej szkole takie rozmowy są dość ryzykowne. Nauczyciele boją się je prowadzić, bo wystarczy, że jednemu rodzicowi coś się nie spodoba, a już jest donos do kuratorium. Taki donos można dziś złożyć zupełnie anonimowo, więc czasami nawet w zupełnie absurdalnych sprawach rodzice, zamiast porozmawiać z nauczycielem, wolą od razu poskarżyć się wyżej. A kuratorium każdą taką sprawę podejmuje i jego działania zawsze skierowane są dziś przeciwko nauczycielom.

Innym problemem jest to, jakie tematy na takich lekcjach poruszać. Bo wydaje mi się, że sama jestem bardzo otwarta, ale nauka zakładania prezerwatywy jest dla mnie przekroczeniem pewnej granicy. To na tyle intymne doświadczenie, że szkoła nie jest na to odpowiednim miejscem.

Tylko szkoła daje nam jakiekolwiek narzędzia, dzięki którym możemy spróbować przekonać dzieciaki spoza naszego świata do naszej wizji

Piotr Kaszczyszyn

PK: Jesteśmy więc trochę w kropce. Podsumowując, rodzice sobie średnio dziś radzą, Kościół jest w głębokim kryzysie, a nauczyciele, z powodów systemowych, mają związane ręce. Czyli nawet jak stworzymy swoje boisko, jak chce Krystian, to okazuje się, że zawodnicy, którzy mieliby po nim biegać, raczej nie sprostają naszym oczekiwaniom. I w szkole też widać sporo trudności. Tyle że i tak pełne wycofanie się z tego pola i powrót do tradycyjnej intymności nie jest moim zdaniem właściwą strategią. Ta kiełkująca u mnie idea edukacji relacyjnej polega raczej na stanięciu przed tymi dzieciakami i powiedzeniu im, w kontrze do tego, co mówi umowna lewica, która ciągle gada o tym seksie i gada: słuchajcie, tu nie ma czym się tak podniecać, to są techniczne rzeczy, tak to działa, ale to w zasadzie w ogóle nie jest ważne. I dzieciaki będą czuły, że mamy rację, że sam seks to mało znaczący element pewnej całości, bo one naturalnie zdają sobie sprawę, że tak rozseksualizowana kultura, którą proponuje lewica, finalnie nie zadziała.

Każdy w głębi czuje, że potrzebuje czegoś więcej. Jeżeli zaczniemy o tym mówić otwarcie, to nagle się może okazać, że oni nie są wcale taką lewacką młodzieżą, jak ich często się dziś przedstawia. Jasne, są zsekularyzowani, ale na poziomie kulturowym nie muszą wcale być lewicowi. I warto zagrać z nimi w otwarte karty, powiedzieć: słuchajcie, może być inaczej, nie musicie ciągle szukać kolejnych partnerów seksualnych, zakładać Tindera i tak mocno skupiać się na seksie. Wtedy proponujemy im pewną kontrkulturową opowieść, by spróbowali potraktować swoją seksualność jako coś absolutnie wyjątkowego – dar dla drugiej osoby: nie idźcie w wyścigi, kto pierwszy straci cnotę. I taką konserwatywną kontrkulturę naprawdę warto dziś budować. Warto trochę wchodzić na boisko lewicy, ale by spróbować przeciągnąć ich młodzieżowców na nasze własne boisko.

JM: Krystian zaproponował wycofanie się z tej gry, Piotrek mówi: nie, ograjmy ich. A ja, zostając w tej sportowej metaforyce, zaproponowałbym, by poszerzyć pole gry. Spróbujmy wrócić na chwilę do awantury sprzed kilku miesięcy, jaką wywołała wypowiedź o „cnotach niewieścich"...

