Giewont okrutny. Ofiary tatrzańskiego szczytu

Piękne i niebezpieczne. Tragedie w górach zdarzały się od dawna. Na Giewoncie historia się właśnie powtórzyła. Burza podobna do tegorocznej uśmierciła tam ponad 80 lat temu kilka osób.

Aktualizacja: 01.09.2019 04:20 Publikacja: 30.08.2019 00:01

Giewont okrutny. Ofiary tatrzańskiego szczytu

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek

Jeden z najwybitniejszych taterników, a już na pewno najlepszy tatrzański literat Wawrzyniec Żuławski, pisał: „Wyprawy górskie stają się dla człowieka, który w nich zasmakował, źródłem głębokich, niezatartych przeżyć, źródłem radości życia, odprężenia i wypoczynku po trudach pracy, źródłem kształtowania sprawności fizycznej i charakteru". Dodawał zaraz jednak, że „nie wolno zapominać, że urzekająca piękność Tatr kryje w sobie liczne niebezpieczeństwa – prawdziwe pułapki dla niedoświadczonych turystów: kruchość skał, strome śliskie trawki, pozornie łatwe, a w dole podcięte urwiskiem żleby... A poza tym wszystkim największa może groźba: kapryśna pogoda tatrzańska".

Dlatego też od dziesięcioleci obowiązuje pewien niepisany kodeks zachowań prawdziwych tatrzańskich turystów. Zgodnie z nim na wyprawy należy wychodzić możliwie najwcześniej rano. Od południa bowiem prawdopodobieństwo wystąpienia burzy staje się coraz większe. To, że w danym momencie jest ładnie, w żadnym razie nie oznacza, że w ciągu godziny pogoda nie może diametralnie się zmienić. Dlatego nawet w słoneczny dzień trzeba brać ze sobą kurtki i ciepłe rzeczy. Nie wolno bez uzasadnionej potrzeby krzyczeć, zrywać roślin.

Te wszystkie prawidła obowiązują na wszystkich szczytach. Również na Giewoncie – górze najlepiej chyba widocznej z Zakopanego – i zapewne z tego powodu budzącej tak ogromną ciekawość przyjezdnych. I jeszcze ta symbolika – śpiący rycerz, który ma się wzbudzić, gdy w Polsce będzie źle. Sama nazwa kryje w sobie tajemnicę – nadano ją albo od nazwy jednego z rodów zamieszkujących Podhale, albo też nadano od słowa „Wand" oznaczającego w języku niemieckim skałę. Górujący nad szczytem krzyż został zamontowany 19 sierpnia 1901 roku, na pamiątkę 1900 urodzin Jezusa Chrystusa.

Niedzielna tragedia

Tatry, również Giewont, w 20-leciu międzywojennym cieszyły się ogromną popularnością. Do Zakopanego pielgrzymowały elity wojskowe, polityczne i artystyczne. Ale nie tylko one. Przywołany wyżej Żuławski wspominał, jak będąc 19-letnim chłopakiem, przyjeżdżał tam w latach 30. Na początku pobytu robił w Zakopanem za niewielkie pieniądze zakupy niepsującego się jedzenia, głównie konserw. Następnie rozbijał się w przyjaznym wówczas tak samo jak dziś schronisku w Roztoce. Uciekał w odległe od cywilizacji miejsca. Omijał zgiełk i tłok, więc Giewont go specjalnie nie interesował.

Możliwe, że pod tą górą było jeszcze więcej zamieszania niż obecnie. Nie tylko ciągnęły na nią codziennie rzesze turystów, dodatkowo wzdłuż szlaku stali górale, oferując odpłatnie ceprom, co tylko się dało: mleko, śmietanę, lemoniadę, lody i cukierki. Na samym szczycie fotograf za drobną opłatą robił chętnym zdjęcia, specjalny dudziarz grał walczyka. Wszystko to przypominało współczesne Krupówki.

I właśnie jednego z takich dni, w niedzielę, 15 sierpnia 1937 roku, zdarzyła się tragedia. Zgodnie z relacjami, dzień był piękny i nic nie zapowiadało zbliżającej się burzy. Choć z drugiej strony wypada dodać, że burza przychodzi co prawda szybko, ale nie w ciągu minuty. Obserwacja tatrzańskiego nieba pozwala ją przewidzieć nawet godzinę wcześniej. Może jednak tego dnia rzeczywiście było to trudniejsze. I tak, około południa, gdy przy szczycie znajdowało się około 200 osób, jak pisał Stanisław Zieliński „ciemne, burzowe chmury wylazły nagle z zakamarków nieba. Nad Giewontem skłębiło się i poczerniało. Lunął deszcz i razem z deszczem rozpoczęła się burza pełna niezwykle silnych wyładowań elektrycznych. Ludzie wpadli w panikę. Przeważająca większość z nich popełniła ogromny błąd – zamiast schodzić na dół, otoczyła krzyż, traktując go jako miejsce schronienia. Z perspektywy wygodnej kanapy wydaje się to zupełnie nielogiczne, ale zupełniej inaczej się myśli na górze w tak niecodziennej sytuacji. W obliczu niebezpieczeństwa następuje szybka integracja wystraszonych turystów. Pojawia się naturalna potrzeba bycia razem. Zapewne zupełnie przypadkiem tym wspólnym miejscem, ową hipotetyczną wspólną enklawą bezpieczeństwa, stał się teren tuż pod krzyżem.

