Pokochaliśmy polaryzację, proste dzielenie świata na czarny i biały, ludzkich poglądów na dobre i złe, moralne i niemoralne. My jako depozytariusze jedynej uniwersalnej prawdy i oni – nasi przeciwnicy. Mniej ważne niż szukanie przyczyn jest kreślenie scenariuszy, gdzie może nas to zaprowadzić. Naszą przyszłość kreujemy w znacznej mierze przez język – coraz bardziej oceniający, wykluczający, stygmatyzujący, często wulgarny i odbierający innym ludziom cechy człowieczeństwa. Dotyczy to zarówno opisywania bohaterów życia publicznego, szczególnie polityków i urzędników państwowych, jak i „zwyczajnych" ludzi, będących przedmiotem naszych codziennych dyskusji. W mojej ocenie, sztandarowymi przykładami codziennej mowy odczłowieczającej są niektóre dyskusje o uchodźcach i osobach bezdomnych. Gordon Allport, amerykański psycholog społeczny, który badając naturę konfliktów społecznych, już w latach 50. dowodził, że język jest pierwszą granicą. Jeżeli zostanie ona przekroczona następuje niszczenie relacji. Zamyka się możliwość spotkania i wzajemnego zrozumienia między różnymi ludźmi i grupami. Następnie mamy do czynienia z unikaniem tych, wobec których używaliśmy negatywnego języka, bywa, że mamy do czynienia z dyskryminacją, a w skrajnych przypadkach i na dalszych etapach tego procesu – nawet fizyczną przemocą i eksterminacją, co miało miejsce w historii. II wojna światowa, Bałkany, Rwanda, to niektóre z przykładów.
Usilne trwanie w przekonaniu o posiadaniu monopolu na prawdę jest oczywiście wzmacniane nie tylko przez poczucie wspólnoty z tymi, którzy myślą podobnie. Nasz umysł wytwarza całą paletę instrumentów podtrzymujących taką mentalność, takich jak stereotypy, przekonania, uprzedzenia i selektywnie wychwytywane informacje, potwierdzające nasze przekonania.
Życie społeczne nie jest grą o sumie zerowej
Tkwienie w tym stanie ducha i umysłu powiększa skalę wykluczenia, konfliktów, wzajemnych żali i - mówiąc symbolicznie - do budowanych każdego dnia nowych murów. W wymiarze społecznym i politycznym, czy nam się to podoba czy nie, prowadzi nieuchronnie do realizacji postulatów społecznego darwinizmu, w którym racja leży zawsze po stronie silniejszego, sprawniejszego, zdrowszego, dysponującego lepszymi zasobami. Przyjęcie tego za normalność oznaczałoby uznanie, że życie społeczne jest grą o sumie zerowej. Założenie nie do zaakceptowania i niosące społeczne spustoszenie. Nie do zaakceptowania w kraju, w którym rodziła się „Solidarność" i gdzie pokojowe przemiany z 1989 roku do dzisiaj są ikoną dla całego świata.
Nie śmiem pouczać. Nie śmiem twierdzić, że mam receptę, bo jej nie mam. Czuję, że jedną z dróg mogących pomóc w radzeniu sobie z konsekwencjami silnej polaryzacji jest własne wzięcie odpowiedzialności, zamiast prostego obwiniania innych. Jedną z najbardziej znanych w świecie form brania odpowiedzialności za społeczne podziały jest wzmocnienie rangi dialogu i uczynienie z niego społecznej cnoty. Tak, tego samego dialogu, który został zbanalizowany i który w tysiącach społecznych kontekstów występował też jako narzędzie do manipulowania. To ten sam dialog, którego promotorzy nazywani są lekkoduchami, wrażliwcami, symetrystami, a nierzadko cieniasami i frajerami.
Dialog jako kompetencja
To znamienne, że filozofia dialogu przeżywa swoje prosperity zazwyczaj po tym, kiedy dojdzie już do tragedii. Wtedy dialog okazuje się najlepszą receptą na przepracowanie traum i budowanie życia na nowo. Czy nie lepiej, pomimo narażenia się na śmieszność, pokusić się o wyciągnięcie lekcji z błędów innych zamiast czekać na straty własne ?