W dyskusji na temat danych wykradzionych z Climatic Research Unit Uniwersytetu Wschodniej Anglii powinno się najpierw zadać pytania, dlaczego stało się to właśnie teraz i komu mogło zależeć na tych informacjach. Z pewnością nie wybrano momentu przypadkowo – już za kilka dni, 7 grudnia, rozpoczyna się w Kopenhadze szczyt klimatyczny (COP 15), na którym mają zapaść kluczowe decyzje dotyczące redukcji emisji, finansowego wsparcia działań na rzecz klimatu, systemów ochrony lasów.
[srodtytul]Jest naukowy konsensus[/srodtytul]
Na COP15 nikt nie będzie jednak dyskutował, czy globalne ocieplenie jest spowodowane działalnością człowieka, ponieważ debata ta skończyła się kilka lat temu wraz z opublikowaniem w 2007 r. czwartego raportu IPCC (Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatu). Stwierdzono w nim z 90-procentowym prawdopodobieństwem, że to człowiek jest głównym sprawcą zmian klimatycznych – 10-procentowa niepewność nie może być więc argumentem za niepodejmowaniem działań.
Problem, z którym przyszło nam się zmierzyć, jest odłożony w czasie i jeśli teraz, działając w otoczeniu 10-proc. niepewności, nie podejmiemy działań, potem będzie na to za późno.
Fragmenty opublikowanej w Internecie wykradzionej korespondencji naukowców obejmują okres ostatnich 13 lat i zrozumiałe jest, że w tak długim czasie dyskutowano nad wieloma metodami badawczymi, prowadzono spory naukowe i wymieniano spostrzeżenia. Wyrwane z kontekstu fragmenty e--maili, które dla osób niezajmujących się tą tematyką są po prostu niezrozumiałe, nie stanowią w żadnym stopniu wiarygodnego dowodu na to, że hipoteza kluczowego wpływu działalności człowieka na globalne ocieplenie jest wymyślona przez naukowców. Po latach debat i dyskusji osiągnięty został w tej kwestii naukowy konsensus, a teraz największym wyzwaniem jest to, jak naukowe rekomendacje uwzględnić w rozwiązaniach politycznych.