Dotarłbym nawet do Renesansu i rzucił okiem, jak wpłynął on na rozwój kultury i poczucia piękna wśród ludzi. Ale nie zatrzymałbym się tam.
Poleciałbym tam, gdzie żył człowiek, po którym dostałem imiona. I patrzyłbym, jak Marcin Luter przybija swoje 95 tez do drzwi katedry w Wittenberdze. Ale nie zatrzymałbym się tam.
Poleciałbym aż do roku 1863 i zobaczyłbym wahanie prezydenta Abrahama Lincolna, który w końcu dochodzi do wniosku, że musi podpisać Proklamację Emancypacji. Ale nie zatrzymałbym się tam.
Poleciałbym aż do wczesnych lat 30., by zobaczyć człowieka zmagającego się z bankructwem swego kraju. I wysłuchałbym jego przejmującego zawołania, że nie mamy się czego bać prócz „samego strachu” (Franklin D. Roosevelt – red.). Ale nie zatrzymałbym się tam.
Może to dziwne, ale zwróciłbym się do Wszechmogącego i powiedział: „Jeśli pozwolisz mi pożyć choć kilka lat w drugiej połowie XX w., będę szczęśliwy”.
To dość zdumiewające stwierdzenie, ponieważ na świecie zapanował bałagan. Nasz naród jest chory. Problemy nękają nasz kraj, wszędzie jest zamęt. Tak, to stwierdzenie zdumiewające. Jednak skądinąd wiem, że tylko gdy jest dość ciemno, można ujrzeć gwiazdy. I widzę, że Bóg działa teraz, w tych latach XX w., w sposób, na który ludzie, na ich dziwny sposób, reagują.
Otóż coś dzieje się w naszym świecie. Rzesze ludzi powstają. I gdziekolwiek są dzisiaj zrzeszeni, czy to w Johannesburgu, RPA; czy w Nairobi, Kenii; Akrze, Ghanie; Nowym Jorku; Atlancie, Georgia; Jackson, Mississippi; czy Memphis, Tennessee – zawołanie brzmi zawsze tak samo: „Chcemy być wolni!”.
Jest jeszcze jeden powód, dla którego cieszę się, że mogę żyć w tych czasach: otóż ten, że zostaniemy wreszcie zmuszeni, by poradzić sobie z problemami, z którymi ludzie próbowali radzić sobie przez wieki niezmuszani. Dziś, aby przetrwać, musimy to zrobić. O wojnie i pokoju ludzie mówią od lat. Lecz teraz to już nie wystarcza. W dzisiejszym świecie już nie mamy wyboru, czy działać przemocą, czy bez przemocy. Mamy wybór między działaniem bez przemocy a nieistnieniem.
W takiej oto sytuacji znajdujemy się teraz.
Również w obecnej rewolucji dotyczącej praw człowieka, jeśli coś nie będzie zrobione – i to szybko – by wyciągnąć ludzi koloru na świecie z wieloletniej biedy, wieloletniej krzywdy i zaniedbania, ten świat będzie przeklęty. Tak, jestem po prostu szczęśliwy, że Bóg pozwolił mi teraz żyć i widzieć, jak toczą się sprawy tego świata. I jestem szczęśliwy, że pozwolił mi być tutaj, w Memphis.
Pamiętam kiedy czarni chodzili sobie dookoła, tak jak Ralph powiedział, drapiąc się tam gdzie ich nie swędziało, i śmiejąc się, choć ich nie łaskotano. Ale ten czas się skończył. Teraz dążymy do celu zdeterminowani, by zająć przynależne nam miejsce w Bożym świecie.
I właśnie o to nam chodzi w tym wszystkim. Nie angażujemy się w żadne negatywne protesty, ani w żadne negatywne kłótnie z nikim. Mówimy, że jesteśmy zdeterminowani, by być ludźmi. Jesteśmy zdeterminowani, by być kowalami własnego losu. Mówimy, że jesteśmy dziećmi Bożymi. I że będąc dziećmi Bożymi, nie musimy żyć w sposób, do którego zmuszają nas inni.
