Wielka draka w małym Czudcu

Organista i czujny obywatel czy raczej niedoszły ksiądz mitoman? A może wszystko naraz? Kim jest parafianin z podkarpackiego Czudca, który nieustannie pilnuje, by miejscowy proboszcz przestrzegał antycovidowych przepisów. Mieszkańcy wsi i księża już od dawna mają go dość.

Aktualizacja: 04.06.2021 23:28 Publikacja: 04.06.2021 10:00

Wielka draka w małym Czudcu

Foto: AdobeStock

AKT PIERWSZY – Donosiciel

Trzysta lat temu barokową świątynię wzniósł miejscowy dziedzic jako wotum wdzięczności za uzdrowienie ze śmiertelnej choroby, którego doświadczył przed cudownym obrazem Matki Bożej Łaskawej, wciąż wiszącej nad ołtarzem. Ale nie tylko dlatego to najpilniej strzeżony kościół w Polsce. W środku niebieskie strzałki w ławach pokazują, gdzie może usiąść 31 wiernych; w przedsionku kościelny liczy wchodzące dusze, by w stosownym momencie wywiesić tabliczkę: „Brak wolnych miejsc. Proszę nie wchodzić". Wcześniej używano innej wersji: „Z uwagi na zgłoszenia na policję, musimy przestrzegać limitu osób w świątyni, aby uniknąć wysokich kar. Prosimy o wyrozumiałość". Zmiana narracji wiele mówi. – Ważniejsza od obowiązującego prawa była niechęć wobec donosiciela, który telefonicznie alarmował policję, gdy liczba ludzi sięgała 150! Przez pół roku w Czudcu doszło do dziesięciu interwencji – wylicza podkomisarz Piotr Niemiec z komendy powiatowej w Strzyżowie: dwukrotnie wina nie potwierdziła się, w dwóch przypadkach wciąż prowadzone są czynności wyjaśniające, sześć razy pouczono proboszcza Stanisława Grzyba.

„Gdy ktoś powiadomił policję o przekroczeniu liczby wiernych, proboszcz oskarżył o to mnie" – skarżył się w lokalnych gazetach N.N., choć przecież to on dzwonił pod numer 112, o czym – umiejętnie tonując napięcie – również opowiadał dziennikarzom. Wcześniej spotkał się z księdzem Grzybem i ostrzegał, że łamie prawo i stwarza zagrożenie dla ludzi. Miał być przezeń ignorowany i zastraszany tym, że rodzina N. będzie w przyszłości doświadczać trudności z pogrzebem w Czudcu. Proboszcz pytał go też, czy zdaje sobie sprawę, że walczy z Bogiem i Kościołem. W końcu wyprosił N.N. z kancelarii, więc ten zaczął pisać – ma specjalną teczkę z kopertami podwójnie awizowanymi i opieczętowanymi jako zwrot, bo listy na plebanii nie były odbierane, choć dochowywał w nich wszelkich form grzecznościowych: „Wielebny Księże Proboszczu". Podobnie zwracał się w e-mailach i wiadomościach na Facebooku. Ksiądz Grzyb w odpowiedzi wysłał jedynie oficjalne pismo: „W związku z zachowaniem Pana wobec kapłanów, które nie przystoi dobremu katolikowi, rozważam poinformować o tym moich przełożonych kościelnych".

W Wielkim Poście grzmiał z ambony, choć nie mówił wprost: „Z bólem serca informujemy, że nadal musimy przestrzegać limitu osób w świątyni, bo grożą nam wysokie kary. Są zgłoszenia na policję, do sanepidu oraz mediów. Prosimy o wyrozumiałość i kulturalne zachowanie się wobec służby porządkowej. Nie dajmy się podzielić. (...) Módlmy się o łaskę nawrócenia i uzdrowienia dla tych, którzy utrudniają nam dostęp do świątyni". „Kogo ksiądz proboszcz ma na myśli, prosząc o łaskę nawrócenia i uzdrowienia? Premiera, prezydenta, ministra zdrowia? To przecież oni wydali przepisy w sprawie ograniczeń. Dla mieszkańców Czudca, parafian, takie intencje mszalne to jak wskazanie palcem: to ten donosi na Kościół i proboszcza" – żalił się N.N. Tym bardziej że w czudeckim kościele przez lata był ministrantem, odbierał sakramenty i bywa na mszach, a poprzedniemu proboszczowi redagował pisma!

