Katarzyna Salwa: Dzieciom brakuje ochrony Państwa. Zamiast sądów potrzebujemy sprawnej służby ochrony małoletnich

Sądy rodzinne nie są w stanie realizować ciążących na nich zadań z zakresu ochrony dzieci. W porównaniu z systemami obcymi, w których niezmienną zasadą są szerokie kompetencje wyspecjalizowanych służb socjalnych, realizowany przez sądy polskie system opieki nad małoletnimi obnaża jego dramatyczną niewydolność.

Publikacja: 16.11.2024 10:35

Katarzyna Salwa: Dzieciom brakuje ochrony Państwa. Zamiast sądów potrzebujemy sprawnej służby ochrony małoletnich

Foto: Adobe Stock

W zdecydowanej większości znanych nam obcych prawodawstw podstawowym organem odpowiedzialnym za ochronę dzieci są funkcjonujące w ramach struktur administracji lokalnej specjalnie do tego celu powołane służby. Noszą różnorakie, zawierające przeważnie słowo „dziecko” nazwy (powszechnie nazywane Child Welfare Service), a ich zadaniem jest podejmowanie aktywności wszędzie tam, gdzie dobro małoletnich jest w jakikolwiek sposób zagrożone.

Polska jest absolutnym wyjątkiem, w którym wszelkie sygnalizacje o zagrożeniu dziecka są kierowane w pierwszej kolejności do sądu. Nawet ta najprostsza i najbardziej podstawowa czynność, jaką jest przeprowadzenie wywiadu społecznego, wymaga decyzji władzy sądowniczej.

W Polsce sąd w roli social service

Wyraźną odmiennością naszego systemu jest brak rozgraniczenia pomiędzy gwarantowaną przez Państwo prawną ochroną dziecka, a klasycznym sądownictwem rodzinnym. Rozdział tych dwóch płaszczyzn z powodzeniem funkcjonuje niemal we wszystkich znanych nam zagranicznych systemach prawnych, w których władza sądownicza skupia się przede wszystkim na rozstrzyganiu konfliktów, zaś za szeroko rozumiany dobrostan dziecka odpowiedzialne są właściwie przygotowane do tego organy administracji publicznej. Konsekwencją funkcjonującego w Polsce systemu jest – z jednej strony potężne przeciążenie sądów rodzinnych, zaś z drugiej całkowity brak pozytywnego efektu, jakiego można by się spodziewać po powierzeniu tych zadań bezpośrednio wymiarowi sprawiedliwości.

Realizowana przez Ministerstwo Sprawiedliwości współpraca międzynarodowa w sferze ochrony małoletnich daje szeroki i wyrazisty obraz porównawczy, w którym Polska na tle systemów obcych wypada niestety bardzo źle. Co rusz pojawiają się sprawy, w których sposób działania zagranicznych organów socjalnych, ich tempo pracy, elastyczność i zaangażowanie boleśnie zderzają się z powolnością i biurokratycznością a często wręcz paraliżem polskich sądów rodzinnych, będących ich krajowymi odpowiednikami. Zbyt często spotyka się sprawy, w których system sądowej opieki ewidentnie zawiódł, a ofiarami tego stali się najsłabsi.

Czytaj więcej

Dzieci w sądach pod większą ochroną. Nowe przepisy wchodzą w życie

Historia Borysa

Przykład: 5-letni Borys wychowywany przez ojca (matka mieszka za granicą i odwiedza dziecko sporadycznie) zdradza przejawy zaniedbania opiekuńczego, nie chodzi do przedszkola a później szkoły. Zostaje objęty nauczaniem domowym, nie ma kontaktu z rówieśnikami. Ojciec, z podejrzeniem zaburzeń psychicznych, nie dopuszcza do kontaktu dziecka ze światem zewnętrznym. Sąd ustanawia nadzór kuratora nad procesem wychowania, jednak przez kilka lat nadzór jest iluzoryczny: kurator nie jest wpuszczany do domu, nie widzi dziecka, nie wie w jakich warunkach ono funkcjonuje. Ogranicza się jedynie do zasięgania informacji od sąsiadów, ze szkoły (odnośnie do zaliczanych przez dziecko egzaminów) i od lokalnej policji. Ojciec nie współpracuje z kuratorem, nie udziela mu żadnych informacji o dziecku. Nie wiadomo, czy Borys jest zdrowy, jaki jest jego stan fizyczny oraz psychiczny. Gdy chłopiec ma 8 lat dochodzi poza domem do poważnego incydentu, który staje się podstawą do odebrania dziecka ojcu i umieszczenia go w instytucji opiekuńczej. Ojciec, nie godząc się z tym, nieustannie zakłóca proces adaptacji dziecka w placówce, wszczyna awantury, wyzywa personel i odmawia jakiejkolwiek współpracy z opiekunami. Po kilku latach takiego funkcjonowania ojciec uprowadza 12-letniego już syna z domu dziecka i wywozi za granicę. Oboje zostają zatrzymani na lotnisku w Szwecji, skąd chłopiec trafia do tamtejszego pogotowia opiekuńczego, a następnie z powrotem do polskiego domu dziecka.

