Stawrowski: Szacunek ważniejszy od wolności słowa

Atak na to, co człowiek określa słowem „moje", pozostaje agresją, niezależnie od tego, czy chodzi o życie, ciało, majątek, czy też o rzeczy niematerialne, ale jak najbardziej rzeczywiste: cześć i najważniejsze dla jego tożsamości przekonania.

Aktualizacja: 22.02.2015 13:43 Publikacja: 22.02.2015 00:01

Stawrowski: Szacunek ważniejszy od wolności słowa

Foto: Plus Minus, Mirosław Owczarek

Mord na redaktorach „Charlie Hebdo" dokonany przez islamskich terrorystów słusznie spotkał się z powszechnym oburzeniem i potępieniem. Okoliczności tej zbrodni dają jednak asumpt do ważnych pytań dotyczących najważniejszych wartości leżących u podstaw zachodniego świata, w tym zasady wolności słowa oraz jej granic. „Pochwała obrażania" Agnieszki Kołakowskiej („Plus Minus" 31.01–1.02.2015) to tekst w najlepszym sensie prowokujący – dający do myślenia i zapraszający do rozmowy. Są zaproszenia, którym się nie odmawia.

Na wstępie warto zarysować całościową perspektywę, którą wyczytać można z tekstu i która zdaje się kierować refleksjami autorki. To obraz naszego świata, w którym istotną rolę odgrywają trzy czynniki. Pierwszym jest zideologizowany islam oraz płynące z jego strony zagrożenie, drugim postępująca duchowa degeneracja zachodniego świata, w którym panoszy się bezmyślność, polityczna poprawność i nihilizm, wreszcie trzeci punkt odniesienia to postawa Kościoła katolickiego. Tego pierwszego Kołakowska słusznie się obawia i przed nim przestrzega, tym drugim intelektualnie się brzydzi, od tego trzeciego wiele oczekuje, ale jednocześnie czuje się nim głęboko rozczarowana. To wszystko zaś przeniknięte jest ideałem zachodniej cywilizacji, jaki sama nosi głęboko w sercu: wizji wspólnoty szanującej autonomię jednostki oraz jej prawo do samodzielnego poszukiwania prawdy i wyboru własnej wizji dobrego, spełnionego życia. Bezpośrednim impulsem do napisania tego tekstu była – jak pisze autorka – wypowiedź papieża Franciszka potępiająca „Charlie Hebdo" za obrazę i prowokację zawierająca sugestię, że taka obraza wywołuje uzasadniony gniew i chęć odwetu.

W tekście Agnieszki Kołakowskiej odnajdziemy spostrzeżenia ważne i trafne oraz takie, które wydają się nie do końca przemyślane i wymagają krytycznego komentarza. Te pierwsze dotyczą wnikliwych obserwacji świata, który jest jej dostępny nie tylko za pośrednictwem mediów, ale bezpośrednio, jako osobie znającej realia Paryża czy Londynu. Te drugie dotyczą rozstrzygnięć bardziej zasadniczych, wręcz filozoficznych, i odnoszą się – mówiąc w skrócie – do Wolterowskiej sentencji: „Nie zgadzam się z tym, co mówisz, ale oddam życie, abyś miał prawo to powiedzieć", sentencji, której autorka wydaje się przekonanym wyznawcą, a która bynajmniej nie jest wcale oczywista.

Fochy i wielki strach

Zacznijmy jednak od tych pierwszych. Kołakowska słusznie pisze o manipulacji słowem „obrażanie", o tym, że pojęcie to – podobnie jak i inne pojęcia, np. sprawiedliwości czy tolerancji – jest od lat wypaczane i wykorzystywane w polityce przez rozmaite grupy mniejszościowe do cenzurowania tego wszystkiego, co poddaje te grupy krytyce. Reguły świata politycznej poprawności wykorzystują ochoczo również islamiści, wysuwając coraz dalej posunięte żądania zmierzające ostatecznie do ujarzmienia Zachodu.