Sprawa stała się głośna, gdy podczas mszy do N.N. podszedł mężczyzna, „jeszcze międlił w buzi opłatek, bo wracał prosto od komunii. Powiedział: »Jak jeszcze raz będziesz liczył ludzi i policję wzywał, to ci na rynku łeb upi...dolę«. Część osób chyba to słyszała" – opowiadał poszkodowany w gazetach, mimo iż siedzący niedaleko ksiądz Tadeusz zapamiętał to inaczej: przekleństwa i groźby nie padły. Po mszy proboszcz Grzyb, w obecności kościelnego i ministrantów, stwierdził w zakrystii, że N.N. jest sam sobie winien, gdyż wzywa policję. A ksiądz Tadeusz powiedział o nim „faryzeusz", za co ten straszył pozwem – czego ostatecznie nie zrobił. Pojechał jednak na czudecki komisariat i zgłosił zawiadomienie o groźbie utraty życia, chociaż – mówi podkomisarz Niemiec – czynności sprawdzające, czy doszło do przestępstwa, zakończono odmową wszczęcia dochodzenia i sprawa rozeszła się po kościach.

Najwyraźniej inni parafianie również mieli dość zachowania N.N., bo ktoś rozwiesił w Czudcu kartki formatu A4 w biurowych koszulkach, przypięte zszywaczem do drzew i słupów, ze zdjęciem donosiciela z czarnym paskiem na oczach. „Pojechałem na policję, żeby to zgłosić. Jedna z tych ulotek zafoliowana wisiała na drzewie niedaleko komendy. Teraz to dowód rzeczowy" – opowiadał N.N. Na posterunku znów przyjęto zawiadomienie o groźbach karalnych i prowadzono czynności wyjaśniające, które ponownie zakończyły się odstąpieniem od skierowania wniosku do sądu z powodu niewykrycia sprawcy, choć na czudeckim rynku jest zainstalowany monitoring – sprawdzenie go nic nie wniosło do sprawy. Po ulotkach zresztą nie ma już śladu: zostały ogłoszenia o pracy w gospodarstwie ogrodniczym, malowaniu elewacji, sprzedaży chryzantem i psiej karmy. Pozostał też niesmak.

Zgłoszenie na policję mówiło o obraźliwych treściach. Obraźliwych? Na plakatach napisano, że „fałszywy prokurator kłamał!" i został „rozpracowany". To wyimki z dawnego tekstu portalu supernowosci24.pl, że N.N. podawał się w internecie za pracownika prokuratury rejonowej, bo takie miejsce pracy wpisał na facebookowym profilu. „Każdą krytyczną uwagę »kwalifikował« jako zniesławianie lub znieważanie go i straszył sądem oraz sankcjami prawnymi swoich oponentów. W rozmowach z nimi podkreślał, że jest prokuratorem i przesyłał do części z nich treść przeprosin, jakie mieli zamieszczać na swoich profilach. W nich także padały słowa »Przepraszam pana prokuratora [N.N.]«. Gdy opisaliśmy kuriozalne zachowanie [N.N.] w postaci podawania się za prokuratora i zastraszania ludzi tym fałszywym »faktem«, ów pojawił się w naszej redakcji, żądając sprostowania". N.N. prokuratorem nigdy nie był.

