Globalna gospodarka znalazła się w punkcie, w którym w pełni dają się odczuć opóźnione efekty trwającej kilka dziesiątek lat Wielkiej Moderacji (ekstremalnie niskie stopy procentowe, brak presji inflacyjnej i relatywnie wysokie tempo wzrostu PKB), przerwanej najpierw przez pandemię, a później przez napaść Rosji na Ukrainę.
W następstwie egzogenicznych wstrząsów po tej czarnej serii rządy i banki centralne rzuciły się do ratowania gospodarek. Ilościowe luzowanie i ogromna stymulacja fiskalna wsparły na nienotowaną skalę globalną płynność. Firmy osiągały niespotykane zyski, a na rynku finansowym rozpoczęło się polowanie na wyższe rentowności, co zawsze łączy się ze wzrostem ryzyka.
Czytaj więcej
Przedsiębiorcy bardziej obawiają się zmian prawnych niż perspektyw rozwoju dla swoich firm. Być może dlatego ostrożniej niż ekonomiści przewidują spadek inflacji.
W trakcie pandemii banki centralne i rządy w najważniejszych krajach świata zaaplikowały gospodarkom największą dozę stymulacji monetarnej i fiskalnej w historii. Programy ilościowego luzowania osiągnęły wartość 10 bln dol., a wsparcie fiskalne ponad 7 bln dol. Bezpośrednia pomoc adresowana do gospodarstw domowych i przedsiębiorców w USA sięgnęła ok. 25 proc. PKB, w Zjednoczonym Królestwie 20 proc. PKB; w strefie euro 12 proc. PKB, a już po wzroście inflacji i wywołanym tym spadkiem stopy życiowej „dosypano” podmiotom gospodarczym jeszcze dodatkowo ponad 3 proc. PKB kolejnych transferów.
Reakcja administracji na wcześniejszy kryzys finansowy z lat 2008/2009 to było małe piwo w porównaniu z odpowiedzią fiskalno-monetarną władz po Covid-19. I tak jak ostrzegało wielu ekonomistów, przyszedł czas zapłaty za to zalanie gospodarek pieniądzem. Przyszedł czas inflacji.