Szczególnie przejmujące są uwagi autorki dotyczące obywateli liberalnych demokracji, którzy już teraz zachowują się tak, jak gdyby żyli pod rządami islamistów. Wszechobecna autocenzura, gotowość – zanim jeszcze ktokolwiek się o to upomni – do usuwania rysunków świń z książek i wieprzowiny ze stołówek czy z drugiej strony – dodajmy – do zdejmowania krzyży, przerabiania kolęd czy nazw świąt na bardziej „neutralne", wynika ze strachu Europejczyków przed grupami wciąż jeszcze mniejszościowymi, ale emanującymi siłą i bezwzględnością swoich przekonań. Ta pełna lęku autocenzura – pozwolę tu sobie na własny komentarz – odzwierciedla świadomość ludzi, którzy zatracili „motywy życia i nadziei", zwątpili w siebie i dla zachowania tego, co jeszcze uznają za wartość, czyli własnego dobrobytu, gotowi są na wszelkie poniżenia w złudnej nadziei, że przyszli panowie ich świata, widząc ich gorliwą uległość, pozwolą im żyć w spokoju. To, innymi słowy, postawa tych, którzy postrzegają świat międzyludzki przez pryzmat „hierarchii dziobania", sami zaś wyznaczają sobie miejsce na jej niższych szczeblach. Oto, co pozostało z dumnej kultury Zachodu i przekonania o jej niewątpliwej cywilizacyjnej wyższości!

Przykładem takiej kapitulanckiej postawy jest pojęcie islamofobii – kolejna, analogiczna do homofobii, ideologiczna konstrukcja wymyślona przez lokalnych „pożytecznych idiotów", która ma ukrywać prawdziwą naturę islamu i delegitymizować jego krytykę. Rzecz w tym, że islamiści (podobnie zresztą jak wcześniej naziści czy komuniści) wcale nie ukrywają swoich celów – chcą zdominować Zachód i narzucić mu swoje prawo, religię i kulturę. Dlatego „ani rzeź w redakcji »Charlie Hebdo«, ani żaden z poprzednich zamachów wcale nie były reakcją na »obrazę«". Owszem, islamiści chętnie posługują się tym argumentem, by zyskać sprzymierzeńców wśród politycznie poprawnej zachodniej lewicy. Ale jest to tylko pretekst: „islamiści mordują, by pokazać, kto tu będzie rządził". Dlatego też, zdaniem Kołakowskiej, wprowadzanie zakazu bluźnierstw niczego nie załatwi, a popierający takie propozycje katolicy uczestniczą jedynie w grze islamistów, „a jest to gra, której nie można wygrać".

Islamofobia to kolejna ideologiczna konstrukcja wymyślona przez „pożytecznych idiotów"

Czy można się tej ekspansji przeciwstawić? Tu dochodzimy do stwierdzeń, które stanowią jądro sporu: „Obronić się – pisze autorka – może tylko społeczeństwo otwarte, którego najpotężniejszą podstawą jest silna, nieskrępowana wolność słowa". Stąd bierze się jej identyfikacja z przesłaniem niczym nieograniczonej wolności słowa, reprezentowanym przez redakcję francuskiego pisma: „Jeśli wolność słowa ma cokolwiek znaczyć, musi obejmować prawo do głoszenia poglądów, które kogoś oburzą, a nawet mogą wydawać się bluźniercze. Wolność słowa musi też chronić wypowiedzi, które wydają się niewarte ochrony – choćby takie jak głupie, wulgarne, dla wielu »obraźliwe« pismo »Charlie Hebdo«". Pismo to stało się dla wielu, także dla Agnieszki Kołakowskiej, wręcz wolnościowym symbolem Republiki Francuskiej, stąd też jej dramatyczne pytanie: „jeśli nie będziemy go bronić, to czego mamy bronić?".

W tym kontekście pojawiają się ze strony autorki obiekcje wobec katolików z papieżem na czele, którzy nie podzielają jej wiary w absolutny charakter wolności słowa. Ich przekonanie, że owa wolność wcale nie polega na tym, żeby obrażać człowieka, uważa za błędne. Co więcej, twierdzi stanowczo, że podobnie jak nie istnieje „prawo do nie bycia obrażanym", tak nie istnieje również prawo do szacunku: „Domaganie się prawnych gwarancji szacunku jest w najlepszym razie pomieszaniem porządków, w najgorszym – manipulacją słowem podobną do tej, jaką stosują ideolodzy poprawności politycznej, gdy mówią o prawie do tolerancji". Z tego względu, zdaniem autorki, powinien zostać natychmiast zlikwidowany istniejący w polskim ustawodawstwie zakaz publicznego obrażania uczuć religijnych, który pozwala ścigać zjawiska analogiczne do „Charlie Hebdo", takie na przykład jak spektakl „Golgota Picnic".