AKT DRUGI Organista

Plakaty wywieszane w Czudcu nawiązywały („eksorganista z jednej z podrzeszowskich wsi stwierdził, że nie został skazany za obrzydliwe anonimy na mieszkańców wioski, w której pracował") do sprawy sprzed dziesięciu lat, gdy N.N. pracował w pobliskim Lutoryżu. Trafił tam z krakowskiej Akademii Muzycznej, gdzie w klasie organów koncertowych uczył się instrumentu i tworzył własne kompozycje – jego tryptyk „Ave verum corpus" ku czci Najświętszego Sakramentu wykonano z okazji 60-lecia święceń kardynała Franciszka Macharskiego. W lutoryskiej parafii N.N. prowadził siedem edycji Letnich Wieczorów Organowych. W tygodniku „Niedziela" dziękował miejscowemu proboszczowi B. za udostępnienie świątyni dla celów koncertowych, „wspaniałą współpracę i wielką wrażliwość na piękno muzyki". Przygrywał podczas nabożeństw, „bo to kochał". Miał za to dostawać 400–500 złotych miesięcznie, ale – powtarzał – mógłby występować nawet za darmo.

N.N. dorabiał, sprzedając opłatki przed Bożym Narodzeniem, na co się skarżył: „W śniegu, deszczu, błocie, użerając się z psami, chodziłem od domu do domu, sprzedając opłatki. A ksiądz, siedząc w ciepłej plebanii, ze sprzedaży brał jedną trzecią pieniędzy. Tłumaczył się, że taki jest zwyczaj". Parafianie wyliczyli, że 600 numerów domów we wsi po 20 złotych od każdego daje kwotę nawet 12 tysięcy! Do tego N.N. wyciągał plotki i dzięki temu miał dużą wiedzę o ludziach. Czy to wystarczyło do produkcji anonimowych ulotek, które w 2012 roku spadły na Lutoryż i w wulgarny sposób – często wierszem – opisywały intymne życie parafian i proboszcza? Co kilka dni nową porcję podrzucano w kościele, na przystankach, w banku spółdzielczym i urzędzie gminy. Znamienne, że ubliżały najbardziej wierzącym. Wszystkie anonimy niezmiennie zapowiadały: „Jeśli nic się nie zmieni, rzeczy nowe się ukażą", co opisała nawet „Polityka".

M., rozdającą dary z Caritasu, przedstawiły jako fałszerkę faktur za masło i olej kujawski („nakradła kilkanaście siat"). Ministranta K. posądziły o homoseksualizm („ubiór, styl poruszania się i ciotowata mowa"); miał on także obrabować plebanię, wąchać butapren oraz siusiać i smarkać do posiłków w szkolnej stołówce. Kościelną K. oskarżyły o nieróbstwo („2 tysiące to bez mała ta przebrzydła k...a bierze/A fartuchów ministrantów nawet dobrze nie wypierze"). C., jej następczyni, wytykały, że śmierdzi kurzą kupą („trudno obok usiedzieć w kościele"). Krytykowały też kazania proboszcza B., że głupie i nudne oraz jego samego („gospodarzem żadnym nie jesteś, z pieniędzy naszych się nie rozliczasz, do chłopaków masz pociąg"). Gospodyni na plebanii – po posądzeniu o przymykanie na to oczu – dostała udaru. A N., sołtysowi Lutoryża, dostało się, że jako profesor udziela korepetycji „tanio, profesjonalnie, w miłej atmosferze ze wszystkich dziedzin wiedzy", po czym rozdzwoniły się telefony, aż musiał zmienić numer – a to oszczerstwo, bo kończył zawodówkę! W fikcyjnym wywiadzie mówił też, że nie przeklina, zasypia przy lekturze 73-tomowej „Encyklopedii powszechnej" i jest abstynentem – i to również jakieś żarty.