Na efekty nie trzeba było długo czekać. W krótkim czasie w Giewont uderzyło kilkanaście piorunów. Trafiały one w turystów, kruszyły skały. W Księdze Wypraw Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego zanotowano wówczas, że przybyli na szczyt ratownicy ujrzeli straszny widok: »w oddaleniu ok. 10 metrów od krzyża leżały doszczętnie zwęglone zwłoki dr Leopolda Schlonvogt i Jana Mroza (znanego muzyka z Poronina – red.), stykając się plecami. Po przeciwległej stronie krzyża leżały już zimne zwłoki sprzedawcy ciastek Kazimierza Bani (...). Oprócz trzech zabitych i jednej osoby ciężko rannej porażonych przez piorun zostało 13 osób, które po założeniu pierwszego opatrunku o własnych siłach wróciły do Zakopanego«".

W szpitalu zmarł również brat Leopolda, Erwin, odrzucony przez piorun 60 metrów od krzyża. Na tym jednak nie koniec. Naliczono ponad 100 osób poważnie poszkodowanych: trafionych przez skały, czy spadających ze szczytu. Większość z nich nawet po burzy leżała bez ruchu, sparaliżowana strachem. Ratownicy wyszukiwali wpierw bezwładnych, niezdolnych do wypowiedzenia jednego słowa turystów. Działali jeszcze późno w nocy: nie posiadali nowoczesnego sprzętu.

Świat nagle ciemnieje

Co czuje się jeszcze podczas burzy w górach? Michał Jagiełło w swym „Wołaniu w górach" (wydanym niedawno w uzupełnionej wersji przez Wydawnictwo Iskry) przytoczył wrażenia Hugo Zapałowicza, który miał wątpliwą przyjemność przeżyć to zjawisko również na Giewoncie, jeszcze przed I wojną światową: „Nie upłynęła ani minuta czasu, gdy nagle się błysło i dziwny szelest rozległ się w powietrzu. Równocześnie ujrzałem jakby grubą nić elektrycznego światła nad głową Stanisława, widziałem, jak Szymonowi kapelusz na twarz się zsunął, jak w bok ode mnie i od Szymona wpadły w ziemię dwie iskry niby świecące wyciągnięte struny i uczułem silne lecz bezbolesne uderzenie w głowę, jak gdyby ogromny głaz jakimś gutaperkowym końcem zwalił się był na wierzch mej głowy".

Stanisław Zieliński dodawał: „Burze w górach to przeżycia dla ludzi o mocnych nerwach i ludzi obeznanych z górami (...) Świat nagle ciemnieje. Skalne ściany potężnym echem wzmagają siłę grzmotów. Huczą całe góry. Huk paraliżuje i obezwładnia ciało. Ogłuszony człowiek traci momentalnie orientację (...). Poddaje się panice i wtedy zachowuje się tak, jak zachowali się niedoświadczeni turyści na Giewoncie".

Burze bywają różne. Wśród niektórych turystów dzieli się je na mniej groźne „blondynki" (gdy burza pochodzi od gór jasnych) i „brunetki". Nie oszukujmy się: zjawisko to było i będzie występować w górach. Będą zdarzały się również kolejne tragedie. Znamienne, że po tragicznym wypadku na Giewoncie w roku 1937 niewiele się zmieniło. Już w 1939 roku burza złapała wycieczkę dzieci na Świnicy. Zginęło siedmioro z nich. Nie skończyły się też wypadki na Giewoncie, choć do niedawnej burzy w nieporównywalnie mniejszej skali. Jagiełło notował, że „nie będzie przesadą stwierdzenie, że odkąd istnieje Pogotowie (Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe – red.), nie ma takiego roku, w którym ekipy nie wyruszałyby do akcji na ten szczyt".

Nie oznacza to, że w Tatry iść nie jest warto, bo są groźne. Należy się zgodzić z Żuławskim, że pobyt w nich to źródło niezatartych przeżyć. I dodajmy, tęsknoty. Kolejny ich miłośnik, Mieczysław Karłowicz, wspominając swoje wyprawy, zastanawiał się kiedyś: „Czy wrócę tam kiedy jeszcze? Nie wiem. Jeżeli los ślepy pchnie łódź moją w tę stronę, będę może tam jeszcze. Lecz któż zaręczy, że będę wówczas mógł odczuwać piękno tak, jak je dzisiaj odczuwam i że nieubłagane koleje życiowe nie zatrą we mnie tego uczucia estetycznego, zamieniając je w martwą obojętność?". Nie zatarły. Wrócił. Również on, ginąc pod lawiną, stał się jedną z górskich ofiar.

Pisząc ten tekst, korzystałem m.in. z: Stanisław Zieliński „W stronę Pysznej" Zysk i s-ka, Poznań 2008

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Jeden z najwybitniejszych taterników, a już na pewno najlepszy tatrzański literat Wawrzyniec Żuławski, pisał: „Wyprawy górskie stają się dla człowieka, który w nich zasmakował, źródłem głębokich, niezatartych przeżyć, źródłem radości życia, odprężenia i wypoczynku po trudach pracy, źródłem kształtowania sprawności fizycznej i charakteru". Dodawał zaraz jednak, że „nie wolno zapominać, że urzekająca piękność Tatr kryje w sobie liczne niebezpieczeństwa – prawdziwe pułapki dla niedoświadczonych turystów: kruchość skał, strome śliskie trawki, pozornie łatwe, a w dole podcięte urwiskiem żleby... A poza tym wszystkim największa może groźba: kapryśna pogoda tatrzańska".

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Mistrzowie, którzy przyciągają tłumy. Najsłynniejsze bokserskie walki w historii
Plus Minus
„Król Warmii i Saturna” i „Przysłona”. Prześwietlona klisza pamięci
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Polityczna bezdomność katolików
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Ryszard Ćwirlej: Odmłodziły mnie starocie
Materiał Promocyjny
Zarządzenie samochodami w firmie to złożony proces
teatr
Mięśniacy, cheerleaderki i wszyscy pozostali. Recenzja „Heathers” w Teatrze Syrena