Co może być przyczyną ataków, które wywołują trzęsienie się Angeli Merkel? Szczególnie podczas ceremonii w berlińskim pałacu Bellevue widać było wyraźnie, że drżenia pochodzą z nóg. Z chwilą jednak, kiedy kanclerz poruszała się, drgawki ustąpiły. Tak jak kilka dni wcześniej przy powitaniu ukraińskiego prezydenta przed Urzędem Kanclerskim w Berlinie. Podczas odgrywania hymnów niemiecka szef rządu trzęsła się, przechodząc natomiast wzdłuż kompanii reprezentacyjnej Bundeswehry, niespokojne symptomy ustąpiły. Już dwukrotnie wcześniej dotknęła ją podobna niedyspozycja. W 2017 r. w Meksyku i w 2014 r. na kongresie CDU.
Neurolodzy studiujący obydwa nagrania, sugerują ortostatyczny tremor (niekontrolowane drżenie), jedną z najrzadszych form drżenia ciała. W języku medycyny zakwalifikowane jako „shaky leg syndrome”. Ale jednocześnie zastrzegają, że nie jest to diagnoza , tylko zaocznie sformułowane podejrzenie. Istotnie, „ortostatyczny tremor” występuje przy zachowaniu pionowej postawy ciała, nie w pozycji siedzącej, czy podczas ruchu. Drżenie obejmuje wyłącznie kończyny dolne, korpus i ręce nie drżą autonomicznie, lecz w efekcie mechanicznego przenoszenia. W przypadku Angeli Merkel choroba Parkinsona nie wchodzi w rachubę, konkludują neurolodzy, gdyż frekwencja kontrakcji mięśni jest zbyt nikła, ponadto musiałaby obejmować samodzielne drżenie rąk, nie całego ciała. „Ortostatyczny tremor”?występuje bez wyraźnych przyczyn, często jednak na skutek infekcji lub stresu. W przeciwieństwie do zespołu posturalnej tachykardii ortostatycznej ?(postural orthostatic tachycardia syndrome), w której za objawy jest odpowiedzialne także niskie ciśnienie (hipotonia).
Na szczycie G-20 w japońskiej Osace Angela Merkel zaprzeczyła, że jej drżenie ma charakter somatyczny. Jeśli żelazny kanclerz Otto von Bismarck swoją niezłomność trenował na politycznych przeciwnikach, to kanclerz Merkel ćwiczy ją bardziej na sobie. Jak przystało na politycznego lidera.
Bo ten nie może okazać słabości fizycznej?
Nie, sugeruje casus Juliusza Cezara, ofiary mordu politycznego wszechczasów. Rzekomego mordu. Tę fundamentalną wątpliwość sformułował zupełnie poważnie włoski śledczy Luciano Garofano. I zamknięte na amen akta sprawy Juliusza Cezara po 2 tysiącach lat otworzył na nowo. Z pomocą historyków, patologów i kryminologów, przy użyciu najnowszej techniki, podjął własne śledztwo. Zaintrygowało go, dlaczego genialny strateg, który nie przegrał żadnej bitwy, jak dziecko wszedł w pułapkę spiskowców, zignorował ostrzeżenia, a w dniu mordu zrezygnował z ochrony. Konkluzja śledczego z Parmy: Cezar cierpiał na dysfunkcję płata skroniowego, przyczynę padaczki, a w chwilach nadmiernego stresu na zaniki świadomości. Epilepsja objawiała się zakłóceniami pracy zwieracza w jelicie cienkim i puszczaniem moczu. Upokarzające i frustrujące dla silnie narcystycznej osobowości. Wizja postępującego uwiądu sił u 55-latka pchnęła go do zainscenizowanego mordu, de facto samobójstwa. Dzięki czemu zapewnił on sobie godne odejście do wieczności, a swojemu imieniu nieśmiertelność. Nawet jeśli rewelacje Garofano bardziej miałyby się wpisywać w paradygmat wyciągania z grobu trupów przez pseudohistoryków i uśmiercania ich na nowo, tym razem w inny sposób (koronny przykład: Napoleon na wyspie św. Heleny. Zdetronizowany cesarz musiał połknąć o wiele więcej podsuwanego przez Anglików arsenu, niż uboga wyspa była w stanie zaoferować). Casus Cezara wyznacza kierunek współczesnym politykom. Urzędujący polityczny lider musi być fit do końca i umrzeć zdrowo.
Dlatego politycy z pierwszych stron gazet skrzętnie przemilczają swoje choroby. By ich słabości nie wykorzystali przeciwnicy, konkurencja we własnych szeregach oraz media. Kto w oceanie polityki krwawi, pozwala się zbliżyć rekinom. Nie kto inny, tylko poprzednicy Angeli Merkel na stanowisku kanclerza Niemiec zatajali poważne choroby.