Przeczytałem tekst S. Kisielewskiego pt. »Czy geopolityka straciła znaczenie« zamieszczony w jakimś drugim obiegu" – zapisał w dzienniku partyjny dygnitarz Józef Tejchma, w którego ręce trafił najwyraźniej pierwszy numer niezależnego pisma „Res Publica". Pojawienie się „Res Publiki" odnotowała również Służba Bezpieczeństwa. Największą jej uwagę przykuł właśnie tekst „Kisiela", ponieważ zawierał – jak zapisał funkcjonariusz –„akcenty postulujące konieczność pozytywnej polityki wobec ZSRR, a jednocześnie negatywnej wobec komunizmu, w tym PZPR w szczególności".
Można by pomyśleć, że funkcjonariusz coś pomylił: łączenie pozytywnego stosunku do Związku Radzieckiego z negatywnym wobec polskich komunistów z dzisiejszej perspektywy wydaje się zupełnie niejasne. Tymczasem rzeczywiście „Kisiel" miał wizję dogadania się z Moskwą ponad głowami polskich komunistów. Nie był jedyny. Wcześniej ogromne kontrowersje w kręgach opozycyjnych wzbudziła ogłoszona przez Jacka Kuronia koncepcja „finlandyzacji" Polski (czyli uzyskania suwerenności wewnętrznej przy braku zewnętrznej) jako etapu na drodze do uzyskania niepodległości. Tekst Kisielewskiego nie wywołał aż tak ostrych sporów. Chociaż w sumie ich propozycje sprowadzały się do tego samego, to na tego rodzaju koncepcje głoszone przez katolickiego pisarza patrzono z mniejszą nieufnością niż w przypadku lewicowego Kuronia, któremu wielu wypominało partyjną przeszłość.
„Kisiel" na łamach pierwszego numeru „Res Publiki" pojawił się nieprzypadkowo. Głównymi twórcami tego pisma byli bowiem ludzie, którym bardzo bliskie były głoszone przez niego idee łączące konserwatyzm z liberalizmem. Tworzyła je grupa młodych naukowców wywodząca się z istniejącego od 1976 r. nieoficjalnego seminarium z historii idei utworzonego przez związanego z opozycją wybitnego humanistę Jerzego Jedlickiego oraz pochodzących z młodszego pokolenia naukowców Marcina Króla oraz Pawła Śpiewaka. Na seminarium tym dyskutowano o tekstach m.in. Leszka Kołakowskiego, Friedricha Hayeka czy Karla Poppera. Nie były to nazwiska zbyt częste w programach zajęć uczelni w PRL.
Pomysłodawcami i głównymi redaktorami niezależnego pisma byli Król, który w największym stopniu wpłynął na jego profil ideowy, oraz Wojciech Karpiński. Pierwszy z nich miał już wówczas doświadczenie opozycyjne: należał do najaktywniejszych asystentów na UW w Marcu '68, był współautorem „Deklaracji Ruchu Studenckiego", miał też za sobą trzymiesięczny pobyt w areszcie, podpis pod słynnym Listem 59 przeciwko poprawkom w Konstytucji PRL. Współpracował również z różnymi inicjatywami opozycyjnymi. Z wieloma z nich związany był też Karpiński. Obaj byli autorami ważnych książek o historii myśli politycznej. Do zespołu „Res Publiki" należeli też Dariusz Kalbarczyk, Wiktor Dłuski, Paweł Kłoczowski, Tomasz Łubieński i Barbara Toruńczyk (która wywodziła się ze środowiska „komandosów", a do „Res Publiki" przeszła z redakcji „Zapisu"). Praktycznie wszyscy członkowie redakcji „Res Publiki" mieli związki z opozycją demokratyczną lub kręgiem „Tygodnika Powszechnego".
Opozycja w rękawiczkach
W przeciwieństwie do wielu innych tytułów w końcówce lat 80. autorzy „Res Publiki" bardzo rzadko podpisywali swoje teksty prawdziwymi nazwiskami, co miało chronić ich przed represjami. Część z nich SB rozszyfrowała. Pismo drukowane było zresztą przez Wydawnictwo im. Konstytucji 3 Maja, którym kierował Paweł Mikłasz, który, jak po latach się okazało, współpracował z SB. Nie znaczy to absolutnie, że policja polityczna miała wpływ na jego zawartość, bo do wydawnictwa docierał już całkowicie gotowy numer. SB – co wyraźnie pokazują akta dotyczące „Res Publiki" – oceniała pismo jako bardzo groźne i planowała jego likwidację.