Dzisiaj, w roku 2023, wizyta w brukselskim Domu Historii Europejskiej, usytuowanym w pobliżu Parlamentu Europejskiego, w samym sercu tak zwanej dzielnicy europejskiej miasta, szczególnie uświadamia anachroniczność tego wyjątkowo europocentrycznego projektu. Twórcom muzeum chodziło o stworzenie wzorca europejskiej kultury pamięci. Przeszłość została w nim pokazana w należytym dydaktycznym porządku prowadzącym do oddramatyzowanego finału, kiedy to wojny, nacjonalizmy i wszystkie inne straszne rzeczy z naszej historii zostały ostatecznie przezwyciężone dzięki zjednoczeniu Europy oraz powszechnej globalizacji. W tej wizji UE stawała się pionierem nowych, wspaniałych czasów posthistorycznych.
Wiemy już jednak, że historia do nas wróciła, być może zresztą, nie opuszczając nas wcale nigdy, gdyż jej rzekoma nieobecność była jedynie naiwnością i iluzją niektórych. Historia wróciła, a wraz z nią wrócił dramat historii, stawiając na nowo problem europejskiej pamięci.
Czytaj więcej
Degradację roli Unii Europejskiej w relacjach z USA widać doskonale przede wszystkim w rozwoju nowych technologii, innowacji oraz polityki bezpieczeństwa.
Z początkiem XXI wieku utwierdził się pogląd, między innymi dzięki amerykańskiemu historykowi Tony’emu Judtowi, że centrum europejskiej kultury pamięci stanowi Holokaust. Jednak pojawiły się głosy, że dominujące dzisiaj formy jego upamiętniania, na przykład takie jak berliński pomnik wymordowanych Żydów w Europie, z powodu swej abstrakcyjności, bezimienności i przede wszystkim politycznej użytkowości, w efekcie zabijają całkiem żywą pamięć o tej strasznej zbrodni w europejskiej historii.
Po końcu zimnej wojny pojawił się jednak drugi problem europejskiej pamięci związany z historią tej części Europy, którą Timothy Snyder nazwał „skrwawionymi ziemiami”, a który odnosił się do doświadczenia zbrodni wielkich systemów totalitarnych, niemieckiego nazizmu i rosyjskiego komunizmu. Żywa pamięć o nich nie chce wcale poddać się dydaktyzmowi czasów posthistorycznych.