Co zatem oznacza to wszystko w tym wielkim dziejowym momencie? Oznacza, że musimy pozostać razem. Musimy pozostać razem i utrzymywać tę jedność. Jak wiecie, faraon, gdy chciał, by w Egipcie trwało niewolnictwo, stosował swoją ulubioną metodę. Jaką? Otóż podjudzał niewolników do sporów. Ale kiedy się jednoczyli, coś działo się na dworze faraona i trudno mu było utrzymać ich w zniewoleniu. Jedność niewolników jest pierwszym krokiem ku wyzwoleniu. Skupmy się zatem na utrzymywaniu jedności.
Po drugie, skupmy się na rzeczywistych problemach. A problemem w Memphis jest niesprawiedliwość. Problemem jest odmawianie przez Memphis sprawiedliwości i uczciwości pracownikom publicznym, a konkretnie pracownikom służb sanitarnych. Musimy na tym skupić swoją uwagę. Przecież odciąga ją nawet odrobina przemocy. Wiecie, co się wydarzyło kilka dni temu, wiecie o tych zbitych szybach – media trąbiły wyłącznie o nich. Też czytałem te artykuły. Tylko niektórzy byli łaskawi przedstawić sedno sprawy – mianowicie, że 1300 pracowników służb sanitarnych protestowało przeciwko niesprawiedliwemu traktowaniu ich przez Memphis, i że Burmistrz Loeb (Henry Loeb – red.) pilnie potrzebuje lekarza. Na to inni nie zwracali uwagi.
Będziemy znów maszerować. Otóż musimy znów maszerować, by problem wciąż znajdował się w centrum uwagi. I by wszyscy byli zmuszeni zauważyć, że jest tutaj 1300 Bożych dzieci – cierpiących, czasem głodujących, zastanawiających się w ciemną, ponurą noc, jak zakończy się to wszystko. Oto problem. Musimy powiedzieć narodowi: wiemy jak to się potoczy. Ponieważ kiedy ludzie decydują się w końcu robić to, co słuszne, i są gotowi do poświęceń, nie zatrzymają się nigdzie, dopóki nie osiągną sukcesu.
Nie pozwolimy, by zatrzymał nas byle gaz łzawiący. Jesteśmy mistrzami w działaniu bez przemocy i w rozbrajaniu policji. Oni wtedy nie wiedzą, co robić. Często to widziałem. Pamiętam z Birmingham, w Alabamie, kiedy trwała nasza wspaniała walka i gdy wyruszaliśmy dzień po dniu z kościoła baptystów na Szesnastej ulicy. Wyruszaliśmy setkami. Szeryf Bull Connor mówił wtedy policjantom, by ci posyłali na nas psy. I tak robili. A my po prostu dalej szliśmy w stronę psów, śpiewając Ain’t gonna let nobody turn me round („Nie pozwolę, by ktoś mnie zawrócił”).
Następnie Bull Connor powiedział im: „Użyjcie strażackich sikawek”. I jak wam mówiłem parę nocy temu, Bull Connor nie znał historii. Tak, znał pewien rodzaj fizyki, który jednak miał się nijak do metafizyki, jaką znaliśmy my. Otóż myśmy wiedzieli, że istnieje rodzaj ognia, którego nie ugasi żadna woda. I poszliśmy naprzód, na te węże strażackie. Przecież znaliśmy już wodę. Jeśli byliśmy baptystami, czy z podobnych zborów – już kiedyś nas zanurzono. Jeśli metodystami, czy z innych zborów – pokropiono nas. I tak już znaliśmy wodę. Ta policyjna nie mogła nas zatrzymać.
I poszliśmy naprzód, przed psy, i popatrzyliśmy na nie. I poszliśmy dalej, przed węże strażackie, i popatrzyliśmy na nie, cały czas śpiewając „Over my head I see freedom in the air” (Nad głową widzę wolność, tam na niebie). A potem wrzucano nas do suk, nierzadko zgniecionych jak sardynki w puszce. Tak nas wrzucano, a stary Bull mówił: „Zabierzcie ich stąd” – i zabierano. Jednak nie przestawaliśmy śpiewać „We Shall Overcome” (Zwyciężymy).
