Ryszard Żółtaniecki, kierownik Akademii Dyplomatycznej Collegium Civitas, mówił kiedyś na antenie publicznego radia, że wymiana prezentów to nieodłączny element protokołu dyplomatycznego przy okazji kontaktów międzynarodowych, mający korzenie jeszcze w starożytności. – Tylko że wtedy były one cenniejsze niż dziś: złoto, jedwab, szlachetne kamienie – tłumaczył.
Dziś, w dyplomatycznym prezencie czy gadżecie, liczy się raczej jakiś rodzimy przekaz, metafora, myśl – jakaś emanacja państwa, narodu. I symbolika jego aspiracji i tego, co ma najlepszego.
A różnie z tym bywa. Wręcz anegdotycznie w tym kontekście osadza się zapobiegliwość Rosjan, którzy – jak donosiła „Rzeczpospolita", podczas wrześniowego szczytu G20 wręczyli swoim gościom ukryte w upominkach szpiegowskie „niespodzianki". Skandal ujawnił włoski dziennik „Corriere della Sera". Dziennik w tekście pt. „Tak Putin chciał szpiegować Europę" opisał, jak podczas wrześniowego szczytu w Sankt Petersburgu, w okresie gorących dyskusji o ewentualnej interwencji w Syrii, około 300 uczestników – oprócz pluszowych misiów, notesów i kurtek z logo zimowych igrzysk w Soczi – miało dostać także minidyski USB i ładowarki do komórek, w których specsłużby doszukały się urządzeń podsłuchowych.
Personalnie i na szczycie
Niewątpliwy podtekst polityczny miał także prezent, jaki papieżowi Benedyktowi XVI wręczył pięcioletni Kola, syn prezydenta Białorusi Aleksandra Łukaszenki, gdy – jak pisała włoska prasa – „kontrowersyjny białoruski lider" zapragnął być mediatorem między papieżem a Cyrylem, patriarchą Moskwy i Wszechrusi. Elementarz, wraz z zaproszeniem na Białoruś – bo taki to był prezent – miał pomóc papieżowi porozumiewać się po rosyjsku w perspektywie takiej wizyty.
Podteksty – tym razem najwyraźniej o podłożu osobistej niechęci – nieobce są także głowom państw Zachodu. „Washington Post" przypomniał niedawno, że w czasie, gdy premierem Wielkiej Brytanii był Gordon Brown, prezydent USA Barack Obama sprezentował mu kolekcję 25 amerykańskich filmów na płytach DVD, ale takich, których nie dało się odtworzyć w brytyjskich odtwarzaczach. Na Wyspach uznano to za afront, a gazeta nie omieszkała dodać, że już na początku swojej pierwszej kadencji Obama zwrócił Brytyjczykom popiersie Churchilla, które dotąd stało w Gabinecie Owalnym.
Na ogół jednak prezenty, czy wymieniane rutynowo gadżety dyplomatyczne wyrażają raczej dyplomatyczną sympatię. Bywało i bywa, że wyrażaną w sposób oryginalny i hojny. Tak było, gdy Ignacy Mościcki otrzymał luksusowego mercedesa G5 od Hermanna Goeringa, czy gdy – w obliczu bojkotu olimpiady w Moskwie przez państwa Zachodu – ładą nivą państwo sowieckie obłaskawiało kanclerza RFN, a luksusową bronią myśliwską szefa niemieckiego MSZ.
Regułą w tym dyplomatycznym obdarowywaniu nie jest jednak ani hojność, ani oryginalność. Nawet gdy idzie o prezydenta USA. Z ujawnianych publicznie rejestrów prezentów wynika, że pierwsza para USA otrzymała m.in. serwis chińskiej porcelany (do herbaty, rzecz jasna) od premiera Wielkiej Brytanii Davida Camerona i zabawki dla psa Obamów w kształcie kości, z banderą Zjednoczonego Królestwa. Piłkę do koszykówki Obama dostał od premiera Kanady Stephena Harpera (z autografami graczy Toronto Raptors), a od Nicolasa Sarkozy'ego – m.in. rzeźbę Bucefała, konia Aleksandra Wielkiego (pierwsza dama otrzymała zaś kilka toreb firmy Hermes). Z kolei David Cameron, gdy został premierem, od prezydenta Francji dostał komplet rakiet do tenisa, a od premiera Włoch Silvia Berlusconiego – komplet drogich krawatów.