Już w tym miejscu przejechałem się po spustoszeniach (mam kruchą nadzieję, że odwracalnych), jakich era postpolityki dokonała w świecie tradycyjnych, szacownych i dobrze ugruntowanych pojęć. Było o ukradzionym konserwatyzmie, o porzuconej lewicy, więc pora na najbardziej poszkodowanego – liberalizm.
Dziś – w epoce nie tylko postpolityki, ale wszelkich kryzysów – pochwała liberalizmu jest odrażającą niepoprawnością.
W dawnych i bezpowrotnie minionych czasach kojarzył się on tylko z wolnością, co pozostało do dziś w nazwie, ale w niczym więcej. Liberał starej daty to orędownik i strażnik wolności w świecie zniewolenia, w którym wolność kojarzyła się z herezją albo – nie daj Boże – z wolną miłością. W takim kalekim świecie pokazał, że bez wolności albo z wolnością ograniczoną do „słusznych” ram nie istnieje myślenie, nauka i innowacje, a gospodarka wiecznie kuleje. Zrazu prześladowany – tak jak socjalista – szybko jednak zwyciężył, a państwa o liberalnej gospodarce i takiejż demokracji przegoniły w wyścigu cywilizacyjnym wszelkiego rodzaju despocje.
Od tego czasu zaczął się jego upadek. Dziś – w epoce nie tylko postpolityki, ale wszelkich kryzysów – pochwała liberalizmu jest odrażającą niepoprawnością. Przecież liberalna gospodarka już dawno została potępiona, liberalna demokracja jest godna pogardy, a najskuteczniejszym sposobem obrazy lub przynajmniej lekceważenia jest przyczepienie komuś etykiety „libka”. „Od początku świata ludzie dążyli do wolności i szaleli z radości, ilekroć ją tracili” – już dawno napisał Emil Cioran, a niezapomniany ks. Józef Tischner zatytułował jedną ze swoich książek „Nieszczęsny dar wolności”. „Libkowie” powinni od początku wiedzieć, że nigdy nie zjednają ludzi swoim niezdrowym upodobaniem do wolności, chociaż ludzie zawdzięczają im jeszcze więcej niż równie dziś niemodnym socjalistom. Przecież Prometeusz, który przyniósł światu wykradziony z nieba ogień, został ukarany wiecznym wydziobywaniem wątroby przez złowrogiego sępa, ale ludzi niewiele to obeszło.
Z tego powodu jeden z najcenniejszych tekstów filozofii politycznej XX w. „Jak być konserwatywno-liberalnym socjalistą?” Leszka Kołakowskiego porasta bibliotecznym kurzem, a na ulicach i w mediach panują wielomówni krzykacze poprzebierani w owcze skóry, wciskając każdemu swoje gruszki na wierzbie. Nieliczni zaś „libkowie” przemykają się po tych samych chodnikach, zawstydzeni, że jeszcze nie umarli.