Niektóre strzały nie cichną nigdy. Gimnazjalista, który dokładnie przed stu laty otworzył ogień do arcyksięcia Ferdynanda, w oczach Hitlera był biczem bożym, dla współczesnych historyków pozostaje przedmiotem zaciekłych sporów, dla anarchistów – bohaterem. Bośni i Serbii, które nie są w stanie się pogodzić w kwestii przeszłości, pozostaje bitwa na pomniki i tablice.
Sam zamach i wszystkie jego okoliczności zostały opisane tysiące razy: znamy prognozy pogody i kursy walut z 28 czerwca 1914 roku, nazwiska szoferów, stójkowych i wywiadowców obstawiających tamtego dnia ulice Sarajewa, menu ostatniego śniadania w życiu następcy tronu i garderobę obojga małżonków, opisaną tak szczegółowo, że można by się pokusić o parafrazę niezapomnianego akapitu z „Mistrza i Małgorzaty".
W arcydziele Bułhakowa „W białym płaszczu z podbiciem koloru krwawnika posuwistym krokiem kawalerzysty wczesnym rankiem czternastego dnia wiosennego miesiąca nisan pod krytą kolumnadę łączącą oba skrzydła pałacu Heroda Wielkiego wyszedł procurator Judei, eques Poncjusz Piłat" – a w tysiąc dziewięćset bez mała lat później, również wyznaczając koniec starego świata, starego ładu, „w ciemnoniebieskim mundurze generała kawalerii, w sztywno zaprasowanych czarnych spodniach z czerwonymi lampasami, z szeleszczącym nad głową jasnozielonym pękiem piór na kapeluszu szedł w stronę otwartych drzwi limuzyny niedoszły z Bożej łaski cesarz Austrii, apostolski król Węgier, król Czech, Dalmacji, Chorwacji, Slawonii, Galicji, Lodomerii i Ilirii, król Jerozolimy etc., etc..., Franciszek Ferdynand Habsburg".
Więc niby wszystko wiadomo, zachowała się posklejana krwią gronostajowa etola arcyksiężnej i spłaszczone jak pestki dyni kule mauzera, wydobyte podczas sekcji zwłok, zaczytany egzemplarz „Tako rzecze Zaratustra", sprowadzony przez młodego Principa z księgarni wysyłkowej w Belgradzie, i rękopisy jego kiepskich, naprawdę fatalnych wierszy.
Ale skoro tak, dlaczego w sto lat po tamtych strzałach nadal toczy się spór o ich znaczenie i interpretację, czemu Serbia, z najgorszym PR, jaki można sobie wyobrazić we współczesnej Europie, obwiniana o ludobójstwo i rzucona na kolana utratą Kosowa, Serbia, której UE odebrała w tym miesiącu ostatnią nadzieję na prosperity, zakazując budowy gazociągu South Stream, rwie się właśnie do kolejnej awantury, odmawiając przysłania delegacji na obchody stulecia zamachu w Sarajewie i organizując własne, alternatywne uroczystości?
Jak rozpętałem ?wojnę czterdziestoletnią
Ten spór możliwy jest dlatego, że o zamachu sarajewskim nadal nie wiemy wszystkiego, a historycy z Belgradu, Berlina i Brukseli nie są w stanie się pogodzić w kwestii odpowiedzialności za pięć oddanych strzałów, w konsekwencji których kanonada na dziesiątkach frontów nie milkła przez wiele kolejnych lat: nie zapominajmy, że 11 listopada 1918 roku podpisano jedynie zawieszenie broni; walki na frontach Europy Środkowej, Wschodniej i Azji Mniejszej będące bezpośrednim następstwem wielkiej wojny trwały co najmniej do końca roku 1920, a nie brakuje i badaczy, którzy skłonni są mówić o „wojnie czterdziestoletniej", trwającej z przerwami i zawieszeniami broni aż do roku 1945, do czasu ostatecznej marginalizacji Europy.
Mniejsza o drugorzędne, pocieszne błędy faktograficzne, takie jak mylny podpis na jednym z kilku migawkowych zdjęć wykonanych w chwilę po zamachu, powielany we wszystkich podręcznikach świata. Mniejsza o fakt, że nigdy pewnie się nie dowiemy, ile serbski Sztab Generalny wiedział o planach zamachowców, a w jakiej mierze ich inspirował.
Spór, jaki się toczy, jest sporem między ideą państwa wielonarodowego a konkurencyjną: zjednoczenia rozproszonego narodu w jednym państwie. Między pochwałą a potępieniem „akcji bezpośredniej". Jest wreszcie – w swojej najbardziej współczesnej odsłonie – sporem o racje historyczne i wizje historii współczesnej, „daytońskiej" Bośni i Serbii, praktycznie niemożliwe do pogodzenia.