Swego czasu Andrzej Werblan, profesor historii, a wcześniej, co ważne, czynny polityk, omawiając książkę o stanie wojennym jednego z IPN-owskich autorów, wytknął mu, że nazbyt dosłownie czyta źródła, nie biorąc pod uwagę swoistej grypsery politycznej używanej w kręgach rządzących w ogóle, a dyktatorskich w szczególności.
Myślałem o tym samym, czytając tekst Grzegorza Majchrzaka pt. „Stan wojenny i rojenia towarzysza Kwiatkowskiego”, w którym polemizuje z moim artykułem z „Plusa Minusa” („Minusy ujemne red. Chraboty” z 17 października 2021 r.). Jest to następny strzał do tarczy z sylwetką Jaruzelskiego. I znów pudło.
Majchrzak tytułuje mnie „towarzyszem”, a ja nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek zadawał się z nim towarzysko. Ale niech będzie, możemy sobie towarzyszyć w tej wyprawie w przeszłość. Proszę jednak zważyć, powiem to od razu, że moje „rojenia” – są moje, a te przywoływane przez Majchrzaka pochodzą z drugiej ręki.
Pracownik IPN – tak go przedstawiła redakcja – stara się udowodnić, że jesienią 1981 roku nie było zagrożenia inwazją, a Jaruzelski tylko zabiegał u sojuszników o alibi dla stanu wojennego. Na dowód czego przytacza wypowiedź Stanisława Kani, I sekretarza KC PZPR (do października 1981 r.) oraz gen. Floriana Siwickiego, szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego.
Stanisław Kania: „Wydaje się pewne, że radziecka interwencja mogłaby nastąpić tylko wówczas, gdyby w Polsce dokonywał się przewrót ustrojowy i nastąpiło zerwanie więzi z Układem Warszawskim, czy też gdyby doszło do załamania operacji stanu wojennego z tragicznymi skutkami”.