Mieszkańcy wsi podejrzewali się nawzajem, zaczepiali na drodze, szarpali pod sklepem. Podejrzenia spadły na organistę, gdy raz przyszedł w gości do sołtysa, a na drugi dzień pojawił się anonim zawierający wątki z rozmowy. Powiązano też N.N. z innymi incydentami: żrącymi kwasami w kropielnicach, gdy wierni moczyli opuszki palców, po czym wypalało im czoła oraz odświętne ubrania na wysokości serca; także gdy masowo opuszczali kościół, kaszląc i wymiotując, z powodu naftaliny w nawiewie. Poszlaką był również fakt, że organista jest najlepiej wykształcony we wsi, zna języki obce (w tym łacinę klasyczną), a ulotki (pomijając łacinę podwórkową) – to wiersze stylizowane na „Pana Tadeusza" lub wypisy a la „Dzienniczek" siostry Faustyny. Do tego ulotki oszczędzały N.N. – został w nich wymieniony tylko jeden raz: „Proszę Pana Organistę, który rzecz tę przecież umie, by do wiersza zrobił nuty i nam zagrał to na sumie".

Miejscowi poinformowali policję: podczas rewizji znaleziono ulotki w samochodzie N.N. i ich ślady w komputerze. Zatrzymany zgłosił, że od dwóch lat leczy się na depresję z lękiem panicznym, skutkującym śmiercią na atak serca; posiada też aktualną opinię z poradni o nawrotach myśli samobójczych, gdyż czuje się skończony jako artysta. Wycofał jednak wniosek o dobrowolne poddanie się karze. Owszem, trzymał plugawe druki, by wrzucić je do pieca. Zresztą w kościele z chóru nieraz obserwował fasadowe chrześcijaństwo, a kwasem sam spalił sobie płaszcz. Sołtys i kilkunastu oskarżycieli posiłkowych ze wsi nabrali jednak pewności co do winy N.N., gdy po jego zatrzymaniu anonimy zniknęły. Żądali 3 tysięcy złotych na chore dzieci, sąd przychylał się do pracy na cele społeczne. Wyrok uległ zatarciu. N.N. został za to ukarany przez proboszcza, który ogłosił, że nie chce go widzieć na oczy.

Po zwolnieniu z parafii w Lutoryżu organista przeszedł jednak do kontrataku: poskarżył się w ZUS, że proboszcz przez kilka lat nie odprowadzał za niego składek, a chciałby ten okres zaliczyć do emerytury. Kontrola wykazała, że N.N. miał rację: posługa organisty to „stosunek pracy" – nawet jeżeli niepotwierdzony na piśmie – grający ma zwierzchnika (proboszcza), miejsce pracy (kościół) i wyznaczone godziny (nabożeństwa), tym samym proboszcz B. powinien zwrócić 18 tys. zł wraz z odsetkami. N.N. to nie wystarczyło i poskarżył się również w prokuraturze, która postępowanie dwa razy umorzyła, ale po odwołaniu do sądu rejonowego – sprawę podjęła.

Proboszczowi groziły dwa lata pozbawienia wolności, ale uznał się za winnego i zaproponował wyrok sześciu miesięcy w zawieszeniu na dwa lata. Przed sądem zmienił stanowisko – ostatecznie został skazany na skromną wpłatę na Fundusz Pomocy Pokrzywdzonym i zwrot kosztów postępowania. N.N. tryumfował i odgrażał się, że czas skończyć z bezkarnością księży: „Jestem niesamowicie zawiedziony Kościołem, rzeszowską kurią, którą w siedmiu listach informowałem o tym, jak proboszcz ze mną postępuje. Sprawę zamieciono pod dywan. (...) Dosyć z tym stereotypem, że księżom wszystko wolno. Ja proboszczowi tego nie podaruję. Czas skończyć z tym, że granie w kościele to posługa. Jaka posługa? Kształciłem się dziewięć lat, koncertowałem w Polsce i w Europie. I to jest posługa? To zwykła praca" – pieklił się. Na konwencie kandydatów Twojego Ruchu do Parlamentu Europejskiego zachęcał do wykorzystania swojej sprawy.