Czytaj więcej

Nie tylko cnoty niewieście. Rok felietonów doradcy Czarnka o cnotach

KP: (śmiech)

JM: ...i rozumiem, dlaczego się zaśmiałaś, bo taka właśnie była powszechna reakcja na tamto zdanie. Słowo „cnota" kojarzy się dziś tylko i wyłącznie z dziewictwem seksualnym. A przecież cnota to jest stała dyspozycja etyczna, stała dyspozycja charakteru. Jeżeli szkoła w dzisiejszych czasach rzeczywiście ma jakiś cel, to nie jest nim na pewno przekazywanie wiedzy, bo ją można czerpać z tylu różnych źródeł i również rodzice są coraz lepszymi jej przekaźnikami, tylko właśnie powinna wykształcać w uczniach cnoty. I teraz, wracając do edukacji seksualnej – w ogóle nie uważam, że szkoła powinna się tym zajmować. Więcej, ja nie chcę, żeby szkoła się tym zajmowała. I mówię to jako rodzic pierwszoklasisty: nie chcę, żeby moje dziecko zajmowało się w szkole podobnymi sprawami. Jeżeli wymagam czegoś od szkoły, to żeby przekazała mu cały ten system, którego seksualność jest nieodłączną częścią.

Pamiętacie ten dżingiel audycji „Para-męt pikczers, czyli kulisy srebrnego ekranu" emitowanej w radiowej Trójce lata temu? „– Fajny film wczoraj widziałem. – Momenty były? – No masz!". Bo w kulturze seksualność to są właśnie momenty. Momenty cholernie istotne, ale nie mają one racji bytu poza całością fabuły. I to jest coś, co wywróciła rewolucja seksualna. Straszliwie zawęziła pole gry w ludzką seksualność. Dlatego rozmowę o edukacji seksualnej powinniśmy zacząć dużo wcześniej i odpowiedzieć sobie na pytanie: dlaczego w ogóle pojawił się pomysł, żeby to się stało przedmiotem edukowania w szkole? Bo ja tego, mówiąc szczerze, nie rozumiem. W naszej rozmowie, ale też w ogóle w debacie na temat edukacji seksualnej pobrzmiewają hasła: podążajmy za dziećmi, otwórzmy się na ich naturalne potrzeby. A przecież cały proces edukacji polega właśnie na tym, że musimy zdefiniować dobro i zło, wyznaczyć granice i wskazać kierunki.

KK: Dlatego ja proponuję wycofanie się, ale nie po to, by zejść z boiska i zamknąć się w domu, ale po prostu cofnąć się do defensywy – zostając w terminologii piłkarskiej – i pograć przez chwilę w głupiego jasia, by nabrać sił z przodu, wciągnąć przeciwnika na swoją połowę i w odpowiednim momencie zagrać „lagę" do Robercika. Tylko do tego musimy być odpowiednio przygotowani.

PK: Ale co się stanie, jak będziemy tak czekać? Lewica próbuje ukryć to, że sama narzuca pewną ideologię. Gdy do szkoły przychodzi grupa seksedukacyjna Ponton, to mówi: my teraz wam tylko pokażemy, jak uprawiać bezpieczny seks – założymy na banana prezerwatywę, chodzi przecież wyłącznie o wasze bezpieczeństwo i brak chorób wenerycznych. Ale to oczywiście kłamstwo, bo za tym idzie konkretna wizja seksualności i konkretna moralność, nawet jeśli jest ona ukryta za językiem „seksualnej instrukcji obsługi". Tak naprawdę przekaz jest jasny: wystarczy, że ogarniecie podstawowe zabezpieczenia i już lecicie z tym, jak wam się tylko podoba. Jeśli nie pokażemy młodzieży, że to nie jest neutralne, że to tylko jedna wizja, którą proponuje jedna konkretna strona i nie będziemy próbowali jej kontrować naszą wizją, to ten model lewicowy zostanie uznany za obiektywną i jedyną wizję seksualności.

