Choć nie widać tego gołym okiem, to spór Kaczyński v. Tusk rządzi polityką. I nieważne, że pierwszy jest „szeregowym posłem", a drugi „europejskim urzędnikiem". Pytanie brzmi: Czy podjazdowa wojenka, która się rozgrywa, przekształci się w otwarty konflikt, a polem bitwy staną się wybory prezydenckie.
Dziś wygląda to tak, jakby Donald Tusk pożegnał się z rodzimą polityką. Jego powściągliwe zaangażowanie w wybory europejskie musiało przynieść rozczarowanie. Zwycięstwo PiS to nie tylko przegrana Koalicji Europejskiej, ale też w jakimś stopniu samego Tuska, symbolu Europy – otwartej, zintegrowanej, grającej solidarnie. To też sygnał, że pisowska rewolucja w dużo głębszy sposób przeorała świadomość społeczną, niż mógł przypuszczać obecny szef Rady Europejskiej. Dlatego Tusk zrobił krok do tyłu. Wycofał się nawet z komentowania polskiej polityki na Twitterze.
Kiedy zejść ze sceny
Jeden z ostatnich politycznych wpisów dotyczył poparcia Romana Giertycha jako kandydata na senatora z ramienia KO. „Prawdziwy bat na faryzeuszy. Mieliby z nim urwanie głowy. Szczególnie na Żoliborzu. Dużo nas różni, ale ten pomysł popieram" – zachwalał tę kandydaturę. Wpis spotkał się z krytyką: raz, nawet życzliwi mówili, że Tusk stracił słuch społeczny. Dwa, że to pocałunek śmierci dla KO. Były premier nie próbował bronić swojego stanowiska. Odpuścił. Podobnie jak sam Giertych.
Czy odpuścił również start w wyborach prezydenckich w 2020 r.? Wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią, że tak właśnie jest. Tusk, mimo że ostatnio zajmuje się globalnymi wyzwaniami, wciąż potrafi trafnie rozpoznawać społeczne nastroje w Polsce. Także wtedy, kiedy przychodzi moment, gdy należy ze sceny politycznej zejść. Te słowa piosenki zespołu Perfect cytował, gdy oddawał władzę Ewie Kopacz, a sam przeprowadzał się do Brukseli.
Dziś analogicznie: kiedy skończy mu się kadencja szefa Rady Europejskiej, może ogłosić w listopadzie, że kończy karierę. I ponownie przywołać zdanie: „Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść. Niepokonanym".