AKT TRZECI Polemista

N.N. naprawianie parafii w Czudcu zaczął we wrześniu 2020 roku, miesiąc po przyjściu nowego proboszcza, gdy protestował przeciw niewłaściwemu przechowywaniu danych osobowych parafian w akcji „STOP LGBT" prowadzonej przez fundację Kai Godek. Po niedzielnej mszy listy z podpisami wyłożono na stoliku z prasą katolicką, gdzie przez kilka dni leżały bez żadnego zabezpieczenia (N.N. bezskutecznie próbował wykreślić się z listy). Krytycznie ocenili to kościelni inspektorzy ochrony danych osobowych – ksiądz Grzyb otrzymał upomnienie, a nagłośnienie sprawy uznał za nagonkę na Kościół i kapłanów. I skarżył się, że to raczej N.N. nęka parafię Trójcy Świętej, bo zasypuje stosami korespondencji w najróżniejszych sprawach. Ot, młodemu wikariuszowi Mariuszowi wyliczał, ile zarobił na sakramentach – odchodząc, płakał podczas kazania, że parafianie go skrzywdzili; ksiądz Jakub wiele razy miał tłumaczyć się z pensji katechety w szkole, ostatnio także z wymiaru godzin lekcyjnych, dyplomu ze studiów i zaliczonych przedmiotów, szczegółów z seminarium. N.N. nie podobały się nawet spojrzenia kapłana znad ołtarza, które nie pozwalały skupić się na modlitwie.

Szkoda, że nie wytknął, że do wikarówki z kościoła przechodzi się ulicą nie po pasach – może uniknięto by wypadku z grudnia, gdy ksiądz Stanisław Kopeć, były proboszcz, zginął potrącony przez samochód. Księża prosili wówczas wiernych, żeby z racji pandemii ograniczyć uczestnictwo w mszy pogrzebowej, ale N.N. odpisał, że konstytucja zapewnia mu takie prawo i nikt nie może wyprowadzić go z kościoła, gdzie przesiedział kilka godzin. Przed Wielkanocą zaś na plebanię przyszła „wartościowa lektura na Wielki Tydzień" z artykułem z „Tygodnika Powszechnego", który prezentował punkt widzenia N.N. w sprawie łamania obostrzeń sanitarnych.

„Ciężko się pracuje. Jesteśmy zmęczeni. W innej parafii chłopy by go wyprowadziły; tutaj ludzie mają wiarę i kulturę. Trzeba się za niego modlić" – mówi ksiądz z Czudca o N.N. Proboszcz Grzyb postanowił przejść od słów do czynów i zawiadomił Kurię Diecezjalną w Rzeszowie, że działania donosiciela noszą „znamiona prześladowania Kościoła, miejscowych duchownych i działania na szkodę duchową parafii". Zareagował kanclerz Piotr Steczkowski, który w liście do N.N. napisał o skargach, wobec czego „wzywa go do osobistego stawiennictwa i złożenia wyjaśnień". Zagroził, że odmowa potraktowana zostanie jako brak posłuszeństwa wobec władzy kościelnej i może wywołać skutki kanoniczne. Po odmowie wytykał, że N.N. „zasłania się tajemnicą prokuratorską", a „kościół w Polsce ma prawo zarządzać swoimi sprawami w sposób autonomiczny, niezależny od działań podejmowanych przez władze państwowe". I znowu w mediach przetoczyła się krytyka Kościoła katolickiego, że to uzurpacja uprawnień prokuratorskich i inkwizycja, do tego stawianie się ponad prawem powszechnym, zaś piętnowanie człowieka działającego w granicach prawa jest absurdalne i niegodne kapłanów!