W tym ostatnim przypadku Kołakowska bezpodstawnie i zupełnie niepotrzebnie sugeruje, że Kościołowi chodzi o to, by ów zakaz był interpretowany jako „zakaz obrażania chrześcijan", ponieważ nie przypuszcza, by Kościół przejmował się obrazą innych grup. W liberalno-demokratycznym państwie – konkluduje autorka – nie da się zakazać prawnie wyłącznie obrażania chrześcijańskich „uczuć religijnych". Jedyne, co można zrobić, to uchwalić prawo przeciwko bluźnierstwu dotyczące wszystkich religii. To zaś, o czym była mowa wcześniej, szybko doprowadzi do tego, że w świecie zachodnim zwycięży islam.

Po co policzkować?

Zacznijmy rozmowę od spraw mniej istotnych, ale wymagających oczyszczenia. Zarzut, że katolicy domagają się antybluźnierczych regulacji prawnych wyłącznie dla siebie, jest po prostu zupełnie chybiony. Przecież to właśnie papież Franciszek – co tak wzburzyło Kołakowską – zareagował krytycznie na bluźnierczy profil „Charlie Hebdo", który z równym upodobaniem traktował muzułmanów i chrześcijan, a także żydów i każdego, kto się tylko nawinął. Oczywiście zawsze można w takich sytuacjach sugerować, jak to zresztą czyni autorka, że chodzi tu o taktyczną kalkulację: jeśli nie będzie wolno obrażać islamu, to muzułmanie z wdzięczności przestaną prześladować chrześcijan. Czy jednak – pozostawiając na boku wszelkie spekulacje co do polityczno-taktycznych intencji – nie byłoby bardziej właściwe wziąć pod uwagę fakt, że wielu katolików, w tym papież Franciszek, uważa obrażanie ludzi i tym samym okazywanie im braku szacunku za rzecz z zasady złą i nie widzi powodu, by takie postępowanie znajdowało się pod szczególną ochroną prawną państwa?

Przede wszystkim warto się zastanowić, czym tak naprawdę jest obraza oraz brak szacunku i jak się one mają do zasady wolności, która – tu się zgodzimy – stanowi fundament naszej cywilizacji. To, że słowo „obraza" jest często nadużywane, nie oznacza jeszcze, że coś takiego w ogóle nie istnieje. Obraza to słowna lub symboliczna agresja, dokonana celowo, po to, by kogoś dotknąć i duchowo czy emocjonalnie zranić. Nie można obrazić przez przypadek – to żadna obraza, lecz co najwyżej niezręczność lub nieporozumienie. Obrażający agresor wie natomiast doskonale, co jest piętą achillesową ofiary, i w sposób zamierzony uderza w czuły punkt.

Szczególną formą obrazy jest zapisana w kodeksach niektórych państw obraza uczuć religijnych. Nie jest to może sformułowanie na szczęśliwsze, ale oddaje zasadniczo słuszną ideę – obrażanie uczuć religijnych to świadomy, dokonany z premedytacją atak na to, co dla drugiego najważniejsze i mu najbliższe.

Warto na marginesie zauważyć, że z powyższych względów obecność symboli religijnych, które od dawna stanowią trwały element przestrzeni publicznej w danej kulturze, jest po prostu faktem, a nie jakimś zamierzonym działaniem mającym kogokolwiek obrażać. Dlatego zgłaszane przez wojujących europejskich „chrystofobów" poczucie dyskomfortu w obliczu krzyży i domaganie się ich usunięcia ma swoje źródło wyłącznie w ich subiektywnym, negatywnym nastawieniu, a tym samym jest ewidentnym przykładem ideologicznej manipulacji i pojęciowego nadużycia.

