Roch Zygmunt: Mam schadenfreude z niskiej frekwencji. Politycy dostali to, na co zasłużyli

O co właściwie chodziło politykom w wyborach do Parlamentu Europejskiego? Jaką ofertę przedstawili wyborcom? Trudno mieć pretensje do Polaków, że wielu instytucja europarlamentu kojarzy się wyłącznie z wyjazdem polityków po duże pieniądze.

Publikacja: 10.06.2024 09:09

O co właściwie chodziło politykom w wyborach do Parlamentu Europejskiego?

O co właściwie chodziło politykom w wyborach do Parlamentu Europejskiego?

Foto: REUTERS/Kacper Pempel

Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie mam lekkiej satysfakcji z tak mizernej frekwencji w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Czuję pewną niestosowność tego stwierdzenia, bo choć prawo wyborcze mam od niedawna, to biorę udział we wszystkich głosowaniach. Nawet nie dlatego, że uważam to za – używając górnolotnego hasła – „obywatelski obowiązek”, lecz z czystej pragmatyki: jeśli jestem pytany o zdanie, to korzystam z okazji, żeby zabrać stanowisko. 

Wybory do Parlamentu Europejskiego: Niska frekwencja nie powinna dziwić

Nie dziwię się jednak, że w niedzielę do urn poszła tak niewielka część uprawnionych do głosowania wyborców – frekwencja wyniosła ledwo 40,7 proc. Jak można bowiem oczekiwać od obywateli, by poważnie potraktowali wybory, których nawet sami politycy nie biorą na serio? 

Czytaj więcej

Michał Szułdrzyński: Donald Tusk postawił na polaryzację. I wygrała. Polaryzacja. Oraz Donald Tusk

Tłumaczy się nam – po obu stronach sceny politycznej – że Parlament Europejski to bardzo ważna instytucja, gdzie zabiega się o polskie interesy. Jedni rozumieją je tak, drudzy inaczej, niemniej każdy deklaruje, że Bruksela to miejsce walki o nasze sprawy. Trudno w to jednak uwierzyć, jeśli listy wyborcze dobitnie odzwierciedlają słowa eksministra kultury (i kandydata w wyborach) Bartłomieja Sienkiewicza, który stwierdził kiedyś, że europarlament to „cmentarzysko politycznych słoni”. 

Nikt mnie nie przekona, że Jacek Kurski, autor najczarniejszej propagandy w dziejach III RP, wylewającej się swego czasu codziennie o 19.30 z TVP 1, jedzie do Brukseli, bo będzie skutecznie zabiegał o cokolwiek poza własną sowitą pensją. Po stronie obecnego rządu listy również nie były zachęcające, o czym zaświadcza brukselski exodus kilku ważnych ministrów (dlaczego zostawiają kanał realnego wpływu na państwo po pół roku urzędowania?) czy takie skompromitowane postaci jak Hanna Gronkiewicz-Waltz.

Wybory do Parlamentu Europejskiego: Jakie opowieści mieli teraz w ofercie Polacy?

Nie ma co się łudzić, że chodzi o jakąkolwiek rację stanu, choćby najbardziej subiektywnie rozumianą. Kryteria doboru na biorące miejsca na listach do Parlamentu Europejskiego są dwojakiego rodzaju – dostaje się je albo za zasługi (wspomniany już prawnuk noblisty), albo żeby nie stanowić już problemów w kraju (Mariusz Kamiński i Maciej Wąsik). W wyborach sejmowych więcej osób ma szansę się dostać, toteż trzeba się starać. W przypadku wyborów do Parlamentu Europejskiego, w gruncie rzeczy, przed głosowaniem z grubsza wiadomo, kto obejmie mandaty.

Czytaj więcej

Izabela Kacprzak: Ministrowie i nowi posłowie na listach do europarlamentu to polityczny cynizm Donalda Tuska

15 października, kiedy to przy urnach zameldował się rekordowy procent uprawnionych, a w mediach czytaliśmy o „przebudzonym olbrzymie” w postaci społeczeństwa obywatelskiego, przynajmniej o coś chodziło. Wyborcy byli zmęczeni zdegenerowaną władzą i odsunęli ją od sterów kraju. Jakie opowieści mieli teraz w ofercie? Że PiS to ruscy albo Platforma to ruscy? Nie żartujmy. Kampanii wyborczej tak naprawdę nie było, o poważnej debacie o miejscu Polski w Unii Europejskiej nie wspominając. Jak w takiej sytuacji mieć pretensje do Polaków, że wielu instytucja europarlamentu kojarzy się wyłącznie z wyjazdem polityków po duże pieniądze?

Wbrew temu, jakie wyobrażenie ma jeden z byłych już kandydatów Jacek Kurski, nie jest tak, że „ciemny lud wszystko kupi”. Lud odrzucił kampanię opartą na wzajemnym wyzywaniu się od ruskich agentów i ostentacyjnej walce o pieniądze pozwalające ustawić się de facto na całe życie. To chyba zdrowy odruch, nieprawdaż?

Roch Zygmunt

Roch Zygmunt

Foto: Michał Kolanko

Autor

Roch Zygmunt

Publicysta, członek redakcji politycznej Klubu Jagiellońskiego, student politologii Uniwersytetu Jagiellońskiego

Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie mam lekkiej satysfakcji z tak mizernej frekwencji w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Czuję pewną niestosowność tego stwierdzenia, bo choć prawo wyborcze mam od niedawna, to biorę udział we wszystkich głosowaniach. Nawet nie dlatego, że uważam to za – używając górnolotnego hasła – „obywatelski obowiązek”, lecz z czystej pragmatyki: jeśli jestem pytany o zdanie, to korzystam z okazji, żeby zabrać stanowisko. 

Wybory do Parlamentu Europejskiego: Niska frekwencja nie powinna dziwić

Pozostało 88% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Kandydatem PiS w wyborach prezydenckich będzie Karol Nawrocki. Chyba, że jednak nie
Opinie polityczno - społeczne
Janusz Reiter: Putin zmienił sposób postępowania z Niemcami. Mają się bać Rosji
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Trzeba było uważać, czyli PKW odrzuca sprawozdanie PiS
Opinie polityczno - społeczne
Kozubal: 1000 dni wojny i nasza wola wsparcia
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie polityczno - społeczne
Apel do Niemców: Musicie się pożegnać z życiem w kłamstwie