Oczywiste jest, że przeżycia tych lat czynią spustoszenie w psychice chłopca. Tymczasem nie dość, że Borys nie otrzymał od systemu w odpowiednim czasie ochrony jakiej potrzebował, teraz zostaje za doznaną krzywdę dodatkowo przez ten system ukarany. Sąd rodzinny, który wcześniej stosował wobec dziecka (nieskuteczne) środki ochrony, wytacza wobec obecnego 13-latka narzędzia represji. Stwierdza, że Borys wykazuje objawy demoralizacji i formalnym postanowieniem nakłada na niego „zobowiązanie do podjęcia psychoterapii” oraz „zobowiązanie do powstrzymywania się od spożywania alkoholu” (sic!). Przenosi go również z domu dziecka do młodzieżowego ośrodka wychowawczego, dla tzw. trudnej młodzieży. Wszystkie te kroki podejmowane są w zgodzie i na podstawie obowiązującego w Polsce prawa dla dzieci. Borys otrzymuje jednoznaczną informację – wszystko co cię w życiu złego spotkało to twoja wina, to z tobą jest coś nie tak. Tak wyposażone ruszy w dorosłe życie.

Sprawa Borysa nie jest przypadkiem odosobnionym. Brak współpracy rodzica z organem sądowym czy socjalnym niejednokrotnie skutecznie blokuje wykonywanie przez te organy ich obowiązków, także (nader często!) w zakresie wdrożenia prawomocnego orzeczenia sądowego. Gdzieś tam w środku cierpi dziecko, ale w starciu pomiędzy państwem a rodzicem wygrywa strona bardziej zdeterminowana – opresyjny rodzic.

Za granicą ochrona bezwzględna

Co by było gdyby Borysowi było dane mieszkać w Wielkiej Brytanii? Albo w Niemczech, Holandii, Czechach, czy którymkolwiek kraju skandynawskim? Przede wszystkim - całkowicie niedopuszczalna byłaby sytuacja, w której pracownik socjalny byłby niewpuszczany do domu i izolowany od dziecka. Podstawową czynnością wykonywaną przez służby ochrony dzieci jest rozmowa z dzieckiem bez obecności rodziców. Bezpośredni kontakt z małoletnim pozwala na wstępne dokonanie oceny jego sytuacji: czy jest spontaniczny, kontaktowy, czy posiada zdolność nawiązywania relacji z otoczeniem. Dla pracownika społecznego nie ma bardziej alarmującej „czerwonej flagi” niż odmowa rodzica wpuszczenia go do domu i zobaczenia się z podopiecznym. Sytuacja, w której Państwo miałoby pozostawić dziecko w takim zagrożeniu jest absolutnie niedopuszczalna.

Podobnie z potencjalnym zakłócaniem przez ojca procesu adaptacji dziecka w instytucji opiekuńczej: natychmiastową reakcją na takie zachowanie byłoby umieszczenie małoletniego w innym, nieujawnionym ojcu miejscu. Najważniejszym bowiem, jeśli nie jedynym czynnikiem decydującym o podejmowanych środkach ochronnych jest dobro dziecka, nie zaś interes czy potrzeba rodzica. Być może w danej sytuacji opór ojca wymagałby zaangażowania policji lub innych służb, jednak jest wysoce prawdopodobne, że w kraju, w którym istnieje społeczna świadomość iż dziecko nie jest własnością rodzica, ojciec Borysa nie odważyłaby się na takie zachowanie, na jakie pozwolił sobie w Polsce.

