Nie miała jakoś „Błękitna Armia", mimo nieoficjalnej romantycznej nazwy, szczęścia ani do dziejopisów, ani do legendy. Mimo prac Wojskowego Instytutu Historycznego nadal nie powstało solidne, monograficzne opracowanie, ze źródłami też nietęgo. Poważniejszych walk na Froncie Zachodnim nie stoczyła (pierwszy pułk walczył pod Reims: I Dywizja miała uderzyć na Saarbrücken 11 listopada 1918 r. wieczorem, gdy nadeszła wiadomość o zawieszeniu broni) – daninę krwi zapłaciła dopiero po przetransportowaniu na ziemie polskie w roku 1919. Nawet z malowniczością nie do końca wyszło, chociaż jej dowódca, generał Józef Haller, lubował się w szamerunkach i gotów był osobiście je projektować: jedyne odznaczenie dla weteranów, Miecze Hallerowskie z posrebrzanego tombaku nieszczególnie dobrze zniosły próbę czasu.
A jednak znaczenie tej formacji było ogromne. Politycznie – wypełniła lukę, pozwoliła wykorzystać polskich jeńców i ochotników, a dla dyplomatów w Wersalu, z łatwością zapominających o zobowiązaniach, stanowiła mocne przypomnienie o sprawie polskiej. Oprócz tego jednak stała się niejako laboratorium tego, co w kilka lat później stało się fenomenem, wyróżniającym II RP spośród innych państw: cudem „zrośnięcia się" podzielonego przez ponad 120 lat narodu.
Armia Hallera skupiała w swoich szeregach Polaków, służących do roku 1917 w armii francuskiej, a obok nich – polskich jeńców z armii pruskiej i austro-węgierskiej oraz żołnierzy i oficerów, usiłujących wyrwać się z wiru rosyjskiej wojny domowej i szlakiem północnym (przez Archangielsk i Londyn) lub południowym (przez Małą Azję) ciągnących na zachód. Do tego – garść peowiaków, sporo radykalnych narodowców i rzesze przybyszów z USA, Kanady, a nawet Boliwii, stanowiących w pewnym momencie blisko połowę stanu osobowego Armii.
Tworzenie sił zbrojnych ze „swoich" jeńców, wyreklamowanych w tym celu z obozów, to praktyka często stosowana w wielkiej polityce i podczas Wielkiej Wojny. Ale mobilizacja wychodźców, często w drugim lub trzecim pokoleniu, nieraz z rodziców pozbawionych świadomości narodowej, była dokonaniem bez precedensu.
Rozstrzelani bajończycy
Naturalnie u podstaw decyzji, które doprowadziły do powstania Armii Polskiej we Francji, stała wielka gra mocarstw i uczynienie sprawy polskiej przedmiotem swoistej licytacji między mocarstwami. Bez ciągu wydarzeń zapoczątkowanego aktem 5 listopada nie byłoby możliwe podpisanie przez Raymonda Poincarégo dekretu 4 czerwca 1917 roku. Przypomnijmy: środowiska polskie we Francji po raz pierwszy wystąpiły z wnioskiem o stworzenie polskich sił zbrojnych bezpośrednio po wybuchu wojny, w sierpniu 1914 roku. Władze Francji, ograniczone stanowczym stanowiskiem sojuszniczej Rosji, zdecydowały się wówczas na krępujący kompromis: Polakom (ochotnikom z armii francuskiej i z USA) pozwolono na utworzenie... jednej kompanii w ramach pułku Legii Cudzoziemskiej. Po kilkuset ochotnikach, wykrwawionych w walkach pod Arras i Souchez, została nazwa „Bajończycy" (od koszar w Bayonne, gdzie przeszli morderczy trening) i sztandar, zaprojektowany przez Xawerego Dunikowskiego.