„Dlaczego, zamiast czynić z zawiadamiających wrogów publicznych, ksiądz proboszcz nie dostosuje się do obowiązującego prawa? To on powinien dawać przykład w przestrzeganiu prawa" – wtórował N.N. I odpisywał sążniście kanclerzowi Steczkowskiemu, że nie stawi się na spotkaniach, „bo nie zgadzam się z zarzutem, że zachowuję się nagannie wobec księży z parafii w Czudcu. A stwierdzenie, że działam na szkodę parafian, jest niedorzeczne i mnie obraża". Tłumaczył również, że rozmowa o zdarzeniach, wobec których składał zeznania na policji, naraziłaby go na złamanie art. 241 par. 1 kodeksu karnego za ujawnienie informacji w postępowaniu. Wreszcie – zabronił rzeszowskiej kurii dalszego kontaktu.

„Na siłę także ksiądz po kolędzie nie wejdzie" – konkluduje kanclerz Steczkowski. Dodaje jednak, że wezwanie nie dotyczyło tylko telefonów na policję, a innych spraw: nękania i zastraszania księży, utrudniania i paraliżowania ich pracy duszpasterskiej, snucia insynuacji, powodowania niesnasek, co media przeinaczyły i spłyciły. Przypomina, że biskup może napominać delikwenta, aby zaprzestał działalności i jest władny nałożyć interdykt zakazujący przebywania w kościele; odmówić udzielania sakramentów, bo N.N. przystępuje do komunii... „Chciałem zamknąć sprawę w sposób kościelny, ale nastąpi też świecki ciąg dalszy. Materiał analizują prawnicy i N.N. będzie miał jeszcze jedno postępowanie karne" – zapowiada. O tym samym myśli ksiądz Jakub.

„Kiedyś u nas w kościele mury wypierało. A dzisiaj? Ludzie jeżdżą gdzie indziej. Wielu zrezygnowało z niedzielnej mszy, aby nie stać pod murem, bo to żadna modlitwa; zresztą w innych kościołach nikt przepisów nie przestrzega" – mówi z goryczą parafianka z Czudca. A N.N. wciąż liczy wiernych: był już widziany w okolicznych wsiach, ale koncentruje się nad Czudcu: w kwietniu wpłynęło pisemne zawiadomienie o trzykrotnym naruszeniu przepisów sanitarnych podczas nabożeństw odprawianych w Wielki Piątek oraz Wielkanoc, co daje razem 13 interwencji w tej sprawie. Na domiar złego proboszcz Grzyb zachorował na koronawirusa i w stanie ciężkim przebywał w szpitalu w Łańcucie, choć do końca udzielał komunii, odprawiał msze i spowiadał – o co nie tylko N.N. miał pretensje. Komenda Powiatowa Policji w Strzyżowie prowadzi czynności dotyczące podejrzenia popełnienia przestępstwa z art. 161 par. 2 kodeksu karnego: narażenie na zakażenie chorobą zakaźną. Proboszczowi pozostała modlitwa do Matki Bożej Łaskawej, którą uprosił i wrócił do Czudca. A N.N. zażądał od niego wypisu na swój temat z ksiąg parafialnych.

Niedawno policjanci interweniowali w Czudcu w sprawie „podejrzenia rozpylenia duszącej substancji". Świadkowie mówią, że tego dnia księża spowiadali w kościele od 16.00, o 17.15 przyszedł N.N. i zawiadomił kościelnego, że w przedsionku czuć gaz. „Czynności przeprowadzono wspólnie ze strażą pożarną. Nie stwierdzono zagrożenia dla życia lub zdrowia. Bezpośrednio przed mszą, po której zgłoszono działanie podejrzanej substancji, w kościele czyszczono organy. Nie składano żadnego zawiadomienia w tej sprawie" – mówi podkomisarz Niemiec. Tymczasem kościelny codziennie zajmuje się dezynfekcją kościoła, nie tylko samych organów – zresztą w remoncie, i nikt nie kaszle z tego powodu. Ksiądz Jakub zauważa również, że w przypadku przekroczenia liczby wiernych policja przyjeżdżała po dziesięciu minutach, teraz trzeba było czekać godzinę, gdy kościół został już przewietrzony... A w ostatnią niedzielę miesiąca, z okazji odpustu parafialnego Trójcy Świętej, w kościele policja znów liczyła ludzi, ale limitu 42 osób nie przekroczono.