Kiedy rodzina jest objęta monitoringiem organu społecznego, podstawowym czynnikiem rokującym pozytywne rozwiązanie problemu jest współpraca rodziców z służbami. Szerzenie takiej świadomości w społeczeństwie pełni nieocenioną rolę edukacyjną. Nawiasem mówiąc, obecny poziom szacunku społeczeństwa polskiego do orzeczeń sądowych jest bardzo niski, czego skutkiem jest wiele niewykonanych zarządzeń o wydaniu dziecka np. drugiemu rodzicowi. Latami trwają postępowania, w których rodzic niemający prawa do opieki wodzi za nos wymiar sprawiedliwości skutecznie unikając podporządkowania się decyzji sądu. Rzecz niewyobrażalna w systemach zagranicznych, w których taka postawa jest jednoznacznie postrzegana jako realne zagrożenie dla dobra dziecka i skutkuje poważnymi konsekwencjami opiekuńczymi dla opornego rodzica, nie mówiąc o sankcjach karnych.

Dziecko jako podmiot

Punktem wyjścia dla dobrego prawa i wypracowania odpowiedniej praktyki jest postawienie dziecka w centralnym punkcie zainteresowania. Musi ono stać się podmiotem, a nie przedmiotem gry dorosłych. Problemem jest to, że aby móc podejmować trafne działania w sprawie dziecka trzeba spełniać dwa podstawowe warunki: mieć bliski, bezpośredni wgląd w jego sytuację i posiadać kompetencje do podejmowania decyzji. W naszym systemie pierwszy z warunków spełniają organy pomocy społecznej i kuratorzy, którzy jednak nie mają kompetencji decyzyjnych. Ma je sąd, przy czym jego działania ograniczają sztywne procedury, a nadto pozostaje on w faktycznym oddaleniu od młodych osób, o których losach decyduje.

Sędziowie z definicji są powołani do rozstrzygania sporów prawnych. Nie są przygotowywani do pracy z rodziną, nie są psychologami, nie mają podstaw pedagogicznych czy socjologicznych. Naturalnie mogą mieć i często mają, rozległą w tej dziedzinie wiedzę, która wraz z doświadczeniem zawodowym i życiowym daje im szerokie kompetencje. Nadal są jednak przede wszystkim prawnikami, których aktywność w sprawach publicznoprawnej ochrony małoletnich powinna z zasady uruchamiać się na zupełnie innymi etapie postępowania, a mianowicie wówczas, gdy dochodzi do sporu pomiędzy decyzją organu społecznego, a rodzicem, lub wtedy gdy konieczne jest zastosowanie najdalej idącego środka ochrony, jakim jest zabranie dziecka z domu. Wówczas to dopiero głos powinien zabrać sąd, i to w procedurze opartej na modelu kontradyktoryjnym, w którym całość dowodów i argumentacji za stosowaniem (bądź niestosowaniem) danego środka dostarcza sądowi będący stroną postępowania organ społeczny.

Dobre służby socjalne

Funkcjonujących na świecie sprawdzonych, racjonalnych i skutecznych modeli ochrony dzieci jest wiele. Zawsze na pewnym etapie postępowania prowadzonego przez służby do głosu dochodzi sąd, jednak zasadniczo nie wcześniej, niż z chwilą zabierania dziecka z domu, a czasami dopiero na etapie odwołania od tej najdalej idącej ingerencji. Instytucja kuratorów sądowych nie istnieje – ich zadania wykonują służby. Aby odejść od osobliwego, niesprawdzającego się polskiego systemu sądowo-kuratorskiego wystarczyłoby sięgnąć po któryś z nich; nie trzeba wyważać otwartych drzwi.

Podobnie jak o wymierzaniu podatków, przyznawaniu świadczeń z ubezpieczeń społecznych czy wydawaniu pozwoleń na budowę decydują wyspecjalizowane urzędy (a dopiero w przypadku zaawansowanego sporu - sądy), tak samo nie ma przeszkód, by o sprawach ochrony dzieci w podstawowym zakresie decydowali wyszkoleni w tym kierunku pracownicy urzędów socjalnych, w tym psychologowie, pedagodzy i osoby o doświadczeniu kuratorskim. Zwłaszcza gdy realizują zadania zespołowo, a decyzje podejmują kolegialnie. Tak jak to funkcjonuje na świecie, gdzie najwyraźniej osiąga lepsze efekty niż u nas.