Czytaj więcej

Eutanazja dla szkół ponadpodstawowych

JM: A ja uważam, że musimy dać sobie prawo do niewchodzenia w pewne dyskusje. Zaczynając zastanawiać się nad tym, kto powinien zajmować się wychowaniem seksualnym, my już tę dyskusję przegrywamy. Zadajmy sobie inne pytanie: z czego takie wychowanie powinno wynikać? Bo powinniśmy raczej zajmować się wychowaniem dziecka, tworzeniem jego osobowości, a seksualność będzie po prostu naturalnym tego efektem. Momentem w fabule, naturalnym efektem rozwoju akcji. A kiedy ten jeden klocek wyciągamy z całej budowli i zaczynamy zajmować się tylko nim, to tworzymy coś, co jest kompletnie sztuczne. Burzymy tę misterną budowlę dziecięcej osobowości. Ranimy je.

KK: Dokładnie tak – dlatego edukacja seksualna nie powinna nas w ogóle interesować.

KP: Jeżeli mamy jednak wszechobecną nagość, współczesny model popkultury serwuje nam seksualizację w zasadzie wszystkiego, czego się tylko da, a pornografia jest tak łatwo dostępna, to nie wyobrażam sobie, że nie będziemy z dziećmi na ten temat rozmawiać, skoro to jest wszędzie. Zgadzam się z Piotrkiem, że w takim świecie warto pokazywać młodzieży, że seksualność jest czymś niezwykłym i pięknym, co można ofiarować drugiemu człowiekowi.

JM: Ale pewne rzeczy mają sens tylko wtedy, jeśli zostaną przekazane nie wprost. O tym, że seksualność jest czymś pięknym i może być darem dla drugiej osoby, doskonale opowiada sztuka. Jak mieliśmy „Tristana i Izoldę" czy „Romea i Julię", to nie potrzebowaliśmy zajęć z przysposobienia seksualnego. Zdawaliśmy sobie sprawę z tych wszystkich napięć, emocji; bagażu i jednocześnie piękna, jakie się z nimi wiążą. Problem jest inny. Kultura, zwłaszcza ta wysoka, i oparty na niej system edukacji „wyschły". Ty pewnie masz podobne doświadczenie jako nauczycielka, bo ja je już miałem lata temu jako uczeń: to, co otrzymywaliśmy na lekcjach, lektury, jakie czytaliśmy czy dzieła sztuki, jakie oglądaliśmy, a także rozmowy, jakie potem toczyliśmy o nich na lekcjach – wszystko to nie miało bezpośredniego przełożenia na nasze dorastanie do cnót, do związków i do relacji, na seksualność to już w ogóle. A na tym przecież polega edukacja – by swoją osobowość odnaleźć w tym wielkim kręgu odniesień, całym tym imaginarium. Problem w tym, że jeśli będziemy uczyć o tym zupełnie wprost, to wyjdzie jak z nauczaniem o Janie Pawle II – zaoramy zaraz pamięć o nim na wieki. Dlatego nie wierzę, że da się sensownie uczyć o relacjach. Chyba że chcemy je młodym ludziom obrzydzić, to wtedy doskonale – wrzućmy je do planu lekcji.

KP: Janek, twoje dzieci mają fajnych rodziców, którzy na pewno dużo z nimi rozmawiają. Ale nie każde dziecko tak ma, wręcz coraz więcej dzieci jest pozostawionych samych sobie. Rozumiem twój punkt widzenia, dlaczego nie chcesz, by w szkole ktoś z twoim synem rozmawiał o seksie, ale i tak uważam, że pewne rzeczy po prostu powinny pojawić się w planie nauczania, bo do szkoły chodzą dzieci z różnych rodzin. One naprawdę potrzebują często szczerej rozmowy na bardzo podstawowe tematy.