Od czasu do czasu byliśmy wrzucani do więzienia, i widzieliśmy, jak strażnicy patrzyli na nas przez okna, poruszeni naszymi modlitwami, słowami i piosenkami. I tam była moc, której szeryf Bull [dosłownie: byk] Connor nie mógł pojąć. Aż w końcu przemieniliśmy byka w wolca i zwyciężyliśmy w naszej walce w Birmingham. Teraz musimy zrobić to samo w Memphis. Wzywam was, abyście byli z nami, kiedy wyjdziemy w poniedziałek.
Teraz o nakazach: dostaliśmy nakaz, więc idziemy do sądu jutro rano, aby walczyć przeciwko niemu. Ponieważ jest to nielegalne i niekonstytucyjne. Jedyne, co mówimy Ameryce, to: „Dotrzymajcie tego, co obiecaliście na papierze”. Gdybym żył w Chinach, czy nawet w Rosji, czy w innym totalitarnym państwie, może bym rozumiał niektóre z tych nielegalnych nakazów. Ewentualnie rozumiałbym odmowę pewnych podstawowych przywilejów wynikających z naszej Pierwszej poprawki do Konstytucji. Przecież oni tam nie są do niej zobowiązani.
Ale gdzieś czytałem o wolności do zgromadzeń. Gdzieś czytałem o wolności słowa. Gdzieś czytałem o wolności prasy. Gdzieś czytałem, że wielkością Ameryki jest prawo do protestowania w słusznej sprawie. A więc tak, jak nie pozwolimy się zawrócić psom ani wężom strażackim, nie pozwolimy, by zawróciły nas jakiekolwiek nakazy. Będziemy iść naprzód.
Potrzebujemy każdego z was. A wiecie co jest dla mnie piękne? Widok tych wszystkich głosicieli Ewangelii. Przepiękny widok. Kto ma wyrażać tęsknoty i pragnienia ludu bardziej niż kaznodzieja? Wydaje się, że w kościach kaznodziei musi płonąć ogień. A gdy tylko widzi niesprawiedliwość, musi ją potępiać. Wydaje się, że kaznodzieja musi być jak Amos i rzec: „Gdy Pan Bóg przemówi, któż nie będzie prorokować?” (Amos 3:8 – red.). I znów, za Amosem: „Niech sprawiedliwość wystąpi jak woda z brzegów i prawość jak potok niewysychający wyleje!” (Amos 5:24 – red.). Wydaje się, że kaznodzieja musi powiedzieć za Jezusem: „Duch Pański spoczywa na Mnie, ponieważ Mnie namaścił” (Ewangelia wg. Świętego Łukasza 4:18).
Mnie namaścił, abym zmagał się z problemami biednych. Chciałbym pochwalić kaznodziejów, którym przewodzą szlachetni ludzie. Jak James Lawson, walczący od wielu lat. Aresztowany za swój trud, nie poddaje się i dalej walczy o prawa swoich podopiecznych. Jak wielebny Ralph Jackson, jak Billy Kiles. Mógłbym tak wymieniać i wymieniać, ale nie pozwala mi na to czas. Mimo to pragnę podziękować im wszystkim. Chciałbym, abyście i wy wszyscy też im podziękowali. Bardzo często bowiem kaznodzieje nie są zainteresowani nikim i niczym, poza samymi sobą. Dlatego szczęśliwym czyni mnie każdy przejaw autentycznego duszpasterstwa.