Niestety, poza silnym przyzwyczajeniem istnieje w polskiej świadomości jeszcze inna przeszkoda – to czarny PR stworzony zagranicznym organom pomocy dzieciom przez polskie media, w których na dobre zagościł obraz „złych służb socjalnych” zabierających rodzicom ich latorośle już za wymierzonego klapsa czy podniesienie głosu. Negatywny wizerunek zagranicznych służb o źle kojarzących się nazwach dość solidnie ugruntował się nie tylko wśród mniej wyedukowanych warstw społecznych, ale też w środowiskach osób wykształconych, w tym także prawników. Pomimo tego, że raporty społeczne i decyzje wydawane przez obce organy w indywidualnych sprawach dzieci zazwyczaj pokazują ogrom pracy włożony w dogłębne, rzetelne i wieloaspektowe rozpoznanie problemu, nieufność po stronie polskiej znajduje swoje odzwierciedlenie również w decyzjach sądów rodzinnych. Każda potrzeba wyegzekwowania zagranicznego orzeczenia w Polsce (zgodnie z przyjętymi przez nasz kraj umowami międzynarodowymi) spotyka się z obawami i niechęcią sądów. Istnieją tymczasem przypadki, w których odmowa wykonania przez polski sąd obcego orzeczenia skutkowała ostatecznie wielką krzywdą dziecka.

Sposób działania owych okrytych złą sławą obcych służb pozwala na konstatację, że byłoby wielką korzyścią dla naszych najmłodszych, gdyby rodzime organy działały w podobny do nich sposób: z autentyczną troską pochylały się nad rzeczywistymi potrzebami i zagrożeniami dzieci, były równie niesformalizowane, bezpośrednie w kontakcie, wspierające, sprawne i skuteczne. Aby to było możliwe trzeba jednak być bliżej dziecka, widzieć je, słyszeć, wspierać. Nie jest w stanie tego zrobić ubrany w togę i łańcuch sędzia, siedzący za wysokim pulpitem, komunikujący się z otoczeniem „zarządzeniami” i obradujący jednoosobowo w terminach wyznaczonych wokandą. Przede wszystkim zaś sędzia obciążony taką ilością spraw, że zwykłe postępowanie opiekuńcze o uregulowanie kontaktów potrafi trwać kilka lat. Dopóki nie zmieni się cały system, uzupełnianie obecnego kolejnymi łatkami legislacyjnymi nakładającymi nowe obowiązki na sądy i inne organy, niczego nie zmieni.

Katarzyna Salwa – prokurator, wydział międzynarodowych postępowań rodzinnych departamentu spraw rodzinnych i nieletnich MS

W zdecydowanej większości znanych nam obcych prawodawstw podstawowym organem odpowiedzialnym za ochronę dzieci są funkcjonujące w ramach struktur administracji lokalnej specjalnie do tego celu powołane służby. Noszą różnorakie, zawierające przeważnie słowo „dziecko” nazwy (powszechnie nazywane Child Welfare Service), a ich zadaniem jest podejmowanie aktywności wszędzie tam, gdzie dobro małoletnich jest w jakikolwiek sposób zagrożone.

Polska jest absolutnym wyjątkiem, w którym wszelkie sygnalizacje o zagrożeniu dziecka są kierowane w pierwszej kolejności do sądu. Nawet ta najprostsza i najbardziej podstawowa czynność, jaką jest przeprowadzenie wywiadu społecznego, wymaga decyzji władzy sądowniczej.

Pozostało 95% artykułu
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Morał z procesu o zabójstwo generała Papały
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Ministerstwo Efektywności Rządu. Jak poradzi sobie Elon Musk?
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Państwo zdemontuje się samo
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Powrotu do kompromisu aborcyjnego nie będzie
Materiał Promocyjny
Ładowanie samochodów w domu pod każdym względem jest korzystne
Opinie Prawne
Isański, Kozłowski: Wielka mistyfikacja - przepisizm zamiast praw