Konrad Szymański, polityk umiarkowany, z misją dialogu i szukania kompromisu z Brukselą w kwestii sądownictwa, był skazany na porażkę. Szybko znalazł się na kolizyjnej ścieżce z „jastrzębiami” z PiS i wyznawcami doktryny „nie oddamy ani guzika” formułowanej przez Zbigniewa Ziobrę.
Odejście Szymańskiego ma swoje źródło w grudniu 2020 roku, kiedy Mateusz Morawiecki po burzliwych negocjacjach w Brukseli zgodził się na unijne rozporządzenie „fundusze za praworządność”. Głównym architektem tego porozumienia był właśnie minister do spraw europejskich. Po cichu liczono na to, że fundusze zostaną wypłacone zanim dojdzie do wiążących rozstrzygnięć przed TSUE, które utrudniałyby ich absorbcję.
Czytaj więcej
Żadnego dialogu z Niemcami czy Francją już nie będzie. Polityka zagraniczna PiS zostanie teraz podporządkowana wyłącznie kampanii wyborczej.
Mimo wątpliwości w samym PiS, premier i jego minister przekonywali, że zagrożeń z wypłaceniem pieniędzy nie będzie. Mechanizm dotyczy bowiem wyłącznie kwestii wydatkowania unijnych funduszy, a nie zagrożeń praworządności. Rozporządzenie dawało możliwość wstrzymania unijnych środków w sytuacji naruszeń korupcyjnych. Niektóre przepisy rozporządzenia dawały jednak szerokie pole do interpretacji. Zbigniew Ziobro od samego początku krytykował decyzję Morawieckiego, podnosząc, że mechanizm ma zastosowanie nie tylko w sytuacjach faktycznych, ale również domniemania, że do nieprawidłowości wydatkowania mogłoby dojść w przyszłości, np. ze względu na niepraworządne działanie sądów. Polska, która już wtedy miała całkiem spory dorobek kwestionujący niezależność systemu sądowego w naszym kraju, miała zatem uzasadnione obawy.
Mimo że finalnie unijni politycy przejęli wykładnie zawężającą do faktycznych nieprawidłowości przy wydatkowaniu funduszy, wina za przyjęcie takiego niepewnego mechanizmu spadła właśnie na głównego negocjatora Konrada Szymańskiego. Krytyka dotyczyła też zbyt lekceważącego podejścia ministra do kwestii Turowa, w sytuacji gdy Czesi założyli Polsce sprawę przed TSUE, który następnie nakazał zamknąć kopalnię. Zarzut dotyczył nieprzygotowania odpowiedniej kontrargumentacji dla trybunału, która potwierdzałby polskie racje ekonomiczne, ekologiczne oraz wskazywała na zagrożenia dla bezpieczeństwa energetycznego kraju. Mimo że minister wielokrotnie podkreślał, że w sprawie zrobiono wszystko, sprawa Turowa poszła na jego konto.