Marine Le Pen i Emmanuel Macron starli się w środę w finalnej debacie przed drugą turą wyborów prezydenckich. Była to – jak wszystko w tych wyborach – debata bezprecedensowa.
Po pierwsze dlatego, że nigdy jeszcze w historii V Republiki nie zdarzyło się, żeby w finale rozgrywki prezydenckiej nie występował przedstawiciel żadnej z dwóch wielkich formacji politycznych sprawujących na zmianę rządy we Francji od 1958 r.: umiarkowanej lewicy (Partia Socjalistyczna) i umiarkowanej prawicy (Republikanie). Po drugie dlatego, że nigdy finalna debata nie była tak ostra, niemerytoryczna i brutalna. O ile zawsze w tego rodzaju debatach reguły (wszak uzgodnione z kandydatami) są ściśle przestrzegane, a dziennikarze bez wahania przywołują do porządku polityków, o tyle tym razem zostali od początku zdominowani, ich rola jako arbitrów zapomniana, a kandydaci bez żenady okładali się insynuacjami i złośliwościami. Wyglądało to trochę jak mecz bokserski, w którym sędzia nie jest w stanie przerwać wymiany ciosów po komendzie „break!".
Żywioł wziął górę
Gdy jesienią ubiegłego roku we Francji komentowano niski poziom debat pomiędzy Hillary Clinton a Donaldem Trumpem, zapewne nie spodziewano się, że zły przykład ze Stanów Zjednoczonych tak szybko wezmą politycy znad Sekwany. Debata może i była pasjonująca, ale tylko w kategoriach bijatyki, a nie walki na argumenty. Nie była to konfrontacja wizji politycznych, tylko osobowości.
Kandydaci nie mieli de facto możliwości przedstawienia swojego programu, gdyż w trakcie każdej prezentacji musieli równocześnie odpierać ataki przeciwnika. Przerywanie wypowiedzi było obustronne i nagminne. Miało się wrażenie, że obojgu mniej zależy na zaprezentowaniu własnego programu niż na wykazaniu miałkości programu konkurencyjnego i – szerzej – na odebraniu przeciwnikowi wiarygodności.
Marine Le Pen konsekwentnie sugerowała, że Macron jest reprezentantem „systemu". – Pan jest w rzeczywistości kandydatem François Hollande'a – powtarzała kandydatka Frontu Narodowego. Wielokrotnie też wskazywała na przeszłość Macrona jako bankowca u Rothschilda i twierdziła, że jest, w gruncie rzeczy, kandydatem wielkiego kapitału, który prowadzi do globalizacji, utraty suwerenności przez Francję i zubożenia Francuzów.