Być może dlatego, że bajki i baśnie są uniwersalne. Zawsze były i będą kopalnią literackich tropów. Ale moja książka to przecież nie jest dzieło ze świata fantastyki. (śmiech) Dużo tu rzeczy opartych na faktach!
„Ja bym wzięła osła, bo po pierwsze – zgubił ogon, a po drugie – ciągle kwęka i widzi tylko, co złe. I dlatego piszę kryminały” – powiedziała Katarzyna Bonda w jednym z wywiadów. A jaka postać z bajek, baśni odzwierciedla Magdę Knedler?
Pojęcia nie mam. Chyba postawię na Fionę ze „Shreka”; bo jest taka mało „księżniczkowata”. A z klasyki wzięłabym Małą Syrenkę. Nie dlatego, że zrywa z całym swoim życiem, rodziną, przyjaciółmi, domem dla mężczyzny. Ja tu zawsze widziałam pragnienie podążania za swoimi marzeniami. Za swoją wizją własnej przyszłości, a nie taką, jaką ktoś dla nas przygotował.
„Upatrzyłam sobie odpowiedniego mężczyznę i zrobiłam wszystko, żeby go poślubić” – w słowach z najnowszej lektury, pojawia się odpowiedź, dlaczego to o kobietach częściej mówi się jako o czarownicach?
Te słowa wypowiada w powieści Rosina, żona kata. Nie miała wielu opcji, jeśli chodzi o wybór swojej życiowej ścieżki, więc skorzystała ze swojej jedynej właściwie szansy. Chciała o sobie sama decydować, ale tu nie mogło być mowy o żadnym studiowaniu, podjęciu pracy, samodzielnym życiu. Postawiła więc na to, na co mogła postawić. I jej się udało. Przypominam, że mówimy o dziewczynie z rodziny katowskiej, która miała jeszcze mniejsze możliwości, niż inne dziewczęta z jej epoki, a i te mogły niewiele. Miały ładnie wyglądać i słuchać „mądrzejszych” mężczyzn. Jeśli któraś była inna – odważna, samodzielna, miała swój własny pomysł na życie, widziana była jako odmieniec, jakoś ktoś zły, kto sprzeciwia się naturze i roli odwiecznie przypisanej swojej płci. Tu się nie ma co śmiać, że jeśli kobieta postanowiła zdobyć mężczyznę i jej się to udało, to jest czarownicą. Dla kobiety nie istniała inna ścieżka kariery, czy też zwyczajnie – zapewnienia sobie bytu i dachu nad głową. Dla mnie tu nie ma nic śmiesznego, w ogóle w temacie dawnych procesów o czary nie ma nic śmiesznego. Wystarczy poczytać akta z procesów, spojrzeć na profil psychologiczny – jak byśmy dziś powiedzieli – tych ofiar (a nie zbrodniarek, jak chciał ówczesny system). To prawie zawsze była jakaś „inna” kobieta. Jakaś zielarka, miejscowa szamanka, do której ludzie przychodzili po radę, bo się znała na różnych rzeczach, bo była mądra i żyła po swojemu. A nie tak, jak chciałby jakiś mężczyzna. W każdej kobiecie, która brała los w swoje ręce przez całe stulecia widziano kogoś złego. Przez całe stulecia kobietę starano się wtłoczyć w jakąś ramę i bacznie pilnowano, by się z tej ramy nie zechciała wymknąć. Nadal, mimo że mamy dwudziesty pierwszy wiek, kobiety muszą ciągle coś udowadniać i walczyć o swoje prawa. Nie. Nie umiem o tym żartować i mało mnie obchodzi, czy wyjdę na osobę pozbawioną poczucia humoru. W siedemnastym wieku pewnie, by mnie posłano na stos.
Magda Knedler miała okazję spotkać się z jakąś szamanką zwaną przez społeczeństwo czarownicą, podczas tworzenia wspomnianej lektury?