Prosty przykład: rozmawiam z nastolatkiem, który jeszcze nie uprawiał seksu i wydaje się, że ma dość dojrzałe podejście do tematu. Mówi, że zrobi to, jeśli będzie pewien, że naprawdę tego chce i jeśli tak samo będzie tego pewna jego dziewczyna, że muszą być na to gotowi, nic na siłę itd. Mówię, że super, że myśli nie tylko o sobie, że czuje odpowiedzialność. Ale pytam, co by się stało, gdyby jego dziewczyna teraz zaszła w ciążę. On na to, że kazałby jej ją usunąć. – Ale to ty byś kazał? – pytam. – No tak, bo zmarnowałbym sobie życie – odpowiada. Dopytuję więc dalej: Nie porozmawiałbyś z nią chociaż na ten temat? Bo interesuje mnie twoja relacja z osobą, z którą poszedłeś do łóżka. A on na to: Co mnie to obchodzi, ja sobie nie zmarnuję życia... I widzicie – taka rozmowa jest potrzebna po to, by on zwrócił uwagę na drugiego człowieka, na to, że nie wchodzi w relację seksualną sam, tylko zawsze jest w niej ktoś jeszcze.

JM: Kupuję to, ale na takiej zasadzie, jak to przedstawiłaś, czyli twojej osobistej rozmowy z uczniem, w relacji wychowawczyni–wychowanek. Natomiast kompletnie sobie nie wyobrażam tego, żeby taka refleksja mogła spełnić swoją rolę, gdyby była wygłaszana ex cathedra, jakbyś stała pod tablicą i mówiła do 30 dzieci. Natomiast trochę się dziwię, że do tej pory w naszej dyskusji jakby przechodziliśmy obok tematu, który wreszcie wywołałaś, czyli powiązania seksualności z płodnością. I tu znowu odwołałbym się do poruszonej już metafory jedzenia, którego przecież podstawowym celem jest dostarczenie organizmowi energii – i tak samo naturalnym celem seksualności jest spłodzenie potomstwa. Ale to nie znaczy, że ograniczamy to wyłącznie do tego. A często taką właśnie gębę przyprawia się katolikom, że muszą być jak króliki – każdy seks, z którego nie było dziecka, to jest grzech itd. To w ogóle nie chodzi o to. Po prostu my ostatecznie widzimy, że to jest cel, w którym realizuje się w sposób najdoskonalszy cała ta sfera życia. A wtedy, gdy eliminuje się ten cel, usuwa go w ogóle z horyzontu, to odbiera się sens całości, wykrzywia istotę seksualności. Nie można mówić o żadnym wychowaniu seksualnym, gdy sprowadza się seks wyłącznie do techniki dostarczania sobie wzajemnej przyjemności, satysfakcji, rozładowywania napięcia. To nie edukacja, tylko destrukcja.

KK: Bardzo celnie, Karolina, odpowiedziałaś Jankowi, że nie wszystkie dzieci mają takich rodziców jak on. I tu dotykamy istoty problemu. Musimy dążyć do tego, żeby wszystkie dzieci miały dobrych rodziców. To nie jest łatwe zadanie i nie sprawimy tego z roku na rok, ale jest to cel, którego nie powinniśmy spuszczać z oczu. I teraz odwrócę to, co powiedziałaś Jankowi: zapewne twoi uczniowie mają dobrą nauczycielkę, ale nie wszyscy uczniowie tak mają. Co więc z tymi, którzy mają beznadziejnych nauczycieli? Wszyscy funkcjonujemy w pewnym szeroko pojętym systemie wychowawczym, od rodziny przez szkołę po inne, różne instytucje, i wszyscy musimy ten system próbować naprawić. A bez kontrrewolucji moralnej to się nie powiedzie.

