Przecież żaden rząd nie jest w stanie przeżyć bez poparcia rynków, Białego Domu i UE. A PiS ma poparcie nie tylko w Końskich, lecz również za granicą, z czego należy wyciągnąć wnioski.
Demokraci pewnie wygrają jesienne wybory w USA, ale nie należy liczyć, że pójdą na wojnę z PiS. Na konfrontację pójdą może z Rosją, a tu Polska może być sojusznikiem. Nowy ambasador amerykański w Warszawie będzie mówił więcej o demokracji niż ktoś nominowany przez Trumpa, lecz do promocji interesów firm amerykańskich będzie potrzebował współpracy z rządem.
Rynki dotychczas były dość łaskawe dla PiS, bo rynki interesuje głównie zysk, a nie demokracja. PiS prowadzi politykę przyjazną dla zagranicznych firm. Wymachiwanie flagą narodową nie podważa pryncypiów wolnego handlu i nie prowadzi do wyższych podatków. „Rzucanie pieniędzy z helikoptera" w postaci 500+ jest narzędziem czysto neoliberalnym. Socjalistom zależy na publicznych szpitalach lub szkołach, które często ograniczają swobodę prywatnych inwestycji.
Opozycja bardzo liczy na Unię Europejską, lecz tam za stołem decyzyjnym siedzi premier z PiS, a nie z opozycji. W UE największą władzę mają państwa, a coraz więcej europejskich państw ma rządy podobne do polskiego, które nie chcą, by im Komisja udzielała lekcji poprawności gospodarczej czy politycznej. Opozycja może argumentować, że trudno prowadzić zdrowy biznes bez praworządności. Może też mówić, że wspólny rynek wymaga niezależnych sądów i prasy. Opozycji trudno jednak zniechęcać rynki do inwestycji w Polsce czy wołać o odebranie rodakom pieniędzy unijnych. Równie niezręczne jest nakłanianie Amerykanów, by się wycofali z Polski rządzonej przez PiS.
Zawsze byłem krytykiem niemoralnej polityki, lecz jak patrzę na dzisiejszy świat, to widzę, że w modzie są egoizm, cynizm i chciwość. Najlepszym dowodem na to jest zakończony szczyt UE. Jeśli chcemy świat zmienić, to musimy mieć miejsce za stołem decyzyjnym przynajmniej w UE. Zwycięstwo wyborcze w Końskich jest tutaj niezbędnym warunkiem.