Jeden z najwybitniejszych taterników, a już na pewno najlepszy tatrzański literat Wawrzyniec Żuławski, pisał: „Wyprawy górskie stają się dla człowieka, który w nich zasmakował, źródłem głębokich, niezatartych przeżyć, źródłem radości życia, odprężenia i wypoczynku po trudach pracy, źródłem kształtowania sprawności fizycznej i charakteru". Dodawał zaraz jednak, że „nie wolno zapominać, że urzekająca piękność Tatr kryje w sobie liczne niebezpieczeństwa – prawdziwe pułapki dla niedoświadczonych turystów: kruchość skał, strome śliskie trawki, pozornie łatwe, a w dole podcięte urwiskiem żleby... A poza tym wszystkim największa może groźba: kapryśna pogoda tatrzańska".
Dlatego też od dziesięcioleci obowiązuje pewien niepisany kodeks zachowań prawdziwych tatrzańskich turystów. Zgodnie z nim na wyprawy należy wychodzić możliwie najwcześniej rano. Od południa bowiem prawdopodobieństwo wystąpienia burzy staje się coraz większe. To, że w danym momencie jest ładnie, w żadnym razie nie oznacza, że w ciągu godziny pogoda nie może diametralnie się zmienić. Dlatego nawet w słoneczny dzień trzeba brać ze sobą kurtki i ciepłe rzeczy. Nie wolno bez uzasadnionej potrzeby krzyczeć, zrywać roślin.
Te wszystkie prawidła obowiązują na wszystkich szczytach. Również na Giewoncie – górze najlepiej chyba widocznej z Zakopanego – i zapewne z tego powodu budzącej tak ogromną ciekawość przyjezdnych. I jeszcze ta symbolika – śpiący rycerz, który ma się wzbudzić, gdy w Polsce będzie źle. Sama nazwa kryje w sobie tajemnicę – nadano ją albo od nazwy jednego z rodów zamieszkujących Podhale, albo też nadano od słowa „Wand" oznaczającego w języku niemieckim skałę. Górujący nad szczytem krzyż został zamontowany 19 sierpnia 1901 roku, na pamiątkę 1900 urodzin Jezusa Chrystusa.
Niedzielna tragedia
Tatry, również Giewont, w 20-leciu międzywojennym cieszyły się ogromną popularnością. Do Zakopanego pielgrzymowały elity wojskowe, polityczne i artystyczne. Ale nie tylko one. Przywołany wyżej Żuławski wspominał, jak będąc 19-letnim chłopakiem, przyjeżdżał tam w latach 30. Na początku pobytu robił w Zakopanem za niewielkie pieniądze zakupy niepsującego się jedzenia, głównie konserw. Następnie rozbijał się w przyjaznym wówczas tak samo jak dziś schronisku w Roztoce. Uciekał w odległe od cywilizacji miejsca. Omijał zgiełk i tłok, więc Giewont go specjalnie nie interesował.
Możliwe, że pod tą górą było jeszcze więcej zamieszania niż obecnie. Nie tylko ciągnęły na nią codziennie rzesze turystów, dodatkowo wzdłuż szlaku stali górale, oferując odpłatnie ceprom, co tylko się dało: mleko, śmietanę, lemoniadę, lody i cukierki. Na samym szczycie fotograf za drobną opłatą robił chętnym zdjęcia, specjalny dudziarz grał walczyka. Wszystko to przypominało współczesne Krupówki.