Debiutująca literacko Patrycja Pustkowiak należy do dziennikarek zajmujących się kulturą, które od recenzowania cudzych książkach wolały same coś napisać. W jej przypadku był to wybór całkiem słuszny. „Nocne zwierzęta" okazują się atrakcyjnie podaną satyrą na warszawski światek klubów, bananowej młodzieży i imprez alkoholowo-narkotykowych. Choć niekiedy forma, jaką obrała, zdecydowanie przerasta treść.
Przez kolejne kręgi warszawskiego nocnego piekła prowadzi nas Tamara Mortus, 30-letnia alkoholiczka i narkomanka. Wiemy o niej tyle, ile może dowiedzieć się przygodnie poznany przez nią facet w barze. Ale tylko jeśli wystarczająco długo i hojnie będzie stawiał jej drinki. Dowiemy się, że od roku jest bezrobotna, ale pracy nie szuka. Spokojnie przejada i przepija oszczędności. Nie wiemy czy ma rodzinę, przyjaciół, bliskich. Wiemy za to, że najbardziej lubi pić, ćpać, oglądać telewizyjnych wróżbitów i pornografię, przy której się masturbuje.
Telewizyjna ezoteryka dostarcza jej najwięcej rozrywki, zastępując rzeczywisty kontakt z ludźmi. Tych Tamara toleruje tylko, jeśli częstują alkoholem lub narkotykami. To aspołeczna socjopatka. Reprezentuje sobą wszystko co odpycha i jednocześnie pociąga nas w obrazie tak zwanej kobiety upadłej. A może nieustannie upadającej? Dlatego, że nie ma takiej granicy, której Tamara by nie przekroczyła we własnym upokorzeniu.
Mimo jednak okrucieństwa „Nocnych zwierząt" los Tamary nie dotyka nas wcale. Bohaterka jest jedynie kreacją, stworzoną po to, by w sposób satyryczny pokazać nam światek, do którego może część z nas aspiruje, w którym część z nas być może już była, a teraz myśli o nim z sentymentem. To świat korpoludków, którzy - jak koleżanka Tamary, zdradliwa Marcelina - muszą porządnie odreagować po stresującym tygodniu, w którym pracowali nad sukcesem. To świat barów, klubów, imprezowni, gdzie każdy chce zacząć wieczór w blasku reflektorów, a i tak kończy w podejrzanej spelunie, w której na trzeźwo nigdy nie chciałby się znaleźć. Tak się bawi duże miasto - zdaje się mówić autorka, a w zobojętniałej na świat i ludzi Tamarze jak w lustrze odbija się płytkość naszej miejskiej natury, z naszymi pragnieniami, potrzebami czy fantazjami. Z naszym byciem na czasie pod tytułem zdrowego żywienia, lekcji jogi czy bycia zen, które są tylko kolejną fasadą, za którą skrywamy się my - nic nie znaczący, przerażeni własną pustką i pustką drugiego człowieka korpoludzie.