Na moim osiedlu vis-à-vis poczty jest dyskont. Kilka lat temu pojawił się przy nim automat – a jakże – Poczty Polskiej (PP). Wkrótce jednak maszyna znikła, oddając pole konkurencyjnemu automatowi kilkaset metrów dalej. Z biegiem lat na osiedlu pojawiło się pięć kolejnych urządzeń różnych operatorów chcących uszczknąć coś z hossy ­e-commerce. A automatu PP nadal brak.

To wprawdzie przykład jednostkowy, ale obrazuje, co przez osiem lat stało się z państwową Pocztą, która dzisiaj ma kłopoty finansowe. Jeszcze wiosną 2015 r. prowadziła restrukturyzację, ale chwaliła się rosnącymi zyskami, a w strategii miała zapisany na 2016 r. debiut giełdowy. Nigdy do niego nie doszło, bo „dobra zmiana”, zawzięcie krytykująca zamykanie nieopłacalnych placówek pocztowych, odwołała reformy robiące z PP prawdziwą firmę. Tę kontrrewolucję podkreślał powrót nazwy „urząd pocztowy”. Rządzący zapewnili PP cieplarniane warunki, dając wyłączność np. na przesyłki sądowe. A zamiast filii w sklepach z „urzędów” zrobili sklepy oferujące schwarz, mydło i powidło. Apogeum złego zarządzania PP było powierzenie jej wyborów kopertowych, które – jestem pewien – udałyby się tak jak dostarczanie rachunków za gaz pięć dni po terminie płatności.

Poczta Polska ma problemy z podwyżkami dla pracowników

Poczta Polska ma dziś problem nawet z podwyżką płacy minimalnej, windowanej przez lata przecież przez ten sam rząd, który pełni rolę jej właściciela. Wyjścia z matni nie widać, bo firma będąca kiedyś numerem jeden w paczkach przespała hossę, która miała jej pomóc przetrwać dewastację rynku listów przez e-maile i komunikatory. Przespała, bo miała za dobrze. Dziś balansuje na krawędzi, pokazując, że nawet urząd może upaść. Upadnie?

Czytaj więcej

Poczta Polska nie włączyła trybu oszczędzania. Pieniądze uciekają