Wspomniane już wcześniej Google w swojej siedzibie w Mountain View w Kalifornii oferuje z kolei pracownikom darmowy dostęp do oferty restauracji i kawiarni. Spółka – dbając o zdrowie swoich pracowników – oferuje im też darmowe zajęcia na siłowni (z instruktorem), ale również np. umożliwia udział w kursach gotowania.
Niektóre firmy idą jeszcze dalej, dbając o to, by ich pracownicy nie musieli głowić się, jak wygospodarować wolny czas na różnego rodzaju pozapracowe obowiązki. Działający w branży biotechnologicznej Genentech oferuje swoim pracownikom – oprócz darmowej siłowni – możliwość skorzystania ze znajdującego się na terenie firmy żłobka, opieki dentystycznej, myjni samochodowej i fryzjera, a nawet spa. Mogą oni też skorzystać z porad w zakresie zarządzania finansami osobistymi.
Z kolei firma konsultingowa Bain & Company organizuje dla swoich pracowników z filii na całym świecie możliwość udziału w turnieju piłkarskim.
Pracodawcy coraz bardziej troszczą się też o wolny czas swoich pracowników. Airbnb, serwis pośredniczący w wyszukiwaniu kwater na wakacje, oferuje coroczne stypendium, w wysokości 2 tys. dol. Za te pieniądze mogą oni spędzić wakacje w jednej z nieruchomości, które można wynająć za pośrednictwem portalu. Natomiast Netflix, czyli jedna z największych na świecie internetowych wypożyczalni wideo, umożliwia swoim pracownikom wzięcie dowolnie długiego urlopu. „Naszą polityką odnośnie do urlopu jest: weź urlop" – przekonuje Netflix na swojej stronie internetowej. Podobną strategię urlopową ma serwis LinkedIn. Natomiast amerykański producent obuwia Timberland daje swoim pracownikom 40 godzin płatnego urlopu rocznie, jeśli tylko poświęcą ten czas na wolontariat.
Firmy pamiętają też o pupilach swoich pracowników – oferując np. ubezpieczenia dla zwierząt domowych (Ikea, Hewlett-Packard, Microsoft) czy możliwość przychodzenia z nimi do pracy (m.in. Google). Z jednej strony, jak się okazuje, podnosi to wydajność pracowników, z drugiej – trudno o lepszy przykład na to, że pracodawca rozumie, iż jego pracownik ma własne życie poza pracą i stara się sprawić, by przejście między tymi obiema rzeczywistościami było możliwie jak najbardziej płynne.
Bardzo ciekawe – i zgodne z dbaniem o samorealizację pracownika – są też programy wspierające realizacje pozazawodowych pasji osób zatrudnionych w danej firmie. Taki charakter miał np. program Orange Passion, w ramach którego firma Orange co roku organizowała konkurs, w którym przyznawała granty na realizację projektów niezwiązanych z działalnością samej firmy, ale z realizacją pasji jej pracowników.
Dziecko? Żaden problem
Niejedna kobieta, która starała się w przeszłości o zatrudnienie, w czasie rozmowy kwalifikacyjnej słyszała pytanie o to, czy w najbliższym czasie zamierza zajść w ciążę. Na szczęście powoli przechodzi to do historii. Dziś pracodawcy coraz częściej rozumieją, że na liście życiowych celów pracownika bądź pracownicy może znajdować się dziecko – i wychodzą naprzeciw również tym oczekiwaniom.
Najbardziej kontrowersyjnym programem „prorodzicielskim" było z pewnością zaoferowanie przez Apple'a i Facebooka dofinansowania mrożenia komórek jajowych pracownicom zatrudnionym w amerykańskich biurach tych firm. Apple tłumaczył w oświadczeniu z 2015 r., że chce w ten sposób „wzmocnić pozycję kobiet", dając im możliwość połączenia pracy z założeniem rodziny. Odbiór społeczny tego akurat świadczenia nie był zbyt pozytywny. Uznano je za formę podprogowego przekazu wysyłanego kobietom: skup się na karierze, na dzieci przyjdzie czas.