W porządku jest rozmawiać o całej tej symbolice, o tych „długich białych szatach” – po tamtej stronie. Ale ostatecznie ludzie chcą garniturów, sukienek i butów do noszenia tu na dole! W porządku jest rozmawiać o „ulicach płynących mlekiem i miodem”, ale Bóg nam przykazał być zaniepokojonymi slumsami tutaj, na dole. I Jego dziećmi, które nie dostają trzech porządnych posiłków dziennie. W porządku jest rozmawiać o nowej Jerozolimie, ale pewnego dnia kaznodzieja musi zacząć mówić o nowym Nowym Jorku, nowej Atlancie, nowej Philadelphii, nowym Los Angeles, nowym Memphis, Tennessee. Otóż to jest nasze zadanie.
Kolejną rzeczą, jaką musimy zrobić, jest powiązanie naszych zewnętrznych, bezpośrednich działań z siłą ekonomicznego bojkotu. Jesteśmy biednymi ludźmi. Indywidualnie jesteśmy biedni w porównaniu z białą społecznością w Ameryce. Tak, jesteśmy biedni. Ale nie możemy zapominać, że wspólnie – to znaczy my wszyscy razem – jesteśmy bogatsi od wszystkich państw świata, z wyjątkiem dziewięciu. Czy kiedykolwiek pomyśleliście o tym? Nie licząc Stanów Zjednoczonych, Związku Radzieckiego, Wielkiej Brytanii, Niemiec Zachodnich, Francji i kilku innych, wspólnota czarnych Amerykanów jest bogatsza niż większość państw na świecie. Mamy roczny przychód wynoszący więcej niż trzydzieści miliardów, czyli więcej niż cały eksport Stanów Zjednoczonych i więcej niż narodowy budżet Kanady. Wiedzieliście o tym? Mamy tutaj siłę, z której trzeba korzystać skutecznie.
Nie musimy kłócić się z nikim. Nie musimy przeklinać i wyrażać się niestarannie. Ne potrzebujemy żadnych cegieł czy butelek. Nie potrzebujemy żadnych koktajli Mołotowa. Jedne, co musimy, to pójść do tych sklepów, do tych fabryk w naszym kraju, i powiedzieć: „Bóg nas tu wysłał, byśmy ci powiedzieli, że nie traktujesz Jego dzieci dobrze. I przyszliśmy tutaj, by poprosić cię, abyś w swojej agendzie umieścił jako priorytet uczciwe traktowanie dzieci Bożych. Ale jeśli nie jesteś przygotowany na wdrożenie tego, my mamy swoją agendę do wdrożenia. I ta agenda wzywa nas do wycofania naszego wsparcia ekonomicznego dla ciebie”.
A zatem w rezultacie prosimy was dzisiaj, abyście poszli i powiedzieli swoim sąsiadom, by nie kupowali coca-coli w Memphis. Idźcie i powiedźcie im, by nie kupowali mleka Sealtest. Powiedzcie im, aby nie kupowali – jak się nazywa ten drugi chleb? – chleb Wonder. I jak się nazywa ta druga firma chleba, Jesse? Powiedzcie im, by nie kupowali chleba Hart’s. Tak jak Jesse Jackson powiedział – dotąd cierpieli wyłącznie śmieciarze. Teraz musimy, poniekąd, podzielić się tym ich cierpieniem.
Wybieramy akurat te firmy, ponieważ nie prowadziły one uczciwej polityki zatrudniania. I by pomóc im wspierać potrzeby i prawa tych ludzi, którzy strajkują. A wtedy oni pójdą w miasto, pójdą do centrum, i powiedzą burmistrzowi Loebowi, by zrobił to, co właściwe.
Ale to nie wszystko. Musimy też wzmocnić czarne instytucje. Wzywam was, abyście zabrali pieniądze z banków z centrum i wpłacili je do Tri-State Bank. Pragniemy uruchomić w Memphis taką bankową akcję. Wpadnijcie do stowarzyszenia oszczędnościowo-pożyczkowego. Nie proszę was o coś, czego my sami nie robimy w SCLC. Sędzia Hooks i inni mogą wam powiedzieć, że jako Southern Christian Leadership Conference mamy w nim nasze konto. Prosimy was, abyście robili to, co robimy my. Wpłaćcie do stowarzyszenia swoje pieniądze. Jest sześć czy siedem czarnych firm ubezpieczeniowych w Memphis. To tam wykupcie swoje ubezpieczenie. Bo chcemy uruchomić również akcję ubezpieczeniową.