Jeśli jednak dojdzie już do rzeczywistej agresji w formie obrazy, to czy taki akt powinien zawsze pozostawać bezkarny? Wyobraźmy sobie archetypiczną sytuację, gdy ktoś publicznie lży i wyśmiewa naszych rodziców. Nic dziwnego, że do takiego porównania odwołał się papież Franciszek. Zapytany, jak należy rozumieć „wolność słowa", odpowiedział: „Należy korzystać z wolności nie obrażając", i dodał w swoim stylu: „Jeśli jego współpracownik będzie źle mówił o jego matce, »dostanie pięścią«"! W tej dosadnej wypowiedzi doszło do głosu podstawowe dla wszystkich ludzi dobrej woli przekonanie, że człowiek jako istota obdarzona godnością zasługuje na absolutny szacunek.

Myli się bowiem głęboko Agnieszka Kołakowska, twierdząc, że nie istnieje prawo do szacunku. Wręcz przeciwnie, istnieje ono nie tylko jako prawo moralne, które zobowiązuje nas wewnętrznie, ale także jako słuszne uprawnienie osoby, które może i powinno być zinstytucjonalizowane w formie gwarantowanych mocą państwa regulacji ustawowych. Kształtowane w sposób rozumny prawo stanowione nie jest w swym rdzeniu niczym innym niż właśnie konkretyzacją podstawowego uprawnienia każdego człowieka, by inni okazywali mu szacunek. To znaczy – by uznali i uszanowali granicę wyznaczającą sferę tego, co należy tylko do niego. To właśnie realne zagrożenie zlekceważeniem owych granic i okazaniem człowiekowi braku szacunku przez agresję na to, co określa on słowem „moje" – niezależnie od tego, czy chodzi o jego życie, ciało, majątek, czy też o rzeczy wprawdzie niematerialne, ale jak najbardziej rzeczywiste: jego cześć oraz najważniejsze dla jego tożsamości przekonania – daje państwu jako strażnikowi sprawiedliwego porządku mandat do interwencji. Pisał o tym precyzyjnie Immanuel Kant, z którego dorobku po dziś dzień korzysta cała kontynentalna myśl filozoficzno-prawnicza.

Granicą są inni

Myli się również autorka, postulując jako zasadę porządku państwowego nieskrępowaną wolność słowa. Jeśli mamy tworzyć wspólnotę wolnych osób, swoboda naszego działania nie może być nieograniczona – granicę wyznacza obecność innych osób. Dotyczy to także wolności słowa, bo słowo także jest czynem i rodzi określone skutki. Wypowiadane słowa i kreowane obrazy również mogą ranić. Gdy rozejrzymy się wokół siebie, dostrzeżemy ludzi, którzy robią to celowo i z wyraźnym upodobaniem. Nie ma żadnych racjonalnych przesłanek, by przyjąć jako obowiązującą w państwie zasadę, że wolno im to czynić bezkarnie. Pojawia się więc niełatwy praktyczny problem, jak roztropnie skonstruować w tej delikatnej skądinąd materii konkretne regulacje prawne. Jest to już jednak zupełnie inna sprawa, o której można i trzeba dyskutować osobno.

Obawa Agnieszki Kołakowskiej, że zakaz obrażania łatwo posłużyć może kneblowaniu wszelkiej krytyki, jest skądinąd w pełni zrozumiała właśnie w świecie zmanipulowanych pojęć, gdzie tolerancja oznacza wykluczenie, równość – przywileje mniejszości, a sprawiedliwość – pogardę wobec słabszych. Nie należy tej obawy lekceważyć. Warto jednak precyzyjniej identyfikować źródło zagrożenia. Akurat doszukiwanie się ich w Kościele, który nieustannie dyskutuje i poddaje krytycznej refleksji podstawy swojego nauczania, jak choćby w czasie ostatniego synodu poświęconego rodzinie, nie wydaje się najbardziej trafne.