AKT CZWARTY – Mitoman

N.N. chciał nosić sutannę. W seminarium w Rzeszowie przebywał na roku z księdzem Tadeuszem z Czudca. Przerwał jednak naukę po uwadze przełożonych, że „osobowościowo będzie mu lepiej na wolności": w języku kościoła nie nazywa się to relegowaniem, lecz consilium abeundi – radą odejścia. Według kurii w atmosferze skandalu odchodził z Seminarium Duchownego Św. Piotra w niemieckim Wigratzbad. Potem miał grać na organach w Krakowie i przy okazji studiować prawo karne, materialne i procesowe na Uniwersytecie Jagiellońskim, mimo iż w bazie danych taka osoba nie figuruje. Wspomina również, że jest doktorantem katedry Prawa i Postępowania Karnego w Wyższej Szkole Prawa i Administracji w Rzeszowie, po kierunku administracja, lecz – mówi profesor Krzysztof Eckhardt z WSPiA – formalnie rzecz biorąc, właściwym jest posługiwanie się terminem „słuchacza seminarium doktoranckiego" zamiast „doktorant", bo takich studiów w Rzeszowie nie ma. N.N. przedstawia się również jako członek honorowy Międzynarodowego Stowarzyszenia Prawa Karnego (Association Internationale de Droit Pénal). „Obawiam się, że nie mogę potwierdzić przynależności do AIDP [N.N.], gdyż w naszej bazie nie ma po nim śladu" – informuje Stefania Lentinello z AIDP.

N.N. bacznie przyglądał się działaniom wójta Czudca, któremu również słał listy i pisma, że nie podoba mu się wiele rzeczy we wsi. Sam mieszka na jej obrzeżach: przy bramie kamery na podczerwień, w ogrodzie biegają dwa psy. Gospodarz jest nieufny, prosi się wylegitymować, ale częstuje kawą i sumituje brakiem ciasta. Pokazuje elaboraty do różnych instytucji – pełne sentencji prawnych, co na ludziach ze wsi robi wrażenie – podpisywane piórem z czerwonym atramentem i dokumentację wszelakich sporów trzymaną w dwóch obfitych tekach. Przez dwie godziny rozmowy odpowiada na pytania, przypomina nawet o autoryzacji, po czym kilka dni później wysyła prośbę, abym jednak nie cytował ani słowa. Nie cytuję, bo takie prawo prasowe i niechęć do włóczenia się po sądach: księża z Czudca zauważają, że to modus operandi N.N., który szuka ludzi, aby się z nimi sądzić za obrazy i zniesławienia. To dlatego mieszkańcy mają go unikać – uważają, że lepiej nie wdawać się w rozmowy, żeby z tego nie było procesu. A N.N. bywa zwodniczo uprzejmy – uśmiecha się do pań w sklepie, a księdza Tadeusza straszył, że nie będą kolegami, tymczasem przesłał mu kartkę świąteczną z podziękowaniem za kapłańską postawę.

Parafianie odpłacili mu wierszem:

Niedawno w necie wszyscy zobaczyli,

Że w Czudcu w kościele limit przekroczyli.

Gdzie ten Czudec? Co za wioska?

O, Podkarpacie! Toż to wieś pisowska!

Wielka wojna tam ostatnio się dzieje,

Bo ponoć pleban w parafii szaleje.

Bo w kościele mają jakieś braki,

Bo limit ludzi chyba jest nie taki?!

Ponoć „parafianin to zgłasza"

I wcale za to nie przeprasza!

Bo on przepisy w życiu stosuje,

Ale sam się nie podporządkowuje.

