W czerwcu nadchodzi trzecia runda pojedynku pomiędzy PO i PiS. Po starciu na ringu narodowym i lokalnym przychodzi czas na starcie na ringu europejskim. Większość naszych komentatorów i sondażystów spekuluje, czy Donaldowi Tuskowi wreszcie się uda posłać PiS na deski. Problem w tym, że stawką w wyborach europejskich jest przyszłość Europy, a nie los takiej czy innej partii.
Donald Tusk i PO kreują się na lidera Europy, lecz nie wiadomo do końca, jakiej Europy
Podstawowy wybór do podjęcia między 6 a 9 czerwca jest między tymi, którzy chcą zintegrowanej Europy, a tymi, którzy chcą europejskiej mozaiki suwerennych państw narodowych. Ci pierwsi chcą Europy otwartej na przepływ kapitału, dóbr, pracowników i usług, zaś ci drudzy kochają różnego rodzaju taryfy, mury i zasieki. Ci pierwsi chcą, by Europa nie była zakładnikiem polityki weta, zaś Ci drudzy chcą, by nawet proputinowski dyktator z Węgier mógł blokować wszystko.
Ci pierwsi chcą ograniczyć smog w naszych miastach, zagwarantować zdrową żywność i skończyć z zatruwaniem rzek i jezior. Ci drudzy uważają, że najważniejsze, by było tanio i spokojnie, bez względu na statystyki chorób i śmierci. Niech Europa nam nie dyktuje, że węgiel, diesel lub pestycydy szkodzą.
Ci pierwsi
argumentują, że Europa bez praw człowieka nie ma sensu bycia, a Ci
drudzy uważają, że ważniejsze od praw człowieka są notowania
danej partii w sondażach. Jak sondaże pokazują, że pushbacki czy
tortury są popularne, to warto prawa człowieka ignorować.
Wiemy, po jakiej stronie w tej debacie stoi PiS, zaś postawa PO jest dosyć mglista. PO kreuje się na lidera Europy, lecz nie wiadomo do końca, jakiej Europy. Z niektórych wypowiedzi premiera wynika, że nie poprze ograniczenia narodowego weta, ambitnej polityki klimatycznej, wspólnej polityki migracyjnej czy bezwzględnego przestrzegania praw człowieka na naszej granicy z Białorusią. Zresztą nawet nie odwieszono blokady przepływu dóbr na granicy z Ukrainą.