„Piętnaście sekund, mamy dużo czasu" – tak mówił trener Bogdan Wenta do swoich zawodników, gdy przekonywał ich, że mogą pokonać Norwegów i awansować do półfinałów mistrzostw świata 2009. I przekonał, a oni wygrali.
Biegający wzdłuż bocznej linii boiska Wenta, Karol Bielecki, bracia Lijewscy, bracia Jureccy, Artur Siódmiak, Sławomir Szmal i ich koledzy trafili pod strzechy i do serc. Polska ich pokochała, bo walczyli dzielnie, byliby świetnymi aktorami w filmie o słodkich brutalach. Poobijani, posiniaczeni, ale niemający do nikogo pretensji, tłumaczący spokojnie, że taki kawałek chleba wybrali – to były obrazki działające na wyobraźnię.
Mistrzostwa świata i medalu olimpijskiego nie zdobyli, ale byli blisko i mieliśmy nadzieję na dalszy ciąg. Tym większą, że był strategiczny sponsor (firma PGNiG), Związek Piłki Ręcznej w Polsce wydawał się być w dobrych rękach, a dwa polskie kluby, PGE Vive Kielce i Orlen Wisła Płock, do dziś są jednymi z najmocniejszych w Europie.
Gwiazdorzy jednak od dawna ostrzegali, że ich czas się kończy, a zmienników nie widać. Trener Tałant Dujszebajew dojechał do igrzysk w Rio ze zmęczonymi weteranami, ale potem pociąg zatrzymał się na prowincjonalnej stacji.
Piłkarze ręczni minionego pokolenia są, i już na zawsze będą, częścią naszej sportowej legendy. Kontuzja Karola Bieleckiego, który stracił oko, i jego powrót na boisko były jak najlepszy filmowy dramat z happy endem. Nie wstydziliśmy się łez. Wywiady, jakich ostatnio udzielili Bielecki i Grzegorz Tkaczyk w „Plusie Minusie" (weekendowym dodatku do „Rzeczpospolitej"), sprawiają, że tęsknota za nimi będzie jeszcze większa, gdyż to nie tylko znakomici, ale także mądrzy sportowcy.