To są rzeczy praktyczne. Możemy je zrobić. Rozpoczynamy proces budowania silniejszych fundamentów ekonomicznych. A z drugiej strony wywieramy nacisk tam, gdzie boli najbardziej. Proszę was, abyście byli w tym konsekwentni.
Pozwólcie mi powiedzieć, zmierzając do zakończenia, że musimy się poświęcić walce aż po kres. Nic nie byłoby bardziej tragiczne od braku kontynuacji naszej walki, tu w Memphis. Ona musi zakończyć się sukcesem. A kiedy odbędzie się nasz marsz, wy musicie na nim być. Nawet jeśli to będzie oznaczać opuszczenie pracy, nawet jeśli opuszczenie szkoły – musicie tam być. Niech wam zależy na waszych braciach. Może ty sam nie jesteś na strajku, ale my wszyscy idziemy razem w górę, albo razem w dół. Rozwińmy w sobie tę – poniekąd – niebezpieczną bezinteresowność.
Pewnego dnia przyszedł do Jezusa mężczyzna, chcąc zadać mu kilka ważnych pytań o sens życia. Chciał zwieść Jezusa i pokazać mu, że on wie nieco więcej od Niego. Chciał go wykołować...
Każde z pytań mogło z łatwością skończyć się teologiczno-filozoficzną dysputą. Ale Jezus natychmiast wyciągnął je z próżni i umiejscowił na niebezpiecznym zakręcie drogi wiodącej z Jerozolimy do Jerycha. Opowiedział tamtemu o pewnym mężczyźnie, którego napadli rabusie. Pamiętacie, że Lewita i kapłan ominęli go, przechodząc na drugą stronę drogi? Że nie zatrzymali się, by mu pomóc? Aż w końcu pojawił się człowiek z obcego plemienia, zsiadł ze zwierzęcia, na którym jechał, zniżył się do mężczyzny i zadecydował się pomóc bliźniemu w potrzebie. Jezus powiedział, że to dobry człowiek, człowiek wspaniały. Ponieważ był zdolny do projekcji swojego „ja” w „ty” potrzebującego. I do przejęcia się losem swojego brata.
Jak wiecie, nieustannie staramy się wyobrażać sobie i zrozumieć, dlaczego kapłan i Lewita nie przystanęli. Czasem mówimy, że śpieszyli się na spotkanie w świątyni, na zgromadzenie duszpasterskie, że musieli podążać do Jerycha, aby się nie spóźnić. A czasem dywagujemy, że było takie religijne prawo, które mówiło, że biorący udział w obrzędach religijnych nie mogą dotykać ludzkiego ciała przez 24 godziny przed ceremonią. Od czasu do czasu dopada nas jednak myśl, że ci dwaj wcale nie szli do Jerozolimy – czy do Jerycha – a organizowali Stowarzyszenie dla Ulepszenia Dróg w Jerychu. Jest przecież taka możliwość. Może czuli, że lepiej zmagać się z problemem u podstaw, niż wikłać w sprawy jednostkowe?
Ale powiem wam, jak ja to sobie wyobrażam. Możliwe, że ci mężczyźni się obawiali. Wiecie, droga do Jerycha to niebezpieczna droga. Pamiętam, że kiedy pani King i ja byliśmy po raz pierwszy w Jerozolimie, wynajęliśmy samochód i pojechaliśmy z Jerozolimy w dół, do Jerycha. Gdy tylko znaleźliśmy się na drodze, powiedziałem do żony: „Już rozumiem, dlaczego Jezus wykorzystał to miejsce w swojej przypowieści”. To kręta i wijąca się droga. I naprawdę sprzyjająca zasadzkom. Zaczyna się w Jerozolimie, która leży 1200 mil, a raczej 1200 stóp, ponad poziomem morza. Ale kiedy już zjedziesz w dół, do Jerycha, 15 czy 20 minut później znajdujesz się 2200 stóp poniżej poziomu morza. To niebezpieczna droga. W czasach Jezusa znana jako „krwawe przejście”.