Szuka draki po raz drugi,

Bo raz w sądzie miał już długi!

Był kościelnym grajkiem przecie,

W Lutoryżu – sprawdźcie w necie!

Tam też wojnę zaczął robić,

Proboszcza chciał żywcem dobić.

Ulotki drukował i wszędzie podrzucał,

Ale że to „nie on" – cały czas się wykłócał.

Później w sieci można pokazywać:

Jak prokuratorem kazał się nazywać.

Straszył, groził, ludziom szkodził,

Smród się za nim ciągle rodził.

Chwilę spokój zapanował,

Aż w Halo Czudec wylądował!

Zaczął pisać o swojej wiosce:

O wójcie, o gminie, o swojej „małej Polsce".

Kazał sobie odpowiadać,

Bo durne pisma zaczął składać.

Że informacja publiczna jest żądana,

I pisał to pewnie od nocy aż do rana!

Wreszcie wziął się za wikarego,

Wbrew pozorom – niegłupiego.

Szukał pieniędzy po jego kieszeni,

Do dzisiaj na demotywatorach są zawieszeni!

Teraz znowu zrobiło się niewesoło,

Bo prześladują go wszyscy wokoło.

Bo zawiesili na słupach jakieś plakaty,

Bo mówią, że opętał go diabeł rogaty.

Bo sądem i policją straszy mieszkańców,

Bo ludzie nie lubią na ustach kagańców.

Bo on zawsze miał pod górkę w życiu,

Bo nigdy nie chciał siedzieć w ukryciu.

Ludzie już siły do niego nie mają,

I chyba słownie mu dokuczają.

Nawet komentarze zgłosił – no ślicznie!

To teraz w internecie działają ludziska,

I memy powstają – o słodkich liskach.

Przecież sprawdza się słowo co chwilę:

„Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe".

I tak sobie myślę, co bym mu doradził

Żeby już więcej nikomu nie wadził. 

AKT PIERWSZY – Donosiciel

Trzysta lat temu barokową świątynię wzniósł miejscowy dziedzic jako wotum wdzięczności za uzdrowienie ze śmiertelnej choroby, którego doświadczył przed cudownym obrazem Matki Bożej Łaskawej, wciąż wiszącej nad ołtarzem. Ale nie tylko dlatego to najpilniej strzeżony kościół w Polsce. W środku niebieskie strzałki w ławach pokazują, gdzie może usiąść 31 wiernych; w przedsionku kościelny liczy wchodzące dusze, by w stosownym momencie wywiesić tabliczkę: „Brak wolnych miejsc. Proszę nie wchodzić". Wcześniej używano innej wersji: „Z uwagi na zgłoszenia na policję, musimy przestrzegać limitu osób w świątyni, aby uniknąć wysokich kar. Prosimy o wyrozumiałość". Zmiana narracji wiele mówi. – Ważniejsza od obowiązującego prawa była niechęć wobec donosiciela, który telefonicznie alarmował policję, gdy liczba ludzi sięgała 150! Przez pół roku w Czudcu doszło do dziesięciu interwencji – wylicza podkomisarz Piotr Niemiec z komendy powiatowej w Strzyżowie: dwukrotnie wina nie potwierdziła się, w dwóch przypadkach wciąż prowadzone są czynności wyjaśniające, sześć razy pouczono proboszcza Stanisława Grzyba.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: Polska przetrwała, ale co dalej?
Plus Minus
„Septologia. Tom III–IV”: Modlitwa po norwesku
Plus Minus
„Dunder albo kot z zaświatu”: Przygody czarnego kota
Plus Minus
„Alicja. Bożena. Ja”: Przykra lektura
Materiał Promocyjny
Big data pomaga budować skuteczne strategie
Plus Minus
"Żarty się skończyły”: Trauma komediantki
Materiał Promocyjny
Seat to historia i doświadczenie, Cupra to nowoczesność i emocje