Ale już np. finansowana przez firmy możliwość wysyłania ściągniętego z piersi matki mleka dla swojego dziecka w czasie, gdy pracująca mama jest w delegacji (Zillow, American Express), 24-godzinna dostępność konsultantów laktacyjnych (American Express) czy finansowanie przez firmę urlopu macierzyńskiego (bądź tacierzyńskiego) partnerowi pracownika, któremu pracodawca nie zapewnia płatnego urlopu z powodu urodzenia dziecka (Amazon), to jednoznaczny gest w stronę tych, którzy przy podjęciu pracy zastanawiają się, co się stanie, gdy rodzina im się powiększy.
Zatrzymać marzycieli
Wszystkie powyższe, a także inne pozapłacowe elementy kuszenia pracowników nie wynikają oczywiście z nagle odnalezionego w głębi serca przez pracodawców altruizmu. Nie, w biznesie tak jak kiedyś, tak i teraz chodzi o zysk. Zmieniły się jednak warunki gry – nowe pokolenie pracowników, zwłaszcza w warunkach dobrej koniunktury gospodarczej, czuje, że rozdaje karty na rynku pracy. Coraz więcej młodych marzy o tym, by – po szybkim zdobyciu doświadczenia w jakiejś wielkiej korporacji – pójść na swoje. Nie tylko dlatego, aby pracować na siebie (o czym marzyli również ich uwięzieni w korporacjach rodzice), ale także by w pracy dokonać – wzorem wspomnianego wcześniej Muska – samorealizacji. A dziś jest to o tyle łatwiejsze niż jeszcze kilkanaście lat temu, że w świecie crowdfundingu i nowych technologii dobry pomysł może się obronić nawet z bardzo skromnym kapitałem wyjściowym. – To jest pokolenie, w którym między 40 a 70 proc. osób będzie decydowało się na prowadzenie własnej firmy. Do pracy u kogoś podchodzą bardzo zadaniowo: chcą się jak najwięcej nauczyć, odbyć jak najwięcej szkoleń, żeby wykorzystać to we własnej działalności – mówi dr Tuszyńska.
To stawia pracodawców w trudnej sytuacji. Kuszenie pensją i „stabilną ścieżką rozwoju zawodowego" młodego singla, widzącego się za 10 lat w roli nowego Elona Muska, nie zadziała. Stąd strategia zamieniania dużej firmy w quasi-startup. Tak, pracujesz dla dużej firmy, ale przychodzisz do pracy z psem, jeśli chcesz możesz wziąć trzy miesiące płatnego urlopu, a w wolnej chwili pojeździć po naszym kampusie na hulajnodze. My udajemy, że nie jesteśmy bezduszną korporacją z czasów Gordona Gekko, ty udajesz, że dla takiej korporacji nie pracujesz. Może w ten sposób nie uciekniesz od nas przy pierwszej nadarzającej się okazji. – To trochę strategia wyrozumiałego tatusia – śmieje się dr Tuszyńska.
Pracodawcy zachowują się więc pragmatycznie – ale nie jest powiedziane, że przyniesie im to sukces. Dla postmillenialsów, którzy właśnie wchodzą na rynek pracy, to może być wciąż za mało. – Nie można zmienić mentalności tego pokolenia. Ono nie jest przekupne. Nie da się go kupić lojalnością – podkreśla dr Tuszyńska.
Co więcej – im bardziej pracodawca będzie im schlebiał, tym bardziej mogą poczuć się osaczeni. I – wzorem Wojciecha Czabanowskiego, którego historię jakiś czas temu opisywały media – rzucić pracę w korporacji, by zacząć jak doktorant filozofii UJ wypasać owce. Jedno jest pewne: czasy, gdy argumentem za podjęciem pracy było słynne „na twoje miejsce czeka dziesięć innych osób", bezpowrotnie mijają.
– Pokolenie Z (postmillenialsów) nauczyło starsze pokolenia tego, że mogą żądać więcej, że jako pracownicy powinni się cenić i nie obawiać się, że gdy będą się czegoś domagać, mogą stracić pracę. Wcześniejsze pokolenia na pewne rzeczy się godziły, jako oczywiste, zastane i nikomu do głowy nie przyszło, żeby dokonywać tu jakiejś rewolucji – zauważa dr Tuszyńska.
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95