19 czerwca „New York Times” podał informację, że pod czujnym okiem specjalistów para wielorybów została wydobyta z akwarium w oblężonym Charkowie i jedzie do Walencji, do największego w Europie akwarium. Podróż przez Mołdawię skończyła się sukcesem.
Ludzie w Charkowie mówią, że nie oddadzą miasta Rosjanom. A ci wciąż zabijają cywilów
Gdy pod okiem grupy naprawdę najlepszej klasy specjalistów dwie białuchy arktyczne były już w owianej tajemnicą podróży, wjeżdżałem właśnie do Charkowa – miasto wyglądało, jakby na chwilę zapomniało o wojnie. Ludzie żyli złudzeniem, że od kiedy przyszła informacja, że Ukraińcy dostają nowe rodzaje broni, Rosjanie jakby nabrali respektu – dali do niedawana prawie 1,5-milionowej metropolii chwilę odpoczynku. Jednak już następnego dnia zbombardowali kilka obiektów w centrum miasta. Kilka osób zabitych, kilkadziesiąt rannych – taki okazał się efekt sobotniego ataku na cywilów w dawnej stolicy Ukrainy.
Czytaj więcej
Ataki ukraińskiej armii na cele w Rosji pomogły zmniejszyć liczbę ostrzałów Charkowa - mówi w rozmowie z agencją Reutera Ihor Terechow, mer Charkowa.
Rosjanie – tu nikt nie powie inaczej niż „orki” – podchodzą pod miasto. Już wiedzą, że go nie zdobędą. Ludzie, przykładowo z okolic Kupiańska, przenoszą się do Charkowa, pustawego, od kiedy wyjechało z niego kilkaset tysięcy obywateli.
Miasto w zasadzie nie ma obrony przeciwlotniczej, wystrzelone z rosyjskiej strony pociski potrzebują kilkadziesiąt sekund, by razić cele. Jeszcze gorzej jest jednak na przedmieściach, na które dotarły „orki”. Uciekinierzy zostawili więc swoje domy i czekają na lepszy czas w akademikach opuszczonych przez studentów kilkudziesięciu charkowskich uczelni. Codzienność wojny.