Możliwe, że kapłan i Lewita zobaczyli leżącego na ziemi mężczyznę i zastanowili się, czy złodziei nie ma w pobliżu. Albo pomyśleli, że mężczyzna tylko udaje. Że on tylko udaje okradzionego i poranionego, żeby ich łatwo i szybko obrabować. Zatem pierwsze pytanie, jakie zadał sobie kapłan, pierwsze pytanie, jakie zadał sobie Lewita, brzmiało: „Jeśli zatrzymam się, by pomóc temu człowiekowi, co stanie się ze mną?”.
Ale potem nadszedł dobry Samarytanin. I odwrócił pytanie: „Jeśli nie zatrzymam się, aby pomóc temu mężczyźnie, to co się stanie z nim?”.
Oto pytanie stojące przed wami dzisiaj. Nie: „Jeśli zatrzymam się, by pomóc pracownikom służb sanitarnych, co się stanie z moją pracą?”. Nie: „Jeśli zatrzymam się, by pomóc pracownikom służb sanitarnych, co się stanie z tymi wszystkimi godzinami, które zazwyczaj spędzam w swoim biurze, każdego dnia i każdego tygodnia, jako pastor?”. Pytanie brzmi: „Jeśli nie zatrzymam się, by pomóc pracownikom służb sanitarnych, co się z nimi stanie?”. Oto pytanie.
Powstańmy dzisiejszego wieczoru z większą jeszcze gotowością. Powstańmy z silniejszą jeszcze determinacją. I kontynuujmy w tych wielkich dniach, w tych dniach brzemiennych w wyzwania, aby zmienić Amerykę w taką, jaka być powinna. Mamy możliwość, by uczynić Amerykę lepszym krajem. Chcę podziękować Bogu, raz jeszcze, że pozwolił mi być tutaj z wami.
Wiecie, kilka lat temu byłem w Nowym Yorku, gdzie rozdawałem autografy w pierwszej książce, jaką napisałem. Gdy tak sobie siedziałem i podpisywałem książki, podeszła do mnie obłąkana czarna kobieta. I zadała mi tylko jedno pytanie: „Czy to ty jesteś Martinem Lutherem Kingiem?”. A ja, patrząc w dół i pisząc, odpowiedziałem: „Tak”. I natychmiast poczułem uderzenie w pierś.
Zanim się zorientowałem, zostałem dźgnięty przez tę obłąkaną kobietę. Przewieziono mnie do szpitala w Harlemie. To było ciemne sobotnie popołudnie. Ostrze przebiło moją klatkę piersiową. a rentgen wykazał, że czubek noża znalazł się tuż przy mojej aorcie, głównej tętnicy. A kiedy ona jest przebita, człowiek topi się we własnej krwi. Koniec z nim.
Następnego ranka napisano w „The New York Timesie”, że gdybym choć kichnął, to bym już nie żył. A ze cztery dni później pozwolono mi – już po otwarciu klatki piersiowej, po usunięciu ostrza – przemieszczać się na wózku inwalidzkim po szpitalu. Pozwolono czytać niektóre listy, które przyszły. Bo ze wszystkich stanów i z całego świata przyszły do mnie miłe listy. Kilka przeczytałem, ale jednego nie zapomnę nigdy. Otrzymałem list od prezydenta i wice-prezydenta, zapomniałem, co było w telegramach. Złożył mi wizytę i napisał do mnie list gubernator Nowego Jorku, lecz zapomniałem, co było i w tym liście.
Ale przyszedł inny list, od małej dziewczyny, młodej dziewczyny, uczennicy liceum w White Plains. Spojrzałem na ten list i nigdy go nie zapomnę: „Drogi Dr. King, Jestem uczennicą pierwszej klasy licealnej w White Plains”, przeczytałem. I dalej: „Mimo że to powinno być bez znaczenia, chciałabym wspomnieć, że jestem biała. Czytałam w gazecie o Twoim nieszczęściu i o Twoim cierpieniu. I przeczytałam, że gdybyś kichnął, to byś umarł. Piszę do Ciebie, po prostu by powiedzieć, że jestem szczęśliwa, że nie kichnąłeś”.