Wróćmy na koniec do prezentowanego przez autorkę podstawowego modelu świata i opisu tego, co się w nim obecnie dzieje. Moje rozumienie rzeczywistości tak bardzo się od niej nie różni, choć inaczej rozkładam akcenty. Od pewnego czasu nasz zachodni świat zderza się z agresją barbarzyńskich ruchów, które sam wzbudza na swoich granicach albo wręcz z siebie wyłania. Po totalitarnych doświadczeniach nazizmu i komunizmu, walczących zresztą zażarcie również ze sobą, przyszedł czas na starcie islamistów ze zwolennikami nihilistycznej wolności bez granic – dwóch ideologii o jawnym totalitarnym obliczu. Nie trzeba być wielkim prorokiem, by przewidywać, że starcie to będzie coraz bardziej się zaostrzać. Co oczywiście wcale nie oznacza, że nasz wybór sprowadza się do pogodzenia z przyszłą dominacją islamu albo też – ku czemu zdaje się skłaniać autorka – do opowiedzenia się mimo wszystko po stronie karykaturzystów wolności. Tertium datur! Jest nim jednoznaczne opowiedzenie się po stronie cywilizacji wolności, ale tej, która zna swoje nienaruszalne granice i rozumie, komu należy się szacunek.

Autor jest filozofem polityki, wykładowcą w Instytucie Politologii UKSW w Warszawie, dyrektorem Instytutu Myśli Józefa Tischnera w Krakowie

Mord na redaktorach „Charlie Hebdo" dokonany przez islamskich terrorystów słusznie spotkał się z powszechnym oburzeniem i potępieniem. Okoliczności tej zbrodni dają jednak asumpt do ważnych pytań dotyczących najważniejszych wartości leżących u podstaw zachodniego świata, w tym zasady wolności słowa oraz jej granic. „Pochwała obrażania" Agnieszki Kołakowskiej („Plus Minus" 31.01–1.02.2015) to tekst w najlepszym sensie prowokujący – dający do myślenia i zapraszający do rozmowy. Są zaproszenia, którym się nie odmawia.

Na wstępie warto zarysować całościową perspektywę, którą wyczytać można z tekstu i która zdaje się kierować refleksjami autorki. To obraz naszego świata, w którym istotną rolę odgrywają trzy czynniki. Pierwszym jest zideologizowany islam oraz płynące z jego strony zagrożenie, drugim postępująca duchowa degeneracja zachodniego świata, w którym panoszy się bezmyślność, polityczna poprawność i nihilizm, wreszcie trzeci punkt odniesienia to postawa Kościoła katolickiego. Tego pierwszego Kołakowska słusznie się obawia i przed nim przestrzega, tym drugim intelektualnie się brzydzi, od tego trzeciego wiele oczekuje, ale jednocześnie czuje się nim głęboko rozczarowana. To wszystko zaś przeniknięte jest ideałem zachodniej cywilizacji, jaki sama nosi głęboko w sercu: wizji wspólnoty szanującej autonomię jednostki oraz jej prawo do samodzielnego poszukiwania prawdy i wyboru własnej wizji dobrego, spełnionego życia. Bezpośrednim impulsem do napisania tego tekstu była – jak pisze autorka – wypowiedź papieża Franciszka potępiająca „Charlie Hebdo" za obrazę i prowokację zawierająca sugestię, że taka obraza wywołuje uzasadniony gniew i chęć odwetu.

W tekście Agnieszki Kołakowskiej odnajdziemy spostrzeżenia ważne i trafne oraz takie, które wydają się nie do końca przemyślane i wymagają krytycznego komentarza. Te pierwsze dotyczą wnikliwych obserwacji świata, który jest jej dostępny nie tylko za pośrednictwem mediów, ale bezpośrednio, jako osobie znającej realia Paryża czy Londynu. Te drugie dotyczą rozstrzygnięć bardziej zasadniczych, wręcz filozoficznych, i odnoszą się – mówiąc w skrócie – do Wolterowskiej sentencji: „Nie zgadzam się z tym, co mówisz, ale oddam życie, abyś miał prawo to powiedzieć", sentencji, której autorka wydaje się przekonanym wyznawcą, a która bynajmniej nie jest wcale oczywista.

Pozostało 84% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI Act. Jak przygotować się na zmiany?
Plus Minus
„Jak będziemy żyli na Czerwonej Planecie. Nowy świat na Marsie”: Mars równa się wolność
Plus Minus
„Abalone Go”: Kulki w wersji sumo
Plus Minus
„Krople”: Fabuła ograniczona do minimum
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Viva Tu”: Pogoda w czterech językach