Zbliżająca się kampania wyborcza znów ożywia dyskusję o roli Kościoła i jego zaangażowaniu w sprawy publiczne. W prawicowej publicystyce pojawiło się przekonanie, że wobec liberalnej presji wywieranej na katolicyzm Prawo i Sprawiedliwość staje się ostatnim obrońcą cywilizacji chrześcijańskiej w Polsce. Wydaje się, że taką tezę trzeba uznać za niebezpieczną.
Rzeczywiście trudno nie zauważyć trwającego od dawna stronniczego traktowania Kościoła przez liberalne media oraz ludzi bliskich liberalnej i lewicowej opozycji. Sprowadza się ono nie tylko do ciągłego i często wybiórczego krytykowania duchowieństwa, ale także jest widoczne w używanym języku. Gdy publicystka „Gazety Wyborczej" pisze, jakoby biskupi „łasili się" do polityków partii Jarosława Kaczyńskiego (Małgorzata Skowrońska, „Wie, kiedy zagrać żartem, nie unika osobistych opowieści, jest szczery. Jakim metropolitą będzie abp Grzegorz Ryś?", 15 września 2017 r.), nie jest to merytoryczna krytyka, ale sterowanie emocjami.
Najważniejsze jednak w tych praktykach publicystycznych jest polityczne utożsamienie Kościoła oraz Prawa i Sprawiedliwości. Czasem dokonuje się ono przez budowanie obrazu zależności biskupów od partii Jarosława Kaczyńskiego, a gdy potrzeba mocniej zaznaczyć antyklerykalizm, narracja idzie w stronę mowy o „dyktaturze Ewangelii". Swoistym apogeum coraz ostrzejszej stygmatyzacji stosowanej wobec ludzi Kościoła były niedawne słowa żony prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego o „e-PiS-kopacie". Jednak polityczno-religijna jedność Kościoła i PiS jest przede wszystkim medialną kreacją, za pomocą której uderza się dwóch przeciwników naraz.
Trzy pola konfliktu
Po pierwsze, pomiędzy Kościołem a PiS mamy do czynienia z konfliktem dotyczącym ochrony życia. Sprawa ta była jednym z ważnych postulatów przyciągających do partii Kaczyńskiego wyborców katolickich i konserwatywnych przed wyborami w 2015 roku i de facto została potem zupełnie zignorowana. Do dziś nie zrealizowano nawet opcji minimalistycznej, czyli zniesienia przesłanki eugenicznej jako jednego z wyjątków dopuszczających aborcję. Po drugie, Kościół ustami abp. Stanisława Gądeckiego i abp. Wojciecha Polaka sprzeciwiał się zarówno zmianom w Trybunale Konstytucyjnym, jak i rewolucyjnemu sposobowi przeprowadzania reformy sądownictwa. Jednocześnie stanowisko Kościoła nie było przecież antyreformistyczne. Po trzecie, warto przypomnieć spór o tzw. korytarze humanitarne. Polskie państwo niesie znaczną pomoc ofiarom wojennym w Syrii, ale bez wątpienia kwestia rozszerzenia tej pomocy stanęła pomiędzy polityką PiS i głosem Kościoła. Te trzy pola konfliktu nie są jednak zauważane w opozycyjnych mediach, ponieważ nie pasują do narracji.
Opiniotwórcze ośrodki rozgrywają także wypowiedzi samych księży. Opinie liberalnych duchownych krytykujących PiS nie są traktowane jako zaangażowanie polityczne, ale jako wyraz głosu rozsądku, właściwy sposób realizacji publicznej misji Kościoła. Jednocześnie piętnuje się jako karygodne zaangażowanie polityczne każdą relację duchowieństwa z obozem rządzącym. Nawet jeśli polega ona na domaganiu się realizacji fundamentalnych spraw agendy katolickiej będących w programie PiS. Wtedy jest to nazywane mieszaniem się Kościoła do państwa. I tak Kościół czyni się odpowiedzialnym, wbrew faktom, za politykę PiS, a partię Jarosława Kaczyńskiego – także wbrew faktom – traktuje się niczym politycznego reprezentanta Kościoła.