PK: Mam wrażenie, że cały czas poruszamy się na dwóch różnych płaszczyznach. Na pierwszej wy, Janek i Krystian, zastanawiacie się, co zrobić, by wartości konserwatywno-katolickie mogły być realizowane w rodzinach konserwatywno-katolickich, a na drugiej my z Karoliną szukamy pomysłów, by te nasze wartości były jak najmocniej obecne w ramach szkoły. Jeśli zastosujemy wasze recepty, to tak naprawdę stworzymy sobie dwa osobne światy. Będą ci rodzice, którzy kulturowo i moralnie znajdują się w systemie etycznym konserwatywno-katolickim, i oni będą tradycyjnie wychowywać swoje dzieci, i będą też rodzice progresywno-lewicowi, którzy będą wychowywać je po swojemu. Ale przecież wciąż jest taka jedna wspólna płaszczyzna, gdzie mimo wszystko, do pewnego stopnia, ci różni rodzice mogą się jakkolwiek spotkać – to właśnie szkoła. To ona daje nam jakiekolwiek narzędzia, dzięki którym możemy spróbować przekonać dzieciaki spoza naszego świata do naszej wizji. Pokazać im, że ona może się realizować także w sposób niekonfesyjny, że niekoniecznie muszą iść przed ołtarz i ślubować sobie dozgonną miłość, ale niech przynajmniej wiedzą, że kultura singlizmu i tinderyzmu nie jest jedynym sposobem, w jaki mogą realizować swoją seksualność.

Jestem tu totalnym minimalistą i na tym skupiałem się w tej dyskusji. Ale jak chcemy osiągnąć coś więcej, to dziś dzieciaków wychowują głównie Pornhub i Netflix. Powinniśmy więc maksymalnie ograniczyć dostęp do stron pornograficznych i pomyśleć, co zrobić, by pojawili się reżyserzy, którzy będą chcieli kręcić na Netfliksie konserwatywne seriale, bo to one dopiero byłyby przełomowym narzędziem kontrkultury. Ale naprawdę nie mam pojęcia, w jaki sposób miałoby się to wydarzyć.

JM: Jesteś, Piotrek, niepoprawnym centrystą i właśnie dlatego się z tobą nie zgadzam. A właśnie daj Boże, by były dwa takie światy, bo jeżeli nie, to nasz świat zostanie wchłonięty i skolonizowany całkowicie przez ten drugi. Kultura w ogóle, a edukacja zwłaszcza, działa jak magnes przyciągający opiłki – to nie jest przestrzeń do niuansowania, tylko walka o to, kto stworzy silniejszy magnes. Kto stworzy bardziej atrakcyjny wzorzec kulturowy i przyciągnie więcej opiłków.

Mam wrażenie, że jesteśmy naprawdę bardzo blisko momentu, gdy coraz atrakcyjniejszym wzorcem zacznie się stawać – na początku jako model kontrkulturowy – ta wizja, o której ty nawet nie chcesz wspominać młodzieży. A dlaczego mamy nie powiedzieć tego wprost: tak, najlepsze będzie dla was, jeśli pójdziecie do ołtarza, będziecie ślubować sobie dozgonną miłość i na tym fundamencie budować swoje życie seksualne. I to mi właśnie uświadomił serial „Sex Education" – jesteśmy bardzo blisko momentu, w którym taki komunikat zacznie się spotykać z coraz większym zainteresowaniem młodych ludzi. Bo świat „seksu jak kromka chleba" siłą rzeczy już wyczerpał swoją naturalną energię i sam wie, że znalazł się w ślepej uliczce. Będzie więc szukał dróg wyjścia. Co więcej, będzie potrzebował konsekwentnych i całościowych dróg wyjścia. A taką proponuje tylko model chrześcijański, w którym seksualność i płodność to sfera wynikająca bezpośrednio z relacji małżeńskiej. I to nie jest ani eskapizm, ani idealizm – to dziś jedyna naprawdę realistyczna opcja.

moderował Michał Płociński

Serial Netfliksa „Sex Education” rozkręcił debatę nad edukacją seksualną. Toczy się ona jednak głównie po jednej stronie, mówiąc umownie – liberalno-lewicowej. W najnowszym, trzecim sezonie serialu, dostajemy bardzo wyraźnie zarysowane starcie sił postępowych z konserwatywnymi. Jak wy, relatywnie młodzi prawicowcy, postrzegacie to starcie ideowe? Czy o tych kwestiach trzeba rozmawiać z młodzieżą? Jak i gdzie to robić? Czy prawica powinna w tej dyskusji być mocniej obecna, czy może z jakichś powodów uważacie, że nie warto w niej uczestniczyć?

Pozostało 99% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi