Na mojej półce stoi książka, po którą sięgam mniej więcej raz w roku – bardzo niechętnie. Której się w jakimś sensie boję: „Strach” Stanisława Srokowskiego. Srokowski, dziś 86-letni, przetrwał rzeź Wołynia jako dziecko, by potem w swoich książkach do niej wracać. Te opowieści czyta się jak najgorszy horror – tylko że to wszystko było naprawdę.
Wracam do „Strachu” zwykle w okolicach 11 lipca, wyobrażając sobie, jak czuli się ludzie, którym wciąż udawało się wtedy przeżyć, ale którzy wzajemnie relacjonowali sobie, co spotkało kogoś z pobliskiej wsi, z rodziny, ze znajomych, księdza z sąsiedniej parafii czy przypadkowo biwakujących w okolicy Cyganów (to jedna z najstraszliwszych relacji Srokowskiego). Zwykła śmierć to naprawdę nic. To było dużo gorsze. Niewyobrażalnie gorsze.
Dwa dni temu nie liczyłem na cud – na wielkie przeprosiny z ukraińskiej strony i podniosłe gesty. Liczyłem na punkt zaczepienia, który pozwoli wreszcie na serio rozpocząć proces, na końcu którego będzie można uznać, że jakoś się porozumieliśmy. Tego punktu zaczepienia nie dostaliśmy.
Czytaj więcej
Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski skierował w poniedziałek do Rady Najwyższej projekt ustawy o nadaniu Polakom na Ukrainie specjalnego statusu - poinformował prezydent RP Andrzej Duda w czasie uroczystości z okazji Narodowego Dnia Pamięci Ofiar Ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów na obywatelach II Rzeczypospolitej Polskiej.
Prezydent Andrzej Duda w wystąpieniu mówił wprost, jasno, o wołyńskiej zbrodni. Nieco nawet mocniej niż w poprzednich latach. Premier zaczął ją już jednak relatywizować, rozkładając winę między Ukraińców a Niemców – co jest absurdem. Ukraińska zbrodnia nie została przez Niemców zainspirowana. Nie hamowali jej też specjalnie z czysto pragmatycznego powodu – nie mogli, byli na Wołyniu za słabi i opierali się na pomocy ukraińskiej policji, zinfiltrowanej przez UPA. Ale też jest faktem, że to Niemcom zdarzało się uratować Polaków przed śmiercią z ukraińskich rąk.