Lecz w relacjach między państwami to wcale ostatecznie nie musi być rewolucja. Można sobie wyobrazić scenariusz, w którym Putina zastępuje przywódca zawierający w sprawie Ukrainy kompromis, pod warunkiem zniesienia większości sankcji i przywrócenia względnie normalnych relacji z Zachodem. Być może nie spotkałoby się to z przychylną reakcją Waszyngtonu, który rękami Ukraińców (a może i chętnie Polaków?) realizuje swój interes na wschodzie Europy. Ale USA to jedno, a Berlin, Rzym i Paryż – coś całkiem innego.
W tej sytuacji Polska, gdyby podtrzymywała swoje wojownicze stanowisko, stałaby się ponownie pariasem oskarżanym o antyrosyjskie uprzedzenia. Gdyby zaś Niemcy parły nadal do realizacji swojej wizji sfederalizowanej Europy, utrzymywanie przez Warszawę obecnego kursu mogłoby prowadzić do pogłębiającego się pęknięcia w UE. Pytanie, jak wówczas zachowałyby się inne kraje naszego regionu. Co do reakcji Węgier nie ma już chyba wątpliwości: Viktor Orbán po raz kolejny okazał się pozbawionym emocji pragmatykiem. Dla romantyków ze środowiska „Gazety Polskiej”, od dawna organizujących wyjazdy bratniej przyjaźni na Węgry, to musi być nielichy szok poznawczy.
Scenariusz załagodzenia sporu na linii Rosja–Europa Zachodnia jest realny szczególnie wobec stanowiska Turcji i Chin, a te kraje mają wpływ na to, co się w Rosji wydarzy. Scenariusz, jak się wydaje, przez zwolenników obozu „wielkiej Polski” nie uwzględniany.
Atakuje jak szczur
„Jastrzębie” chcą jak najgłębszego zaangażowania w wojnę, z wejściem NATO do Ukrainy włącznie, co w praktyce oznacza otwarty konflikt z Rosją. Wydają się całkowicie ślepi, gdy patrzą na mapę, z której jasno przecież wynika, jaki będzie pierwszy kierunek odwetu w razie wejścia Zachodu do wojny. Wzmianki o ogromnym ryzyku, wynikającym z przyparcia do muru Putina, dysponującego przecież bronią niekonwencjonalną, kwitują frazesami: że trzeba być odważnym, że lepiej teraz, nie później (nieprawda – lepiej później, bo to daje czas na przygotowanie się), że Putina trzeba wykończyć, gdy jest osłabiony. Najwyraźniej umknęła im opowiadana przez rosyjskiego prezydenta historyjka z dzieciństwa, kiedy to zagoniony w róg w piwnicy wielki szczur zaczął go w końcu atakować. Tak właśnie może się zachować Putin: im jest bardziej osłabiony, tym może mieć większą skłonność do sięgnięcia po środki ostateczne. Ze straszliwymi konsekwencjami dla Polski i Polaków.
Od kryzysu do kryzysu
Ewentualnie – to w łagodniejszej wersji – „jastrzębie” mają nadzieję, że cele uda się osiągnąć bez tego ostatniego kroku, ale że Polska tak czy owak odegra w nowym rozdaniu wielką rolę za sprawą swojego ponadprzeciętnego zaangażowania, w tym akcji takich jak wyprawa kijowska czy propozycja „misji pokojowej NATO” Jarosława Kaczyńskiego. W tym myśleniu odbija się problem Polski: za duzi na status małego państwa, za mali na status regionalnego mocarstwa.
Te mrzonki rozbiją się jednak o problem przez frakcję asertywną niedostrzegany: żeby zawalczyć o bardziej podmiotowy status w nawet bardzo sprzyjających okolicznościach, trzeba mieć państwo sprawne, w miarę bogate i poukładane. Po sześciu ponad latach rządów PiS żaden z tych punktów nie jest spełniony. Wręcz przeciwnie.