Ostrzeżenie: będzie o in vitro. Ale – spokojnie, proszę tak nie rzucać tą gazetą – nie tylko. I w ogóle nie chodzi mi o to, by się wypowiadać za albo przeciw. Ani nawet o to, żeby podawać argumenty za i przeciw. Chodzi mi tylko o wskazanie, co takim argumentem jest, a co nim nie jest. To bowiem, co w prasie (i poza nią) za argument w tej kwestii uchodzi, na ogół tyle ma wspólnego z racjonalną, opartą na faktach argumentacją, co ja z wielbłądem.
Nie będzie też – więc nie ma powodu tej gazety tak miętosić – żadnej krytyki Kościoła. Będzie jedynie próba oczyszczenia pola i uporządkowania debaty – jeśli można tak nazwać jałowe i bezsensowne zakrzykiwanie adwersarza obłudą, pseudoinformacją i bredniami, jakie w imię debaty nad tym oraz wszelkimi innymi medycznymi i naukowymi zagadnieniami w prasie (i poza nią) się uprawia. Winę ponoszą w dużym stopniu media, które zdają się mniemać, że „wyważona" i „zrównoważona" debata, do której zawsze dążą, polega na przeciwstawieniu sobie dwóch stron danego sporu, na ogół uzbrojonych hojnie w anegdoty – jakby prawdziwe informacje na dany temat były nieistotne. I jakby wszystkie opinie były sobie równe. Ale wina spoczywa też na debatujących. Nikt nie pamięta o tym, że „dane" nie jest liczbą mnogą słowa „anegdota".
Słyszymy więc – o szczepionkach, o in vitro, o GMO – że szkodliwe, że niebezpieczne, że „wady genetyczne", że niezbadane ryzyko, że wielki przemysł, że Monsanto, że monopol, korupcja i zysk. Że międzynarodowe korporacje farmaceutyczne, że manipulacja, że partykularne interesy. Że politycy, hegemonia, imperializm i patriarchat.
No dobrze, te ostatnie trzy akurat są z trochę innej bajki i na szczęście rzadko w tym kontekście się pojawiają (choć dla radykalnych feministek sprawa in vitro też zapewne sprowadza się do hegemonii i patriarchatu). Ale tak mniej więcej wygląda w Polsce publiczna debata nad wszystkimi problemami mającymi jakikolwiek związek z nauką. Jakby nauka była czarną magią, której nie można wyjaśnić i w której nie ma ustalonych faktów, na podstawie których można by argumentować; jakby można było jedynie wystawiać kolejnych „ekspertów", z których jeden będzie mówił tak, a drugi inaczej, na nie wiadomo jakiej podstawie. Przypomina to walkę mrówkojada z papugą: absurdalną i nieprowadzącą do niczyjej wygranej.
Skoro nikt nie wyjaśnia, o co naprawdę w tych dziwnych naukowych kwestiach chodzi, ani tym bardziej broń Boże nie podaje danych ani statystyk, myślenie na te tematy powszechnie odbywa się mniej więcej takimi torami: wielkie korporacje farmaceutyczne są cyniczne, złe i nastawione tylko na zysk, zatem in vitro „powoduje wady genetyczne" i należy walczyć z technologią GMO i odmawiać szczepionek. Słyszałam (i czytałam w prasie), że procedura in vitro powoduje wady genetyczne. Słyszałam (i czytałam w prasie), że naprotechnologia jest jedynym sposobem leczenia bezpłodności. Ludzie, którzy takie rzeczy piszą, nie tłumaczą, czym jest naprotechnologia (brzmi bardzo naukowo i imponująco, prawda?) ani co to są wady genetyczne i w jaki sposób procedura in vitro mogłaby je powodować, ani jakie są na to dowody. Nie jest to zadowalający ani budujący poziom debaty.