Dzisiejszego wieczoru chcę powiedzieć, że ja też jestem szczęśliwy, że nie kichnąłem. Ponieważ gdybym był kichnął, nie byłoby mnie tutaj w roku 1960, kiedy studenci na całym Południu zainicjowali w restauracjach ruch „sit-ins” (zajmując miejsca przeznaczone dla białych – red.). Wiedziałem od razu, że kiedy oni siadają, to tak naprawdę wstają po to, co najlepsze w „American dream”. Wiedziałem, że oni prowadzą cały naród z powrotem ku wielkim studniom demokracji, głęboko wykopanym przez Ojców Założycieli w Deklaracji niepodległości i Konstytucji.
Gdybym kichnął, nie byłoby mnie tutaj w roku 1961, kiedy zdecydowaliśmy zrobić sobie przejażdżkę dla wolności i tym samym zakończyliśmy segregację w międzystanowych środkach transportu.Gdybym kichnął, nie byłoby mnie tutaj w roku 1962, kiedy Czarni w Albany, w Georgii, zdecydowali się wyprostować plecy. Otóż zawsze, gdy mężczyźni i kobiety decydują prostować plecy, to oni gdzieś zdążą, ponieważ człowiek nie może na tobie jeździć, chyba że masz zgięte plecy.
Gdybym kichnął, nie byłoby mnie tutaj w roku 1963, kiedy Czarni w Birmingham, w Alabamie, rozbudzili sumienie narodu i powołali do życia Ustawę Praw Obywatelskich. Gdybym kichnął, nie dostałbym szansy później, w tym samym roku, w sierpniu, spróbować opowiedzieć Ameryce o marzeniu, jakie miałem. Gdybym kichnął, nie byłoby mnie tam w Selma, Alabama, i nie zobaczyłbym tamtejszego wspaniałego ruchu. Gdybym kichnął, nie byłoby mnie w Memphis. I nie zobaczyłbym jak społeczność wstała na rzecz braci i sióstr w cierpieniu.Bardzo się cieszę, że nie kichnąłem.I oni mi mówili – nie ma to teraz znaczenia. Naprawdę nie ma znaczenia, co teraz się stanie.
Opuściłem Atlantę dziś rano. Weszliśmy do samolotu w sześcioro. A pilot powiedział przez głośnik: „Przepraszamy za opóźnienie, ale mamy na pokładzie Dr. Martina Luthera Kinga. Żeby mieć pewność, że wszystkie torby zostały sprawdzone, i pewność, że nic w samolocie nie pójdzie źle, musieliśmy wszystko sprawdzić bardzo dokładnie. Poza tym samolot był chroniony i strzeżony przez całą noc”.
Potem dotarliśmy do Memphis. I niektórzy zaczęli mówić o groźbach, które wyszły na jaw. Co mogliby mi zrobić niektórzy nasi chorzy biali bracia? Nie wiem, co się teraz stanie. Przed nami kilka trudnych dni. Ale to już naprawdę nie ma znaczenia dla mnie, ponieważ wstąpiłem na szczyt góry. Więc nie przejmuję się.
Jak każdy, chciałbym przeżyć długie życie. Długowieczność ma swoją wartość. Ale teraz nie przejmuję się tym. Pragnę tylko wypełniać wolę Bożą. I On mi pozwolił wstąpić na górę. I spojrzałem sponad niej i widziałem… Ziemię Obiecaną. Może do niej nie dotrę z wami. Ale chcę, abyście wiedzieli tej nocy, że my, jako lud, wejdziemy do Ziemi Obiecanej!
I dlatego jestem szczęśliwy tej nocy. Niczym się nie martwię! Nie boję się żadnego człowieka! „Oczy me ujrzały nadejście Pana w chwale!”.